napisał(a) Franz » 12.01.2012 21:04
Sympatyczny osiołek wyraźnie chce się ze mną przywitać. Nie zgłaszam obiekcji - w końcu jestem tu gościem, a on najwyraźniej gospodarzem. Po wymianie grzeczności nasze ścieżki się rozchodzą i podczas gdy kłapouch wraca do skubania trawy, ja wkraczam na mocno nierówny teren niegdysiejszego dziedzińca. Wiele z zamku nie zostało, ale mury również od wewnątrz prezentują się okazale. Ciągi równo ułożonych kamieni ukoronowane blankami, tu i ówdzie otwory okienne i częściowo przysypane ziemią wyloty niewielkich bram - to wszystko sprawia całkiem miłe wrażenie. Omijając głębsze doły przecinam teren zamku aż do jednego z wyłomów w przeciwległym murze. Wyławiam uchem jakieś głosy i gdy staję na krawędzi muru, widzę całkiem liczną ekipę. Najwyraźniej prowadzi się tu prace archeologiczne. Zaciekawia mnie, czy coś interesującego da się w ich pracy zobaczyć, podchodzę więc bliżej i wymieniamy pozdrowienia. Tu jednak zwykła, żmudna praca - ktoś kopie w ziemi łopatą, jakaś pani przesiewa grunt na szufelce, większość tylko się przygląda.
- Gde je Dolores? - ktoś rzuca pytaniem. Nie otrzymuje odpowiedzi, niektórzy rozglądają się dookoła. Opuszczając towarzystwo, słyszę ponownie to samo pytanie. Dolores? Hmm... to imię w Chorwacji pasowałoby mi do... osła, ale nie mam pewności. Zatrzymuję się.
- Magarac? - wolę się upewnić, zanim jakąś inną panią archeolog pomylę z oślicą.
- Da, magarac.
Czyli moje domysły poszły we właściwym kierunku. Pokazuję ręką w stronę, gdzie się pasie kłapouchy.
- Hvala - słyszę i widzę, że jeden z robotników rusza we wskazanym kierunku.
Dolores - ładne imię. Od razu przypomina mi się Letycja - oślica poznana w hiszpańskiej Sierra de Guadarrama. Tamta przytargała na swoim grzbiecie chleb dla mnie na dalszą wędrówkę. Uśmiecham się do wspomnień, zmierzając w stronę, w którą udaje się właśnie pani archeolog z szufelką.