I oto właśnie chodziło! Skręcam w polną drogę, która wijąc się po łagodnych pagórkach, utrzymuje ogólny kierunek na masyw Cvrsnicy. Potem następuje ostry skręt w lewo, kolejne kolano w prawo z jednoczesnym zjazdem w dół, gdzie na północ odchodzi droga na Badnje. A na mojej trasie pojawia się asfalt i kilku robotników. Zatrzymuję się i pytam o kierunek na Plocno. Mam spokojnie jechać dalej. Ale jazdy długiej już nie ma. Za zakrętem podjazd w górę i moim oczom ukazuje się bryła kościoła ze strzelistą - niby rakieta - dzwonnicą.
Parkuję na rozszerzającej się w kształcie parkingu końcówce szosy i wyciągam mapki starych sztabówek. Mam wydrukowanych kilka arkuszy formatu A4 i teraz składam je, próbując przypomnieć sobie planowaną trasę. W międzyczasie do stojącego obok samochodu dochodzą trzy osoby. Widzę, że wykładają z plecaka jakieś kamienie i prowadzą ożywioną rozmowę. Postanawiam zasięgnąć języka - wychodzę i przybliżam się do nich, nie przerywając im jednak. Moja obecność stanowi wystarczający powód, by sami się do mnie zwrócili, robiąc przerwę w dyskursie na temat rozłożonych minerałów.
Mówię skąd jestem i po co tu przyjechałem. Pytam, czy znają ten teren i co sądzą o planowanej trasie. Oczywiście, najpierw zdziwienie i rodzaj podziwu. Polak? Tutaj?! Dowiaduję się, że Poljaki to dobre planinari. Kojarzą Wandę Rutkiewicz. Ale ja nie jestem himalaistą - tylko takim spacerkiem zamierzam się po tutejszych górach przejść. Co najwyżej, lekkim kłusem.
- Twoja trrasa jest za długa na jeden dzień.
Plocno i Vilinac?.. Nie, nie, musisz to rozłożyć na dwie wycieczki. Stąd Plocno, a kolejnego dnia Veliki Vilinac. Tam i z powrotem tą samą drogą. Tłumaczę, że chodzę całkiem przyzwoitym tempem, a zależy mi na zrobieniu pętli - nie przepadam za powtarzaniem trasy.
Pada więc inna propozycja. Jeden z moich rozmówców sporo chodzi po górach i sugeruje pętlę wokół jeziora Blidinje z wejściem na Plocno. Ale ta propozycja mi zupełnie nie odpowiada. Połowa trasy po płaskim, a droga grzbietem Plocna, to szutrowy dojazd do placówki wojskowej na szczycie góry. Upieram się przy moich planach. W tej sytuacji górołaz, który tamtej części Cvrsnicy nie zna, wskazuje na drugiego mężczyznę - to franciszkanin, który nie tylko jest szefem Sveti Ilje, ale również architektem i kierownikiem trwającej wciąż budowy, a poza tym zna dobrze te okolice. Ten spogląda na moje mapki, potem na mnie i orzeka: szesnaście godzin marszu. Plus odpoczynki.
To brzmi już rozsądniej. Z szesnastu powinienem zejść do czternastu, z odpoczynków zrezygnuję - zmieszczę się czasowo w świetle dziennym. Zagaduję ich o te kamienie - to do późniejszych zdobień terenu kościelnego. Obecna przy rozmowie córka górołaza studiuje geologię i wspólnie ustalają najbliższe potrzeby budowy. Zapraszają mnie do obejrzenia kościoła - wnętrze jest zimne i surowe, ale może się to wkrótce zmieni. Pytam jeszcze o miny - czy mogę bezpiecznie się poruszać po okolicy.
- Do Plocna tak. Tylko potem nie zbaczaj na południe. Tam wciąż teren nie jest sprawdzony.
Rozstajemy się. Wracam do wozu, by odnaleźć teraz końcówkę mojej trasy. To znaczy - końcówka musi być tam, gdzie i początek, ale z gór zejdę na Dugo polje parę kilometrów od miejsca startu, by zamknąć pętlę na równinie i chciałbym zlokalizować to miejsce przy świetle dziennym. Jutro może już być ciemno, gdy do niego dotrę. Dojeżdżam do szosy i ruszam na północ. Mijam wielki hotel, przy którym asfalt skręca w prawo, zostawiając biegnącą na wprost szeroką drogę szutrową. Za chwilę po prawej mam spore osiedle nowych domów. Oczywiście - na moich starych mapkach zupełne pustkowie. Widzę na górskim stoku wyciąg narciarski - to musi być gdzieś tam. Wjeżdżam w osiedle i napotykam strzałkę oraz szlak do planinarskiego domu! Super! Obieram ten kierunek, przejeżdżam przez całe osiedle i zatrzymuję się na skraju lasu, rozdziawiając szeroko gębę ze zdumienia. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Dalsza droga - jak okiem sięgnąć - zasłana śmieciami. Zwykle nie uwieczniam paskudztwa, tu jednak robię wyjątek, bo za jakiś czas sam sobie nie uwierzę.
Naturalnie, przejechać się przez to nie da. Ale jest objazd przez las. I tym objazdem docieram do małego budyneczku z chorwacką flagą. To jest to schronisko - niestety, zamknięte na głucho. Dojeżdża właśnie samochód na chorwackich numerach i wyładowuje się facet ze sprzętem geodezyjnym. Zagaduję go, jednak on niczego nie wie. Ma tu zrobić pomiary i to wszystko. Szukam jakichś informacji, ale takowych brak. Szlak najwyraźniej nigdzie dalej nie prowadzi. Nie ma stąd nawet żadnej drogi w góry. To chyba jednak bardziej dacza niż schronisko.
Wracam do szosy, gdzie mój wzrok od razu przyciągają znajdujące się po drugiej stronie chałupy.