Witam wszystkich serdecznie.
Na wstępie już po przywitaniu chciałbym Wam podziękować za te wspaniałe forum jakie tworzycie. Mimo, iż dopiero teraz się zarejestrowałem to praktycznie cały wyjazd planowałem w oparciu właśnie o doświadczenia cromaniaków. Jest to naprawdę wspaniała baza danych o wszystkim co związane jest z Chorwacją. Ale nie będę przynudzać, bo nie jesteśmy w kościele....
Otóż idea wyjazdu zrodziła się jakoś jesienią, kiedy zaproponowałem mamie na lato wyrwać się na kilka dni pod namiot nad jeziorko jakieś 60 km od domu. Odpowiedź oczywiście była pozytywna. Trochę już rozluźniony wypaliłem pytanie: A jakbyśmy się wybrali pod namiot gdzieś za granicę, powiedzmy Chorwacja? Dopiero po zakończonej wypowiedzi zdałem sobie sprawę na jaki absurdalny i nierealny pomysł wpadłem. W odpowiedzi usłyszałem "Czemu nie?". To już mnie totalnie zwaliło z krzesła. Dłuższa chwila milczenia, spojrzenie prosto w oczy, w głowie 100 tysięcy myśli na sekundę. Może rzeczywiście czemu nie? Jeszcze dużo czasu, dam rade uzbierać pieniądze. Także siostrze pomysł bardzo się spodobał. I oczywiście na moje barki spadła cała logistyka (jako że w domu mam 2 blondynki ). Okej, krótka rozmowa z wujkiem Google zaowocowała poznaniem owego forum. Cała zima to to niezbędny wywiad, czyli zbieranie informacji niezbędnych do skutecznej penetracji obcych i dzikich rejonów Dalmacji. W internecie znalazłem po wielkiej weryfikacji do ścisłego finału przeszło kilka kempingów. Jako pierwszy na trasie znalazł się Park Soline w Biogradzie, jak się później okazało nie musieliśmy już dalej jechać, ale nie będę uprzedzać faktów. Wiosna to kompletowanie sprzętu, od namiotu Quetchua 6-osobowego (cudo na kółkach, polecam każdemu), po drobiazgi niezbędne na biwaku, typu buty do wody, kuchenka gazowa, krzesełka. Do kompletu mama wcisnęła jeszcze swojego chrześniaka, dla którego miał to być prezent na 18-te urodziny. Wyjazd połowa sierpnia, żeby nie łapać się już na najwyższy sezon (finanse niestety bardzo nas ograniczały). Dzień wcześniej wielkie opakowanie, jak naznosiłem wszystko pod samochód to stwierdziłem że jedziemy chyba na 2 miesiące a nie tygodnie. Po co kobitom po 5 par butów? Byłem gotów wyrzucić z 50% ich bagażu, ale pewnie spacyfikowałyby mnie skuteczniej niz oddział ZOMO, tak więc odpuściłem wszelkie kłótnie. Ale udało się, choć miałem już wątpliwości czy aby na pewno Espercio wszystko pomieści. Każda zupka chińska spod Radomia zatykała niewykorzystaną szparkę. Owe mrowie par butów pięknie weszły pod przednie fotele. Tak więc gotowi do drogi zapinamy pasy, odpalam silnik i.....
... i pojechaliśmy Wyjechaliśmy ok. godziny 16. Wszyscy narzekają na polską część drogi. Mnie się jechało dość dobrze (może to dlatego, że do czeskiej granicy mieliśmy tylko 42 km ). Wiem, dla wielu to pewnie żart dość niesmaczny, ale cóż zrobić? Na granicy czas na pierwsza winietkę, ważną miesiąc. Przed Brnem zaczęło się ściemniać. Za radą wielu już bardziej doświadczonych wojażerów odbiłem na Bratysławę, a następnie po kilkudziesięciu kilometrach odbicie na Breclav i kierunek Mikulov. Tam podobno ostatnia w Czechach stacja LPG. I oto pierwsze problemy. Podjeżdżamy pod jakąś stacyjkę, chcę zapiąć pistolet a tu lipa. Wielka chmura gazu w około. Idę po kogoś z obsługi. Przychodzi Pani, nie do końca chyba trzeźwa i próbuje podpiąć pistolet. I znów nie da rady, próbuje mam wmówić, że auto mamy zepsute i dlatego nie można. Na innej stacji już w centrum Mikulova takiego problemu nie było. Już od razu zawołałem obsługę, trochę speszony wcześniejszym niepowodzeniem. Zatankowaliśmy ile się dało, mała kolacyjka i czas jechać dalej. Wjeżdżamy do Austrii, tym razem na pierwszej stacji winietka 7-dniowa. Mijamy kolejne miasteczka, niczym z filmu. Wąskie i kręte uliczki. Wszystko idzie jak z płatka. Ale im bliżej Wiednia tym gorzej. Nagle zaczęły się jakieś roboty. Jest ciemno, wąsko, kręto i co chwila te oślepiające auta znad przeciwka. Okazało się, że jedziemy wręcz budową jakiejś autostrady. Te 20 km zmęczyło mnie bardziej niż cała jak dotąd droga. Trochę bałem się Wiednia. Studiując mapy Google, nie mogłem się połapać w tych autostradach przecinających całą stolicę. Na szczęście oznakowanie było bardzo dobre i nim się zorientowałem gnałem już ku Grazowi. Kilkadziesiąt kilometrów za Wiedniem zacząłem odczuwać zmęczenie. Zjechaliśmy więc na pierwszy lepszy parking. Okazało się, że nocowały tam dziesiątki innych podróżnych. Ucięliśmy sobie więc 2-godzinna drzemkę w aucie przed dalsza częścią drogi. Przed Grazem odbicie na Maribor, jak zarazie wszystko zgodnie z planem... Według planu tuz przed samą Słowenią mieliśmy zjechać aby ominąć autostradę. Jednak zmęczenie po całej nocy trochę się już dało we znaki. po krótkiej naradzie uznaliśmy, że w końcu ta winietka to nie aż taki majątek. Za granica kolejne tankowanie i rura do przodu. Nawet nie wiem kiedy ta cała Słowenia się skończyła. I oto moim oczom ukazał się cel podróży. Właśnie wjeżdżamy do Chorwacji. Na bramce strażnik tylko machnął, żeby jechać. 10 metrów dalej dostajemy przewodnik wraz z mapką po polsku. Bardzo miłe przywitanie, naprawdę zrobiło to wrażenie. Z każdą chwilą podniecenie rosóło coraz bardzioej. Minęliśmy Zagrzeb, potem Karlovac a następnie rozwidlenie autostrady. W kierunku Rijeki nie chcemy, więc skręcamy na południe. Gospić tez już za nami. Ooo... niezły tunel przed nami, ponad 7 km. Juz w tym momencie uważałem, że Chorwacja po piękny kraj. Lecz po wyjeździe ze Sv.Rock zmieniłem zdanie
Chorwacja to przepiękny kraj. Ten widok zatkał mnie wręcz. Gdyby nie to, że ludzie za mną pędzili z prędkością stu kilkudziesięciu km na godzinę, to wdepnąłbym na hamulec, przelazł przez barierkę i zaczął rozbijać już namiot. Nie spodziewałem się tak nagłej zmiany krajobrazu. A z drugiej strony widzieć to na zdjęciach a na żywo, to zupełnie co innego. Wiem, że ten widok juz jest niezwykle oklepany, ale cóż to za relacja bez zdjęcia po wyjeździe za Sv.Rock? Minęliśmy Zadar i zbliżaliśmy się do naszego zjazdu oznaczonego jako Benkovac. I wreszcie Biograd, już prawie u celu. Na ulicach pełno ludzi oferujących apartamenty. Jest strzałka! Park Soline w lewo. W końcu jesteśmy. Wysiadamy i szok. Mam mokro w spodniach!!! Nie, to nic z tych obleśnych rzeczy co sobie pewnie poniektórzy pomyśleli. Po prostu tak zacząłem się pocić na całym ciele. Zanim jeszcze przystąpiliśmy do oglądania kempingu małe przebieranko, ściąganie jeansów i skarpetek. Czas na oględziny potencjalnej bazy. Sanitariaty OK, morze jak najbardziej OK
Czyli zostajemy. Idziemy się zameldować, mimo tylko podstawowej znajomości angielskiego jakoś się udaje. Rozkładanie namiotu i pompowanie materacy to zadanie moje i Emila (chrześniaka mamy). Mama z Moniką poszły szukać sklepu, żeby zaopatrzyć się w jakąś wodę akceptowalnej temperaturze. Poszło w miarę sprawnie, więc jest chwila, żeby przywitać się z morzem i rzucić okiem na okolicę.
Już wiemy że będzie jedwabiście
W kolejnym odcinku: Zdzisia i Zadar