Okazuje się jednak, że to jeszcze nie jest ten moment. Filar jest dość gruby, a szlak zakręca ponownie w lewo. Po chwili ścieżka się rozgałęzia. Zapuszczam żurawia, ale w tym miejscu akurat żadnego znakowania - do tej pory tak gęstego - nie widać. Zakładam, że powinienem trzymać się prawego kierunku, zatem kieruję swoje kroki... w lewo. Zanim odrzucę ten wariant, warto go sprawdzić. Ścieżka prowadzi na sympatyczną łąkę, odchylając się stopniowo od dolinki. Czyli postawiona hipoteza zyskuje na wiarygodności - wracam do rozstajów i obieram ten drugi wariant. Ścieżka schodzi zakosami w prawo i już po chwili widzę szlak. A co dla mnie w tej chwili jeszcze istotniejsze - widzę wreszcie północne zerwy Troglava, oddzielone od ścieżki zielonym pasem traw i kosodrzewiny oraz prawdziwie jesiennymi kolorami drzew liściastych, które wdzierają się aż na tę wysokość.
Kolejny zakos i zanurzam się w tę jesień. Nie będę się rozwodził nad ucztą, jaką specjalnie dla moich oczu przygotował kocioł Troglava. Pstrykam fotki jedna za drugą. Robię kilka kroków i znów wyciągam aparat - tego nie można nie uwiecznić. Chowam aparat, stoję jeszcze chwilę, upajając się widokiem i ruszam dalej tylko po to, by znów się zatrzymać i sięgnąć po utrwalacz wspomnień. Mam tylko nadzieję, że te fotki chociaż w części oddadzą niesamowite piękno tego miejsca i tych chwil.