Wieje wiatr jednak z każdym krokiem w dół jest coraz cieplej...
Szlak schodzi z trawiasto kamienistego wypłaszczenia w stromszy żlebik wysypany luźnym szutrem.
Nogi już trochę odmawiają współpracy. Coraz częściej podjeżdżają na usypujących się kamykach. W końcu łups i nadkryłem się nimi.... Straty niewielkie. Czas jednak na postój. Samotna sosna sto metrów niżej da trochę cienia.
Wiatr z dołu ciągle wieje, jednak jakby mniej rześki jest każdy jego powiew.
Szlak trawersuje teraz duże zwalisko prowadząc w stronę Breli. Wydaje mi się, że za moment wyłoni się widok na miejsce którym chciałem iść z pasma szczytowego na skróty. Rzeczywiście.
Rozpadlina nie jest aż taka straszna, jednak przy takim zmęczeniu nóg przejście tamtędy to byłaby głupota.
Cieszę się że zerknąłem w to miejsce. Jak pisałem zawsze chciałem wiedzieć jak to wygląda z bliska. O szlaku zaznaczonym w tamtym miejscu na niektórych folderach ani słychu. Poprostu luźno usypany piarg z wystającymi głazami.
Trudno mi ocenić na jakiej jestem wysokości, ale robi się nieprzyzwoicie ciepło.
Szlak przechodzi przez kepę krzaków, w której znajduję schronienie od słońca.
Trochę niżej widać już, że ścieżka poprowadzi mnie w szerokiej szczelinie pomiędzy masywem a "odłupanym" fragmentem góry. Jeszcze świeci tam słońce, jednak poczekając chwilkę mógłbym schodzić w cieniu.
Znajduję kolejny krzew, który daje cień i robię dłuższą przerwę.
Czas na przegląd zrobionych zdjęć i posiłek. Wody trochę mało, ale na szacowane półtora, może dwie godziny winno starczyć.
Przychodzi sms z dołu. Na termometrze na tarasie +36 stopni w cieniu. Wydaje się niemożliwe. Tutaj też ciepło, ale to odczucie potęgowane jest pewnie przez zmęczenie.
Szlak ładnie schował się w cieniu. Można ruszać.
Długo się cieniem nie nacieszyłem. W szybkim tempie obniżyłem wysokość, a szlak wyprowadził mnie przez wąską szczelinę na otwartą od strony morza ścianę. Toż to istne piekło.
Jeden ze stromszych odcinków z kamiennymi stopniami. Potem niestety znowuż tłuczeń i rozjeżdżające się nogi. Pot zalewa mi oczy.
Po pół godzinie walki obiecuję sobie, że na dole ucałuję płaski, twardy fragment bitej drogi.
Jeszcze jeden odpoczynek i krótkie zejście na przemian po kamieniach i po szutrze i dochodzę do rozstajów.
Więc już wiem, którędy do Topići szli Ci, którzy wpisali tak w książce - tędy.
Zastanawiam się krótko którą opcję wybrać. W oba miejsca pół godziny. Patrzę w dół na Bast. Szlak prowadzi znowu szczeliną pomiędzy masywen i "odłupanym" fragmentem góry. Patrzę do wioski Topići - ścieżka w pełnym słońcu.
Dopijam resztę wody i kieruje się w dół na Bast. Szlak wchodzi do cienia. Momentalnie też uderza we mnie zimy wiatr z dołu, z kamieniołomu.
Co za odmiana.
Scieżka prowadzi teraz przez pół godziny po osypującym się szutrze. Mocno wypruty staję u podnoża kamieniołomu.. i tutaj jeszcze jedna niespodzianka. Jestem w pułapce. Szlak się skończył skończyła się droga a ja stoję pomiędzy dwiema zagradzającymi przejście pryzmami skruszonej maszynami skały.
Ale finał. kaminiołom już nie pracuje. Maszyny zjechały. Wchodzę na pryzmę robię krok i razem z grubym tłuczniem jadę w dół jakieś pięć metrów. Tak kilka razy.
W końcu udaje mi się wydostać na betonową bitą twardą drogę technologiczną. Nie nadaje się jednak do tego aby ją ucałować
.
Szybkim krokiem idę w dół w kierunku portierni kamieniołomu. Przechodzę teraz obok wlotu przyszłego tunelu Zagvozd - Bast. Nie wiem, co było pierwsze, kamieniołom, czy tunel ale teraz na pewno są te obie rzeczy powiązane.
Wlot robi wrażenie. Szkoda że jestem tak zmęczony i nie chce mi się zejść te kilkadziesiąt metrów i kuknąć do środka.
Wychodzę przez bramę na główną drogę. Do Bratuša jest stąd ponad godzinę asfaltowania. To nie na moje nogi i siły. Zamawiam więc transport i jeszcze jakiś kilometr schodzę w kierunku Jadranskiej Magistrali. Odbiera mnie kolega. Współtowarzysz tegorocznego wyjazdu.
Godzinę moczę się w morzu. Zmęczenie schodzi, ale wzmaga się pieczenie skóry na twarzy i rękach. Trochę mnie przypaliło.
Odpływam dalej od brzegu. Zza palm wyłania się widok pasma górskiego od przełęczy pod Korenikiem, gdzie wyczołgałem się na górę, poprzez Sv. Iliję, do... niewiem jak nazywającego się szczytu nad Baską Vodą.
Uśmiecham się do siebie. Góry nie wydają się już takie wysokie. Warto było...
KONIEC