Było naprawdę przyjemnie, ale wypiwszy smaczną kawę, postanowiliśmy szukać jeszcze jakiegoś ciekawego lub znanego miejsca. A może by tak śmignąć do Medjugorie? To tylko kilka kilometrów. Jest decyzja. Jedziemy zobaczyć to święte miejsce, dla ścisłości, nie uznane jeszcze za takie przez kościół katolicki. Jednak niezależnie od woli czy obaw kościoła, ludzie tłumnie tu ciągle przybywają. Ma tu siedzibę również wiele wspólnot religijnych, a miejsce kojarzone jest jako centrum odnowy życia religijnego. Widać autokary z całej Europy, nawet z odległej Hiszpanii. Są także samochody z Polski. W Medjugorie mieszkają praktycznie sami Chorwaci. Wokół jest wiele nowych pensjonatów, sklepów i domów pielgrzyma. Najbardziej objawił się tu jednak wszechobecny biznes. Niezliczona ilość sklepików z dewocjonaliami ma ceny we wszystkich walutach Świata. Nie ma problemu z zapłatą złotówkami. Przy figurze Matki Boskiej kościelny na bieżąco zbiera pieniądze, i nie tylko, bo pielgrzymi wrzucają tu prawie wszystko. Karteczek z prośbami i obietnicami nie wciskają w szczeliny ogrodzenia, tak jak czynią to żydzi przy ścianie płaczu, lecz wrzucają je jak najbliżej figury. Kościelny skrupulatnie układa je w mały stosik. Zaglądamy do sklepików i małej galerii z grafikami. Kupujemy jakiś drobiazg na prezent i śliczne, kreślone piórkiem, karteczki z .... widokami Mostaru. Wszędzie dominuje ten charakterystyczny odpustowy nastrój, ale mimo wszystko jest jakoś pobożniej niż w Licheniu. Zaglądamy także do kościoła. Można teraz na chwilę się skupić i zmówić modlitwę. Skromny kościół pw św. Jakuba i, o dziwo, niewielu w nim wiernych. Większość idzie do źródła z uzdrawiającą wodą i na Wzgórze Objawień , przy którym sześciu osobom objawiła się Matka Boska. Odwiedzana jest też Góra Krzyża, którą widać w oddali stojąc obok kościoła.
Wracamy do samochodu i obieramy kierunek na ruiny starożytnej willi, o której istnieniu dowiedzieliśmy się z tablicy ustawionej gdzieś przy drodze. Idziemy pooglądać to „maleństwo” dla jednej rodziny. Teren jest zadbany i dokładnie opisany tablicami informacyjnymi. Widać ślady niedawnej imprezy plenerowej. Teraz jesteśmy tu tylko my i pasące się konie.
Dość szarości kamieni. Postanawiamy ucieszyć oczy bujną zieloną. Jedziemy do największego w regionie ptasiego rezerwatu Hutovo Blato. Siedzibę ma tu ponad 240 gatunków ptaków, szczególnie wędrownych, które tu i w delcie Neretwy odpoczywają nabierając sił przed dalszą wędrówka. Nową droga dojeżdżamy do siedziby dyrekcji parku i hotelu z restauracją. Zorganizowanych wycieczek już tu nie ma, ale będzie można popływać łodzią po bagnach, oczywiście z przewodnikiem. Trzeba tyko poczekać, aż uzbiera się przynajmniej 10 osób. Prócz naszej czwórki nie wiać żywego ducha. Dostajemy pozwolenie na wjazd samochodem na teren parku. Zostawiamy samochód przy drogowskazie i dochodzimy do mostu pontonowego. Przechodzimy przez most i znikamy wśród zarośli. Dziwne, że nie ma tu komarów.
Czas na nas. Wracamy, bo przecież nazajutrz wracamy do domu i musimy się spakować. Nasi przyjaciele są już dawno gotowi do drogi i zrelaksowani czekają na nas z miłym poczęstunkiem i pożegnalną rakiją, podarunkiem od gospodarzy. Idziemy jeszcze na krótki spacerek, aby pożegnać się z Neum i zaprzyjaźnioną knajpką. Po drodze udaje się nam namówić wypoczętych przyjaciół do powrotu Jadranką, starą drogą biegnącą wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Przecież do Splitu mamy tylko 150 km.