Re: Bośnia i Hercegowina 2009. NEUM - doskonała baza wypado
(3) Wracając z arboretum do samochodów ustalamy, że do Dubrownika wjedziemy jadąc wzdłuż wybrzeża obok nowego portu. Vectra znów na przodzie, a my luzik, spokojniutko za nią. Jest już prawie 11-ta, więc pół dnia mamy za sobą. Przejeżdżamy przez most i nie jedziemy główną, lecz zgodnie z planem zjeżdżamy z mostu i Wybrzeżem Jana Pawła II ( w oryginale Ivana Pavla II) przejeżdżamy obok kilku zacumowanych przy nabrzeżu statków.
- Most na wjeździe do Dubrownika
- Nowy port
Jedziemy w kierunku podziemnego parkingu, ale lądujemy tuż przy głównej bramie starego Dubrownika. Zamiast cienia dla samochodów znajdujemy otwarty parking na szczycie wzniesienia. Dojazd brukowaną dróżką o szerokości motocykla, pełną ludzi i bez widoku na mijankę. Dla osłody, z parkingu roztacza się ciekawy widok na otwarte morze.
- Oby nie zapomnieć o ręcznym
- Widok z parkingu
- Widok z parkingu
- Widok z parkingu
Z parkingu schodzimy obok Amerykańskiej Wyższej Szkoły Technologicznej i sporej grupy młodzieży ubranej w biało granatowe uniformy, takie z „moich dawnych czasów”. Dochodzimy, idąc główną ulicą Obrońców Dubrownika obok Hotelu Hilton, do głównej bramy. Rezygnujemy z wejścia na mury, bo ludzi multum i kolejka spora, a my jesteśmy ciekawi miasta. Na mury, prawdopodobnie, warto wejść dla niezapomnianych widoków. My wejdziemy innym razem, przecież tu jeszcze wrócimy. Nie dołączam zbyt wielu zdjęć, bo Dubrownik jest już obfotografowany przez wszystkich. Ale wróćmy do opowieści. Kolejka na mury nas odstraszyła, ale jakoś dziwnie nie straszna nam była inna, też spora, kolejka za lodami. Usłyszeliśmy, i to w naszym ojczystym języku, że tu właśnie są najlepsze. Ogromne kulki o niezapomnianych smakach. Ile się nabrało tyle nasze. Sprzedawcy uwijali się jak w ukropie, ale z uśmiechem na twarzy i ze słowem smacznego we wszystkich językach. Młody chłopak życzył nam smacznego po polsku. Lody pychotki. Łazimy, po ucieszeniu podniebienia, cieszymy oczy i duszę. Wszystko nas ciekawi, bo to dla nas nowe klimaty. Urocze wąskie uliczki a na nich kafejki zapraszające na kawę.
- Hotel Hilton
- Brama
- Kolejka za lodami
- A na murach tłum
- Knajpki
- Papugi
- Uliczki
W porcie znów kolejka, ale tym razem karnych Japończyków, którzy czekali na maleńkie łodzie motorowe transportujące ich na statek wycieczkowy.Statek wyglądał imponująco, a przez mało przejrzyste w tym dniu powietrze, nawet trochę tajemniczo.
- Marina
- Transport
- Wycieczkowiec
- Baszta wodna
- Dzwon daje znak do odwrotu
- Lody2
Czas wracać. Jeszcze tylko powtórka z lodami i wędrujemy na parking. Musimy kiedyś znów tu przyjechać, wdrapać się na mury i smakować kolejny raz przepysznych lodów. Na parkingu samochody nagrzane jak piekarniki, więc przymusowe krótkie wietrzenie, Klima na maksa i wyjazd z parkingu. Teraz szybciutko do głównej i jazda na kwaterę.
Wracając do Neum zwróciliśmy uwagę na dziwny „ chiński mur” który wspinał się aż na sam szczyt góry. Postanowiliśmy, że nazajutrz pojedziemy zobaczyć to dziwo. Druga grupa nie zauważyła po drodze nic ciekawego i nawet zachęta do wyjazdu na Korczulę nie wzbudziła ich entuzjazmu. Ogłosili znów dzień LB, czyli dzień zasłużonego odpoczynku. Po to tu przecież przyjechali. Szanujemy ich wybór i ochoczo sami wyruszamy do Chorwacji. Mijamy w milczeniu tablice zapraszające na ostrygi i dojeżdżamy do miejscowości Mali Ston. Ujrzeliśmy w całej okazałości najprawdziwszy, chociaż mali, chiński mur.
- Chiński Murek w remoncie
- Mur z perspektywy
- Baszta
W Ston są też baseny w których odparowuje się morską wodę i produkuje sól. Musimy tu zaciągnąć naszych przyjaciół. Spoglądamy na to cudo z drogi i jedziemy na Korczulę. Będą żałować, że się z nami nie wybrali. Jedziemy półwyspem Peljeszac, tym większym widocznym z Neum. Całkiem przyzwoita droga wije się między winnicami i brzegami półwyspu. Winnice kuszą tablicami zapraszając do odwiedzin. Po drodze mijamy liczne hodowle małży i ostryg co pozwala przypuszczać, że tu woda jest cieplutka i czysta.
- Hodowla, ale pływaki dziwnie znajome
- Zaciszne małe zatoczki
- Tu też
- Już bliziutko do Orebicza
- Gdzieś tam Korczula
Po przejechaniu 80 km o 11-tej jesteśmy w Orebiczu. Parkujemy przy plaży i idziemy do przystani. Duży samochodowy prom właśnie odpłynął, ale mówi się trudno. Rozglądamy się za czymś mniejszym. Czekają przy nabrzeżu dwa małe stateczki. Kapitanowie, wymieniając między sobą mało przyjazne spojrzenia i chyba nie tylko, ale nie przerywając konwersacji, zachęcają do wejścia na pokład. Wybieramy mniej natarczywego i czekamy aż uzbiera się komplet. U nas jakby więcej chętnych, ale nadjeżdża autokar i role się odmieniają. Konkurencja odpływa pierwsza. Dzieje się jednak coś dziwnego, bo nagle zawracają i po chwili zatrzymują się na mieliźnie.
- Konkurencja na mieliźnie
Nasz chorwacki kapitan nie czeka na resztę pasażerów. Rusza i przepływając obok konkurenta bierze kurs na Korczulę.
- A my płyniemy
Bez przeszkód dopływamy do wyspy.
- Już bliziutko
- Prawie u celu
Korczula, troszkę podobna do Dubrownika, wita nas obronną basztą i murami.
- Mury
. Jak było na wyspie, w następnym odcinku. CDN