Pierwszy zjazd w pole wykorzystuję do wykonania manewru i już po chwili mknę z powrotem szosą przecinającą jak strzała Livanjsko polje. Tuż za zakrętem wyprostowującym drogę do kierunku zgodnego z przebiegiem doliny widzę szeroką drogę szutrową, odchodzącą w stronę interesujących mnie gór. Zapewne jest to właśnie moja droga. Skręcam w nią i zaraz mam kolejny zakręt, a właściwie skrzyżowanie, gdyż z prawej dochodzi węższa, polna droga. Obieram kierunek w lewo i nieco dziurawą makadamską cestą jadę równolegle do pasma Dinary. Niebo się trochę chmurzy, wywołując u mnie lekki niepokój. Wprawdzie nie świadczy to w żaden sposób o pogodzie na dzień następny, ale zawsze przyjemniej patrzy się w przyszłość, kiedy miło słoneczko świeci. Zapewne są to zwykłe, popołudniowe chmury na skutek całodziennego parowania.
Mijam kilka zabudowań, przy jednym z nich widać nawet kilkoro ludzi przy zastawionym stole w ogrodzie. A więc okolica nie jest całkowicie wyludniona. Większość domostw nosi jednak wyraźne ślady zniszczenia. Gdy w prawo odchodzi wąska droga polna, decyduję się sprawdzić ten wariant - wygląda mi ona na właściwy sposób dotarcia do planowanego punktu startu. Wkrótce dojeżdżam nią do betonowego muru, zza którego wystaje kościelna wieża. Wychodzę z wozu, by rzucić okiem na okolicę. Kościół wygląda na nienaruszony, tylko przez podejrzanie puste wnętrze wieży zagląda las ze wznoszącego się dalej górskiego zbocza.
Przechodzę kilka metrów wzdłuż ogradzającego teren muru i natrafiam na wyczekiwaną informację. Biała kropa, obwiedziona czerwonym okręgiem, strzałka i nieco zatarty napis, który jednak daje się bez trudu rozszyfrować: Troglav. A więc jestem na właściwym tropie!
Wracam do wozu i zaczynam podjazd w górę. Zaraz za kościołem droga skręca, wspinając się na zalesione zbocze. Nawierzchnia nie jest zła, tylko trzeba ostrożnie pokonywać z rzadka występujące większe dziury. Jadę powoli i trwa to chwilę, zanim docieram na pierwszy ostry zakos. Teraz kawałek na południe i zgodnie z mapą trafiam na leśne skrzyżowanie. Na wprost droga biegnie przez Popovą gredę, by się skończyć gdzieś w lesie, a ja ostro skręcam w prawo i liczę teraz wszelkie zakręty. Jedna serpentyna, lekko w prawo, w lewo, znów w prawo. Za kolejnym zakrętem w lewo powinienem natrafić na szlak.
Ba! Powinienem. Wychodzę z auta i przeszukuję wzrokiem las. Najpierw kontynuuję kierunek, ale niczego znaleźć nie potrafię. Ani w lewo, ani w prawo. Teoretycznie szlak powinien przecinać leśną drogę. Teoretycznie... Cóż, wracam, mijam samochód i sprawdzam, czy może przeoczyłem ten szlak wcześniej. Też nic z tego. Co robić? Ha! Jedziemy dalej - może coś z tego wyniknie.
Mijam po prawej rozszerzenie na tyle spore, że nadawałoby się na nocleg. Ale najpierw trzeba znaleźć punkt startu jutrzejszej trasy. Jadę więc powolutku dalej i zatrzymuję się dopiero na czymś w rodzaju rozstajów. Znów opuszczam wóz i sprawdzam, co to takiego odchodzi od mojej trasy. Jest to porośnięta trawą droga, na tyle szeroka, że można by autem nią jechać. Na tyle również krótka, że już po chwili otwiera się przede mną połoga polana - wprost rewelacyjne miejsce na spędzenie nocy. Ale co ze szlakiem? Otóż... jest! Na drzewie po lewej wymalowane czerwone kółeczko, a obok drzewa - ścieżka!
Ufff... tego właśnie mi było trzeba. Jeszcze zaglądam kilka metrów w głąb lasu, by sprawdzić, jak ta ścieżka wygląda dalej. Okazuje się, że wygląda! Rozradowany wracam do auta i wjeżdżam na polanę. Ustawiam samochód, by stał równo i zupełnie zadowolony sięgam po puszkę złocistego płynu. Trzeba oblać pierwsze sukcesy!
Z piwem w ręku dokonuję inspekcji polany. Spostrzeżenia? Sporo suchego chrustu oraz ślad po ognisku. Wniosek?.. Chwilę się waham, zanim decyduję się rozpalić ognisko. Myślę jednak, że potrafię zapanować nad ogniem w suchych na ogół Górach Dynarskich. Zwłaszcza, że tutaj widać pewną równowagę pomiędzy suszem, a wilgocią bujnej zieleni, zaś ognisko nie będzie wielkie. Ot, tyle, by móc przy nim wspomnieć całą trasę dojazdową i rozmarzyć się nad jutrzejszą wycieczką na Troglav.
Może lepiej z lampą błyskową.