W miarę, jak zbliżam się do przełęczy, coraz wyżej wyrastają zza niej białe ściany Troglava. Natomiast nie ma tego, czego się spodziewałem - skalnego obrywu z samego siodła. Po drugiej stronie teren przegina się równie łagodnie, jak i po tej, z której właśnie wszedłem. Widocznie ściany polodowcowego kotła zaczynają się dopiero niżej. W takim razie - nie wracając do ścieżki, która i tak specjalnie wyraźna nie była - ruszam po trawach w stronę widocznego, niższego wierzchołka Troglava, kontentując się widokiem północnych obrywów, spadających na całej długości grzbietu łączącego obie kulminacje.
Zostaje za mną turnia, która od mojej strony jest łatwo osiągalna, chociaż stromizna nie pozwala jej zupełnie lekceważyć. Ostro zakończona krawędź nie pozostawia złudzeń co do charakteru jej drugiej, niewidocznej w tej chwili strony - już się cieszę na widoki, które będę miał na nią ze szczytu Troglava, a i zapewne podczas zejścia wariantem Meri. Zresztą, z każdym krokiem coraz lepiej widać jej profil z filarem opadającym do ciasnego kotła.
Kolejne zdobywane metry i coraz lepiej widać z tyłu pasmo Staretiny, leżące po drugiej stronie Livanjsko Polja. Wcześniej grzbiet rozmywał się w porannych mgiełkach, teraz już wyraźniej odcina się od bladoniebieskiej warstwy zalegającej doliny.