napisał(a) Franz » 02.04.2012 14:52
Las z wolna ustępuje miejsca mniejszym i większym kępom kosodrzewiny, co powoduje konieczność nadkładania drogi przy ich obchodzeniu. Cały czas rozglądam się uważnie wokół, by nie przegapić jakiegoś kopczyka, który może się okazać ostatnim; czasem po bezowocnym przeczesywaniu wzrokiem okolicy wracam na poprzednie miejsce, bo może tam nastąpił jakiś ostrzejszy zakręt na zupełnie niewidocznej trasie. Tempo spada okrutnie - sprawdzam ponownie sfotografowaną mapę, by się upewnić, że mam się trzymać prawej strony. No tak - tak mówi mapa. Zatem idę naprzód, znów się pocieszając, że przecież najskuteczniej byłoby ułożyć miny na ścieżce, a tu przecież nie ma żadnej ścieżki! Zostawiam resztki lasu za sobą i wchodzę na lekko nachylone, piarżyste zbocze. Tu już nie ma mowy ani o ścieżce, ani o żadnych kopczykach. Wydaje mi się natomiast, że dostrzegam jakiś ślad na przeciwległym stoku. Przeciąć Barni do? Chyba tak będzie najlepiej. Starając się zanadto nie tracić wysokości, zmierzam na skos w lewą stronę. Kamienie osypują mi się spod stóp, kiedy wspinam się na małe wybrzuszenie, z którego wystają pojedyncze osmolone gałęzie kosówki. Wyżej okazuje się, że jest ich tu znacznie więcej. Staram się lawirować pomiędzy nimi, nie chwytając rękami pobrudzonych sadzą, czarnych kikutów i nagle noga zapada mi się gdzieś w głąb. Wyrzucam ręce na boki, ale jest już za późno - poczernione sadzą gałęzie już poza moim zasięgiem. Lecę na plecy, w ostatniej chwili próbując się skulić i osłonić głowę oraz kark. Uderzam goleniem i kolanem w coś twardego, przeszywa mnie ostry ból, ale reszta ciała ląduje bez strat na osmolonej kosówce. Mamroczę pod nosem słowa, które nie nadają się do publikacji, wyciągając nogę z niewidocznej dziury i próbując stanąć bezpiecznie na chybotliwych konarach. Sprawdzam kolano i goleń - boli, ale wszystko całe. To najważniejsze.
Ostrożnie, lekko utykając opuszczam podstępną pułapkę, nadal kierując się w stronę lewego zbocza. Widoczny przedtem prawdopodobny ślad ścieżki znika, ale to może tylko dlatego, że teraz powinien znajdować się nade mną. Podchodzę skrajem kolejnej kępy popalonych kosówek i dostrzegam blisko kamienny kopczyk. Wkrótce staję na czymś, co jednak jest ścieżką - tak wyraźne jest wąskie wypłaszczenie piarżystego zbocza, prowadzące skosem w górę. Jak tam noga? Trochę boli, ale powinna się rozchodzić. Świetnie, że mam ścieżkę!