Dżejbo, jesteś chyba jedynym czytelnikiem tej mojej białoruskiej powieści w odcinkach
Ale dla takiego czytelnika jak Ty warto pisać
Piszę po kawałeczku, bo jakbym chciał naraz, to wyszłoby coś strasznie długiego i kto by to przebrnął? Z drugiej strony, mógłbym też pobyt na Białorusi opisać jednym zdaniem złożonym: "Pojechaliśmy pociągiem, kupiliśmy wódkę, wstawiliśmy się za grosze w fajnej knajpie, mieliśmy przeprawy z milicją i ciekawy, kombinowany powrót do Polski", ale to by nie pokazało, co to za dziwny kraj.
24 grudnia, ok. 6Po śniadaniu jeden kolega przysypia na krześle, a drugi idzie poszukać czynnego kiosku z gazetami. Tymczasem podchodzi do stolika dwóch milicjantow, proszą o dokumenty, przeglądają plecaki (tym razem nie poprosili, żeby dać flaszkę) i każą mi udać się za nimi. Tylko ja mam iść, kolega ma zostać. Budzę kolegę i idę. Po drodze spotykamy tego, który poszedł po gazety - pyta, czy zapisałem się do milicji?
Jego też zapraszają na spacer. Na dworcowym komisariacie robią nam przeszukanie, przy mnie znajdują komórkę - a w tamtych czasach to jest na Białorusi zakazane, ale udaje mi się im wmówić, że to pager. Uwierzyli
Szukają w przepisach, czy pagery są zakazane. Nie znajdują, więc za to mi kary nie wymierzą. Są straszliwie poważni w swoich czynnościach, a my mamy z tego niezły ubaw. Cichutko rzucam koledze pytanie "Co to, kurwa, jest?". Po kilkunastu minutach sporządzili protokół, z którego wynika, że dopuściliśmy się naruszenia porządku na terenie dworca, ale wykazujemy skruchę, w związku z czym wymierzają nam
sztraf w wysokości iluś tam rubli. Porządku nie naruszyliśmy, o skrusze też nie ma mowy, ale nawet byśmy zapłacili, żeby mieć to z głowy. A głównie dlatego, że zostało niewiele czasu do odjazdu pociągu. Jednak pojawia się delikatny problem - nie mamy już takiej kwoty w białoruskiej walucie. W tej sytuacji milicjanci zapowiadają, że skierują sprawę do sądu, a na rozprawę poczekamy sobie u nich, w pokoju zatrzymań. I tam mijają nam dwie godziny.
Po tym czasie przychodzi po nas jakaś inna ekipa. I zabawa ze sprawdzaniem dokumentów, przeszukaniem zaczyna się od nowa. Znowu piszą protokół - pytamy, po co, skoro już jeden napisali? Mówią, że tamten zawierał błędy i musi być nowy. Widać, że jakoś im nie idzie. Pytamy, jakie konkretnie wykroczenie popełniliśmy. Odpowiedź nas powala - mi przyszyli obrazę funkcjonariuszy (
my znajem, szto "kurwa" - dobry mają słuch), a koledze jeszcze lepiej - on ma odpowiedzieć za to, że miał przy sobie opozycyjne gazety (to te, które kupił w kiosku). Znowu ich wyśmiewamy, bo jak dla nas absurd zarzutów przekracza nawet białoruskie standardy. A oni znowu straszą nas sądem i aresztem, ale nie są zbyt pewni swego i płynnie przechodzą do pytania, co my na to, żeby
sztraf opłacić w dolarach i bez pisania papierów
Jesteśmy tak zniesmaczeni, że z początku odmawiamy. Milicjanci mówią, że w takim razie może zapłacimy w złotówkach? Rozczulają nas swoją żebraniną. A poza tym jak teraz nie zakończymy tematu, to ucieknie nam kolejny pociąg, a później następny jest dopiero po południu. Po krótkich negocjacjach ustalamy łącznie 30 złotych i odzyskujemy wolność.
W kasie robimy dopłatę do tego pociągu, którym mamy jechać i wsiadamy... i zaraz wysiadamy, bo konduktor orzeka, że z tymi biletami nie pojedziemy. Pociąg jest innej kategorii niż ten, na który mamy bilety - dopłata nie ma tu znaczenia. A poza tym w Polsce kupiliśmy bilety w obie strony, to tylko w Polsce można te bilety anulować i wystawić nowe. Pociąg odjeżdża bez nas, oczywiście w kasie nie zwracają nam pieniędzy za dopłatę, którą sami nam sprzedali.
I mamy zagwozdkę - co robić dalej, bo Białorusi już się nam odechciało.