napisał(a) Franz » 09.04.2011 14:24
W nocy budzi mnie chłód i nie ma rady - wsuwam się w drugi śpiwór, po czym powracam od razu w ramiona Morfeusza. Budzik w telefonie nastawiony na 6:15, a przynajmniej takie tkwi we mnie głębokie przekonanie. Tym większe jest więc moje zdumienie, gdy uchylam w którymś momencie powiekę i dostrzegam zupełną jasność na zewnątrz. Co jest?! Rzut oka na zegarek - dochodzi siódma. A więc - coś pochrzaniłem. I to w takim dniu, w którym bardzo zależy mi na czasie. Przede mną szesnastogodzinna trasa, a ja się wyleguję. Nędza!
Błyskawicznie wyskakuję ze śpiworów i się ubieram. Do moich uszu dochodzi dźwięk silnika; jakoż i za moment przejeżdża obok samochód - rozpoznaję poznanych poprzedniego dnia robotników. Machamy sobie na powitanie, a następnie szybko ścielę wóz i podjeżdżam pod samo ogrodzenie terenu kościelnego. Akurat biją dzwony na wieży. Łapię plecak i ruszam w trasę. Ścieżka zaczyna się na stromym stoku, tuż przy bramie. Stoi tu słupek z oznaczeniem szlaku, a na przytwierdzonej tabliczce dwie nazwy: Plocno oraz Ploca. Na zegarku 7:10.
Szlak jest tu bardzo prowizoryczny - kluczy między drzewami, tuż ponad wygryzionym przez koparkę zboczem góry. Najwyraźniej sympatyczny franciszkanin i w tym maczał palce, powiększając teren kościelny. Wreszcie natrafiam na porządną ścieżkę, której lewy koniec ginie w stercie chrustu, zabezpieczającej przed skierowaniem się na pionowy spad wprost w ramiona Kościoła. Od tego miejsca idzie się już łatwiej - skręcam w prawo, gdzie wygodna dróżka pnie się sosnowym lasem na najbliższe wzgórze. Pomiędzy koronami drzew zagląda z drugiej strony płaskowyżu masyw Vran, a za chwilę prześwitują już też bliskie skały Plocna.
Szlak osiąga grzbiet i przez chwilę idę prawie po równym, by wkrótce zacząć się obniżać. Wyczuwam, że kieruję się na Boricevac - polanę, na którą wczoraj dojechałem samochodem, wyszukując szlaku w góry. Jakoż i po chwili dostrzegam już zasłaną porannymi mgiełkami, znajomą dolinkę. Przecinam ją na skraju lasu, po czym zaczynam strome podejście w kierunku prześwitujących, wapiennych ścian, opadających stromo na północ. Ścieżka jest nadal wygodna i dobrze widoczna, szybko więc zyskuję wysokość. Za mną ponownie widoczny Vran, a tuż nade mną opromienione porannym blaskiem skały, które wczoraj podziwiałem z szosy. Cuzica kuk.