Zgodnie z nią, bezpieczniej jest poza ścieżką, a więc schodzę z niej i staram się iść w pobliżu. Jak blisko?.. Hmm... Do pięciu metrów to ja bym minę położył. Ale o wiele gorzej idzie się nierównym bezdrożem po ostrych, wystających kamolach, niż nieco mizerną, ale jednak ścieżką. Nie wytrzymuję i obalam z takim trudem opracowaną teorię. Przecież kładący minę mógł przewidzieć, że ktoś będzie - na wszelki wypadek - trzymał się z dala od wydeptanego traktu. Poza tym - powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie - budując tę teorię, próbowałem tylko dodać sobie animuszu. Naukowych podstaw to ona nie ma ani za grosz. Wracam na ścieżkę.
Po kilkudziesięciu metrach problem przestaje w ogóle istnieć, jako że zanikł zupełnie wydeptany trakt i znów mogę się poruszać, jak mi wygodniej. A wygląda na to, że najwygodniej będzie teraz lekko zieloną, podnoszącą się dolinką. Docieram nią na łagodne siodło przełączki, z niej trochę w dół i co widzę?! Szlak! Prawdziwy, turystyczny szlak! Najpierw kopczyk, a nieco dalej mocno wytarte, czerwone kółeczko. Hurra! Nie mam pewności, skąd i dokąd prowadzi ten szlak, ale przypuszczam, że w prawo dałoby się dojść na Wielkiego Kuka, a w lewo - to pewnie mój kierunek: Vilinac.
Po chwili mijam głaz z dwiema strzałkami i trudnymi do odszyfrowania literami przy każdej z nich. Nie widzę dalszych znaków, brak również ewidentnego śladu, ruszam więc w górę, starając się utrzymywać kierunek strzałki. W efekcie trafiam w gęste zarośla. Muszę je obejść i powyżej znów odnajduję czerwone kółko. Wkrótce widzę strzałkę w lewo, chociaż mój nos mówi mi, że raczej wprost w górę należałoby pójść. Zwłaszcza, że widzę w dali, nieco po prawej, jakieś zabudowania. Na schematycznej mapce mam bardzo schematycznie zaznaczony symbol schroniska z nazwą "Tise", ale podana wysokość wyklucza tę opcję. Jestem znacznie wyżej, a widoczne dwa budynki są jeszcze nade mną. Ponadto, na sztabówkach Tise opisane jest w innym miejscu, ale w pobliżu grzbietu widnieją małe literki "Pl.d.". Planinarski dom. Zakładam, że szlak powinien się kierować w efekcie w tamtą stronę.
Nie mam jednak możliwość sprawdzenia, gdyż już nie udaje mi się go więcej odnaleźć. Próbuję teraz kolejnych wariantów na coraz bardziej stromo podchodzących polanach między bujnie rozrośniętą kosodrzewiną. Odrzucam również pomysł pójścia w stronę schroniska, gdyż straciłem już sporo czasu i wolę raczej skracać trasę, niż ją wydłużać. A najkrócej będzie pójść wprost w górę na prześwitujący coraz wyraźniej grzbiet Vilinaca. Robi się tak stromo, iż nie gardzę pomocą kijków trekingowych. Niestety, już po chwili rozpada mi się jeden kijek. Szybka akcja naprawcza - kijek funkcjonuje. Kilkadziesiąt metrów wyżej kijek rozpada się ponownie. Znów kombinuję, jak mu pomóc, by on mógł pomóc mnie i znów po krótkim czasie z jednego kijka robią się dwa krótsze. Jeszcze raz próba naprawy - w takim stromym terenie nie chcę z tej pomocy rezygnować - i w efekcie osiągam jakoś grzbiet. Otwiera się widok na zasłoniętą do tej pory północną partię Cvrsnicy.