11 lipca
Dziś jest ciepło, od rana świeci słoneczko.
Tato, tato, dlaczego nie idziemy na plażę? Bo tata chciałby trochę pozwiedzać wyspę. Nie, nie chcemy...!
Ale staje na moim.
Ze Splitskiej jedziemy do Supetaru, objeżdżamy miasteczko od południa i kierujemy się na Sutivan.
To mała, senna mieścina tuż nad morzem. Jest nawet bezpłatny parking! Zostawiamy samochód, raz dwa docieramy do placyku pełniącego rolę rynku (jest tu przystanek autobusowy, kilka sklepów, konoba albo dwie, stoją stragany z warzywami i owocami), i aleją wysadzaną wiekowymi, o grubaśnych pniach palmami, obok niewielkiego parku z małym placykiem zabaw dla dzieci (nasze nie wytrzymują i dopadają huśtawek i tym podobnych atrakcji, jakby pościły od nich co najmniej kilka lat) docieramy do nabrzeża.
A tam - miła niespodzianka. I piękny widok na kontynent, i coś na kształt klimatycznej mini-starówki. Miasteczko robi na nas najlepsze wrażenie spośród tych, które dotąd przyszło nam odwiedzić na Braču.
Gdy wracamy do samochodu, uwagę naszą zwracają wiszące tu i ówdzie plakaty informujące o jakimś mini-zoo na południe od Sutivanu. Rzecz jasna, nie możemy go ominąć.
Po jakichś dwóch kilometrach za Sutivanem skręcamy w prawo, w gruntową drogę. Piasek, kamienie, żwir. Droga biegnie wśród chaszczy, od czasu do czasu mijamy jakiś murek. Chwilami jest tak wąsko, że nie ma szans na to, by bezboleśnie minąć się z samochodem jadącym z naprzeciwka.
Jakoś udaje nam się jednak dotrzeć na miejsce. Ogrodzony teren, w środku - boisko do siatkówki (jak to w zoo), a do tego zagrody z kurami, kozami, osłami, świniami... Jeden z osłów na widok mej ekstremalnie szczupłej córki zanosi się iście diabelskim chichotem. Jest fajnie, zwłaszcza dla naszych wychowanych w mieście dzieci. Szkoda tylko, że za przyjemność odwiedzenia tej menażerii trzeba całkiem słono zapłacić.
Potem - kierunek Ložišća. Miejscowość robi niesamowite wrażenie, gdy wjeżdża się do niej od strony Sutivanu. Jeśli żałowałem później jakiegoś niezrobionego zdjęcia, to właśnie tego widoku...
Parkujemy w centrum, chwilę spacerujemy. Jesteśmy świadkiem, jak jakiś suv na polskich numerach próbuje przecisnąć się wąską w tym miejscu drogą obok toczącego się majestatycznie autobusu. Próbuje, próbuje uparcie, w końcu jednak odpuszcza i czeka, aż autobus - który sam ma problemy z pokonaniem zakrętów między budynkami - przejedzie i zrobi miejsce dla mniejszych użytkowników szos.
A Ložišća? Cóż...:
Żona stanowczo oprotestowuje mój pomysł zjechania do Bobovišćy na moru, a zatem przez Bobovišćę bez dodatków w nazwie jedziemy do Milny.
Nie, nie podoba nam się Milna. Spacerek wzdłuż wybrzeża, kilka fotek. Ludzi prawie nie widać... Wszyscy poumierali czy co?
Małe zakupy w jednym z tamtejszych sklepików i wracamy do samochodu.
Przez Ložišćę, Dračevicę (ach, ten pierwszy odcinek za Ložišćą!; niestety, jedziemy po niewłaściwej stronie drogi, to znaczy tej bez barierek, ale za to z niezbyt co prawda głęboką, ale jednak przepaścią) i D. Humac docieramy do Supetaru. A tam - tradycyjne lody, zakupy w jednym z supermarketów i do domu!