Będąc na campingu Rudine pod Dubrovnikiem wyrwaliśmy się do Bośni. Jako że nie posiadamy własnego środka lokomocji, podróżowaliśmy autostopem oraz lokalnymi autobusami. W sumie w Bośni spędziliśmy 2 doby ale ten czas dostarczył mi najwięcej wrazeń z całego dwutygodniowego pobytu na Bałkanach.
Wcześnie rano spakowaliśmy małe plecaki - nie te w których mieliśmy wszystkie swoje campingowe graty. Graty zostały w namiocie, a namiot na Rudine. Stanęliśmy na Jadrance i oczyście autokar Dubrovnik - Mostar nie pojawił się. Patrycja wystawiła rękę i po paru minutach udało się. Młody Albańczyk mieszkający obecnie w Szwajcarii całą drogę opowiadał o swoim kraju, zwyczajach i że chciałby przyjechać do Polski. Przy delcie Neretvy wysadził nas gdyż jechał w stronę Splitu. Udało nam się złapać kolejny autostop do Metković( Chorwat był kierowcą) A od Metković zabrało nas małżeństwo Słowaków z dzieckiem. Pan Słowak - człowiek światły całą drogę opowiadał nam o konflikcie bałkańskim. Czasem przybywał w tym czasie do wybrzeży Jugosławii gdyż był marynarzem. Bardzo wiele wiedział o BiH. Przez całą drogę do Mostaru był naszym przewodnikiem.
Mostar - miasto z kamienia i na kamieniu. Piękne. Przyczółek Islamu. Dla nas absolutna nowość. Miasto uderzające. Jak całe bałkany. Nawołuywanie muezzina zakłócane przelatującą eskadrą myśliwców EUFOR. Domy podziurawione gradem kul. Jak ser. Radość i smutek. Poplątanie. Wąskie uliczki, przemili kupcy mówią: "nie chcesz kupić? Nie szkodzi! Przymierz, zobacz, zrób zdjęcie! Z Polski? Aaaaa Krakov znam znam. Gdzie mieszkacie? Blisko Wroclawia? Dobrzy Polacy. My wszyscy przecież słowianie." (Nie spotkaliśmy się z takim zachowaniem u Chorwatów, przynajmniej tych nadmorskich. Oni sprawiają wrażenie jakby zatracili bałkańskie korzenie. Zachód ich powoli wypacza). W kramikach kupców kute tace, miski, dzbanki na wodę, serwisy do kawy, tradycyjne nakrycia głowy - takie czerwone wiaderka tureckie, tzw. Kapy. No i łuski. Łuski duże, łuski małe, z czołgu, kałasznikova z czegokolwiek co strzela. Pięknie wygrawerowany Stari Most oraz napis MOSTAR. Odwracam ją a pod spodem zbita spłonka. Wokół niej napisy i symbole - cyrylicą. Pucane (strzelane) wszystkie łuski. 5 euro za sztukę. Nie kupuję. Kupuję nakrycie głowy. Wolę mieć pamiątkę bardziej pokojową niż łuską z której wystrzelił pocisk raniący Muslimana czy kogokolwiek innego.
Stari Most stoi. Faktycznie piękna budowla. Zadziwiająca. Zbiera się tłum, jakieś zamieszanie. Młody mężczyzna staje na poręczy mostu w samych kąpielówkach. Będzie skakał!! NIe. Nie skacze, schodzi. Bierze czapkę do ręki przechodzi w tłumie. Po chwili w czapce pojawia się trochę kolorowych papierków i metalowych krążków. Za mało. Nie skoczy, jeszcze jedna rundka w tłumie turystów. Wchodzi na barierkę i.... hop!! Leeeeci! Około trzydziestoletni mostarianin pokazuje nam palcem krzyż na wzgórzu. Stamtąd strzelali Chorwaci. Mostarianie nigdy tego nie zapomną. Świadczy o tym nawet napis na ścianie jednego budynku przy moście: DON'T FORGET.
Neretva pędzi jak szalona. Jest bardzo głęboka jak na górską rzekę a woda w niej jest niesamowicie lodowata. Musieliśmy się o tym przekonać. Dla nas być w Mostarze i nie kąpać się w Neretvie było dla nas jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Po kąpieli zwiedzanie innych części miasta. Meczety, budynki, Cmentarze jakby w parkach, między nagrobkami ławki. Każdy nagrobek jest biały, z marmuru. Ma słupek a na nim półksiężyc i gwiazda. Napisy po Bośniacku oraz litery arabskie. Na każdym z nich ta sama data śmierci: 1993.
Zbliża się wieczór. O 20.00 mamy autobus do Banja Luki. Zobaczymy jak wygląda Republika Serbska, odnajdziemy ruiny domu mojego dziadka, zabijemy stereotypy na temat serbów tkwiące w naszych głowach.
Ale to już inna historia