sobota 18.06.2011r
Pierwszy dzień na wyspie
Chwilo, trwaj, trwaj...
Trwaj, chwilo!
Wszystko z siebie daj, by Cię nic nie zabiło...
Naprawdę nie wiem jak tą relację zacząć.
Nie chcę się zbytnio rozpisywać w achy i ochy ale powiem wam na wstępie, że wyspa ta odrazu wywarła na mnie niebywałe wrażenie.
Już po przejechaniu pierwszych 40 kilometrów wiedziałam - TO JEST JEDNO Z MOICH MIEJSC NA ZIEMI
Do Povlji jechaliśmy główną drogą czyli lądem przez Nerežišće - i bardzo dobrze, bo gdyby ta droga prowadziła wybrzeżem to pewnie tego dnia bym już nie zasnęła
Na miejscu mieliśmy wstępnie dograny apartament u Gracinów ale nie zawadzi porozglądać się co w trawie piszczy. Zaczęliśmy od domów w pierwszej linii zabudowy z tarasami na morze.
W pierwszym wszystko zajęte - dwa samochody na czeskich tablicach.
W drugim wolny apartament na parterze bez widoku i niestety w środku urządzony w stylu jak ja to nazywam "babcinym" (czyli zbieranina wszystkiego i niczego). Pozostałe dwa apartamenty na górze z widokiem na Jadran zajęte przez Czechów.
Trzecia propozycja niby z widokiem ale tylko z malutkiego zamkniętego balkonu i to za 40Euro - w pozostałych apartamentach Czesi.
No i to by było na tyle. Reszta domów jeszcze pozamykana - właścicieli ani widu ani słychu. Wszędzie CZESI
Pamiętaliśmy z ofert jeszcze jeden nowiutki budynek na wzniesieniu więc w jego poszukiwaniu obeszliśmy całą miejscowość ale niestety tego dnia nie udało się nam go znaleźć.
Może to i dobrze, bo takim to sposobem znaleźliśmy się u Ennio i Ivany Gracin. Bardzo sympatyczni ludzie w naszym wieku. Ivana pokazała nam co i jak, zapytała czy może być
wręczyła klucze i wracając do siebie na pięterko powiedziała : jeżeli czegokolwiek byście potrzebowali służę pomocą
Wiedzieliśmy - jesteśmy prawie u siebie.
Miejscówka została już opisana wcześniej więc nie powielam - jest tu:
http://cro.pl/forum/viewtopic.php?p=753282#753282
Było jeszcze stosunkowo wcześnie więc można powiedzieć, że mieliśmy przed sobą cały dzień. Po szybkim śniadaniu (moje musli bez którego nie ruszam się z domu) na spokojnie udaliśmy się na rekonesans miejsc, które miały być nam bliskie przez kolejnych 7dni ... (zrobiło się 8
ale o tym w swoim czasie).
I tak na pierwszy ogień poszedł Jadran i najbliższa nam plaża koło latarni.
35°C. Na niebie tylko nad lądem pozostały jakieś pojedyńcze chmurki. Woda spokojniutka 24,5 stopnia.
Zero ludzi
myślę sobie - niemożliwe przecież to sobota
Czyżby był to zakątek gdzie diabeł mówi dobranoc? Jak najbardziej nam to pasuje.
W między czasie nad wodę zawitała tylko starsza para Austryjaków mieszkająca w willi na rogu.
Teraz żałuję, że od początku nie zrobiłam sobie mojej małej FKK - nie miałabym teraz tych śmiesznych trójkącików
Popołudniu przyszedł czas na miasto.
Podreptaliśmy to tu to tam, a że neroP zawsze wyciągnie mnie w jakieś tajemnicze ścieżki była PIERWSZA PRZYGODA.
NeroP spotkał na swojej drodze, a ja na swojej nodze węża. Było to coś takiego :
P szedł pierwszy, ja za nim. On go spłoszył, a ja prawie zdeptałam.
Moja znajomość z tym stworzeniem zakończyła się tak, że po kilku minutach zobaczyłam w okolicach swojej kostki małe ranki i płynącą z nich krew. Nie czułam niczego niepokojącego, nie widziałam czy to coś mnie ugryzło czy nogę skaleczyłam w trakcie tańca godowego (czytaj podskoków).
Nasza wyprawa zakończyć się miała w ustronnej zatoczce, a przez ten incydent zakończyła się tu :
Sprawą najbardziej przejęci okazali się Ivana i Ennio. Wypytywali co i jak ... chcieli wieść do lekarza ... dużo by opowiadać ...
Historia zakończyła się tak, że po telefonicznej konsultacji lekarskiej, który stwierdził, że: jeżeli minęły już 2godz, nic mi nie dolega, nie boli, nie piecze to nie ma paniki - będę jeszcze trochę żyła.
Wąż okazał się być największą beznogą jaszczurką noszącą nazwę BLAVOR.
Wieczorem spokojnie więc mogliśmy posiedzieć nad falującym Jadranem w oczekiwaniu na zachód słońca ...
cdn.