Już po chwili zza przesłaniającej dalszy horyzont, niewielkiej buli wyłania się masyw, na który ostrzę sobie zęby. Na razie jeszcze jest raczej ciemny, zwłaszcza, że w moją stronę zwrócony północnymi obrywami. Dwa dni temu w prześwitach pomiędzy snującymi się obłokami wystawał to ten, to inny szczyt - teraz mam całość na wyciągnięcie ręki. Kwestia tylko, czy nie natknę się na jakieś niespodzianki. Tu przecież przebiegał front, tu również kładziono miny…
Wyznaczony wyraźnymi czerwonymi kółeczkami szlak odchyla się w prawo, ale właśnie z tamtej strony odzywa się najpierw pojedynczy szczek, po którym następuje cała fala głośnego ujadania. To tam jest ten koszar z owcami. Psy czuwają, ale czy pasterze już też są na chodzie? Czy zdążą odciągnąć groźne psy, zanim te mnie dorwą? Nie, nie pójdę tym szlakiem - korzystając z płaskiego dna doliny, próbuję okrążyć niebezpieczną strefę. Jednak bezładne ujadanie przybiera na sile i wkrótce widzę już czworonożnych pasterzy, którzy na mój widok zatrzymują się na chwilę. Oceniają zagrożenie dla stada owiec?
Staram się iść spokojnie, nie zdradzając oznak niepokoju. W przedzie na skalny mur wpływa z przełęczy delikatne światło pierwszych promieni słońca. Tymczasem psy podejmują decyzję - to znaczy, jeden podjął i rusza pędem w moją stronę, a reszta wyrywa w niewielkim odstępie za nim.