Odcinek jedenasty
Przyjemnie jest spacerować wąskimi uliczkami zajadać lody których rzecz jasna nie lubię ale po całym dniu smażenia taka ochłoda przynosi ulgę . Spacerowalismy do późnego wieczora ... w zupełnych ciemnościach powrócilismy do Sutivanu dzwon już spał....
Kolejna pobudka to kolejne powitanie z dzwonem . W chwili obecnej jednak tesknię za tym łomotem najbardziej brakuje mi budzika który stoi dumnie w Sutivanie i każdego dnia rozpoczyna dzień.
Wstałam sobie z wielkiego łóżeczka i wesoło przemknełam do kuchni. Poranna herbatka dzień był przepiękny a moje indiańskie barwy wojenne przez noc znacznie zbrązowiały i nic nie było w stanie bardziej mnie uszczęśliwić;)
Wygrzebałam portfel czas wyruszyc na jakieś spożywcze polowanie przy okazji pokręcić sie po okolicy bo Sutivan o świcie jest najpiękniejszy:)
Spacerowałam sobie uliczkami tylko o tej porze czułam sie jakbym tu mieszkała w zwykły dzień idac do zwykłego sklepu;)
wreszcie nie miałam problemu co tu rośnie;)
ale nad tym musiałam się już głeboko zastanowić;)
Po dłuższym spacerku dotarłam do celu Miejscowej piekarni jedynej w Sutivanie i oddalonej od mojej kwatery jakieś 4 metry;)
Kolejne śniadanie i kolejne pakowanie klamotów Smarowanie kremami Wszystkie te codzienne rytuały opóźniały wymarsz Mała Mulina była zawsze pierwsza gotowa i zawsze przebierała nogami wywracając oczami co tak długo. kazdego dnia rozsiadałyśmy się z klamotami w porcie i cierpliwie czekałysmy na rydwan , który zawoził nas do naszej ukochanej zatoczki mimo , że plaż w Sutivanie nie brakuje tylko tam chcieliśmy pływać
... i znów te wszędobylskie kamory Zdecydowanie po zmianie ubarwienia łatwiej wytrzymać na słońcu więc kolejny dzień kąpieli słonecznych był zdecydowanie lżejszy a co za tym idzie milszy . Wymoszczenie skały ręcznikami ,gałganami też przyszło o wiele szybciej co najważniejsze efekt był doskonały .
Nadrabiałam zaległe lektury a rodzina twardo urządzała polowania z różnym skutkiem ale z równym zapałem. Każde wyłowione zwierzę powracało do morskiego świata po głębokiej lustracji i sesji fotograficznej:).
Wodny aparat był prawdziwym zbawieniem i prawdziwą radością małej Muliny Ilosć zdjeć nie poruszonych jest minimalna na nie których ostrości nie ma wcale ale Dziecko było ze swoich prac bardzo dumne łatwiej było zrobić jakiekolwiek zdjecie niż złapać rybę
Biegała ze swją twórczościa od wody do mnie wyrywając mnie co 5 minut z głębokiej lektury . Wyrazałam podziw i zachęcałam do fotografowania bez wzgledu na to czy w wyswietlaczu było coś widać czy nie.
Paskuda;)
nawet mnie trafił się portret Rybie oko jest do tego stworzone jakby człowiek sie nie starał łeb sie ma jak bania a mąż starał sie bardzo ihihihih
Na takim lenistwie zapewne upłynałby cały pobyt ale po dwóch dniach leniuchowania zapragnełam zobaczyć coś wiecej niż kamory i woda . Wszelkie akcje dywersyjne musze jednak przeprowadzać podstępem a jedynym sposobem zmuszenia rodziny do dalekiej wyprawy są pamiątki i stragany im więcej tym lepiej Ten argument przeważył obiecałam straganów za
trzęsienie i ponowną wycieczkę promem
Odcinek dwunasty
Byle tylko nie zaspać .... na prom
Oczywiście , ze zaspaliśmy Obcowanie z dzwonem powodowało , że po trzech dniach przestalam na łomot reagować Zerwalismy się o ósmej rano z pędzącym śniadaniem i wszystkimi niezbędnymi czynnościami wpakowaliśmy sie w nasz rydwan Mulina zapinała sandałki w samochodzie
o czesaniu nie wspominając Zalezało nam bardzo aby do Splitu dopłynać wcześniej mozliwie dużo obejrzeć
Prom stal jak wół ale tkneły mnie złe przeczucia czułam , ze odpłynie bez nas . Małżonek roziskrzonym wzrokiem szukał miejsca do zaparkowania rydwanu poniewaz rydwan zostawał na wyspie a my odpływalismy w siną dal;)
Oczywiście wolnego miejsca parkingowego ot tak na zawołanie nie było prom odpłynał a nam zostało 1,5 godziny czekania Parkowaliśmy wolno wolno szlismy po bilety na prom a jeszcze wolniej chodzilismy po Supetarze Wypłacilismy pieniądze ze ściany i jedynym ratunkiem na zabicie czasu i zadowolenie dzieciorów były lody Usiedliśmy w jednej z kawiarenek i po tamtym poranku lodów do dzisiejszego dnia nie tknęłam;)
Nigdy nie byłam przesadnie za lodami ale porcje jaką mi przyniósł kelner zabiłam oczami moze w dwadziescia lat codzienie po łyżeczce byłam w stanie wpakować to w siebie ale na pewno nie do przypłynięcia promu:)
Sapałam grzebałam łychą ale nie czułam sie na siłach mimo , ze były pyszne;)
wsuwam:)
dziecko było mądrzejssze od mamusi zażyczyło sobie loda standardowego bez bajerów rodzynek itd;)
Mimo , ze to 1,5 godziny trwało sto lat w końcu sie doczekaliśmy Prom przypłynał i nabrałam w końcu nadziei , że zobaczymy Split:) Wmaszerowalismy na pokład i 40 minut zabawy i znów latały mewy i znów było widać piękny brzeg;)
i piękne liny
Mała Mulina rozrabiała jak to ona siostrzenica jej wtórowała Trajlowały jak opetane wiec podróż z nimi na pewno nie jest nudna:)
Tak jak wmaszerowaliśmy na prom tak samo postawilismy stopy na lądzie Zastanawiałam się i co dalej . Skoro Dioklecjan miał pałac nad morzem to zapewne gdzies blisko tylko gdzie.....???
CDN musze zmykać
literówki poprawie w wolnej chwili:) Buziole;)