Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Beskidy.

W Polsce znajduje się największy ceglany zamek świata - pokrzyżacki zamek w Malborku. Radom ma znacznie większą powierzchnię niż stolica Francji – Paryż. Pierwszą polską książkę kucharską, która zachowała się do dnia dzisiejszego wydano w 1698 roku. Polska posiada drugi najstarszy uniwersytet w Europie - Uniwersytet Jagielloński został założony przez króla Kazimierza Wielkiego w 1364 roku. Polska konstytucja była pierwszą w Europie i drugą na świecie - powstała zaraz po konstytucji Stanów Zjednoczonych.
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 05.09.2013 12:30

Fatamorgana napisał(a):Żeby wrócić do tradycyjnego przeżywania gór i mgiełki tajemniczości należy po prostu:
- nie oglądać zdjęć miejsca gdzie jedziemy
- nie oglądać na Street View jak tam jest
- jechać na "pałę"

Trudno jest nie zaglądać i nie oglądać, skoro są takie możliwości. Ciekawość, choć to pierwszy stopień wiadomo dokąd, jest silniejsza od człowieka ;) Przynajmniej moja ciekawość :mrgreen:
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 05.09.2013 12:41

Jadą teraz w Jeseniki nie znałem wcześniej tej części pasma gdzie byliśmy (poza 1 wizytą na CHS ale we mgle, więc się nie liczy... :wink: ).
Niczego nie szukałem, nie oglądałem bo uznałem, że jak tam pójdziemy- to wtedy zobaczę i już.
Wystarczyła rekomendacja Janusza. :wink: :mrgreen:
I nie żałuję, bo "odkrywanie nowego" jest jedną z najciekawszych rzeczy dla lubiących podróże i włóczęgi. :)
Oczywiście warto coś tam wiedzieć teoretycznie- żeby nie ładować się w jakieś beznadziejne miejsca, ale...potem na miejscu, w zasadzie każdy może w nowym terenie coś dla siebie znaleźć. Taki kawałek przyrody "only for me". :) :wink:
romuald22
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4906
Dołączył(a): 22.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) romuald22 » 05.09.2013 12:48

Ale dyskusje... :)

Ostatni mój nocleg w schronisku to zeszłoroczne andrzejki na Słowiance. Buciory wszyscy grzecznie ściągnęli tuż za progiem ale też jest to taka mała, rodzinna stacja turystyczna, a nie jakiś wielki kombinat przez który codziennie przewalają się dziesiątki czy setki turystów. Bo w takim ostatnim to nie wyobrażam sobie aby wszyscy wchodzący od razu ściągali buty.

Co do poznawania nowych miejsc to ja nie "zepsułem" sobie np: ostatnich Jeseników (gdzie byłem pierwszy raz) przygotowaniami poprzez street view czy google. Przyjechałem i patrzyłem. Inna sprawa, że trochę liczyłem na przewodnicką radę "bywalców" tamtych stron.

Co do "tradycyjnego" przeżywania gór to nieśmiało w mojej głowie kiełkuje pewien plan na przyszłe wakacje związane z odcięciem się od prądu i cywilizacji.
Taka tygodniowa wędrówka szlakami z noclegami w opuszczonych bacówkach lub ew. pod namiotem. Przeżyłem coś takiego w czasach studenckich plątając się po Beskidzie Sądeckim i Wyspowym.
Mówi się - "te czasy się nie wrócą". A ja sobie myślę - dlaczego nie?
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 05.09.2013 12:51

romuald22 napisał(a): Buciory wszyscy grzecznie ściągnęli tuż za progiem ale też jest to taka mała, rodzinna stacja turystyczna, a nie jakiś wielki kombinat przez który codziennie przewalają się dziesiątki czy setki turystów. Bo w takim ostatnim to nie wyobrażam sobie aby wszyscy wchodzący od razu ściągali buty.


Raz- gdzie tę hurtownię trepów pomieścić, ale dwa- ta woń! 8O :lol: :roll:
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 20.09.2013 18:22

Hej Beskidzkie Łaziki! :D
Nieśmiało dołączam do Waszego grona bo trochę znam większość beskidzkich pasm sprzed kilkunastu albo więcej lat. Czytam sobie ten wątek od paru dni.
Szacun za wszystkie opisane wypady. Maslinka, szczególnie gratki za z dawna oczekiwane zdobycie Wiadomo Której Góry :lol:
Parę razy mnie ubawiliście (gówniane lobby rządzi!... czy "buty zdejmować!") :lol:
Piotr mnie wprowadził w nostalgiczny nastrój...
Jak zobaczyłem zdjęcie cerkwi w Gładyszowie, pomyślałem "zupełnie jak w Worochcie". Potem ktoś z Was mi to z ust wyjął :)
Miesiąc temu przypomniałem sobie Beskid Żywiecki, zwiedzając go w pigułce. A raczej w potężnej pigule. Mam gotową relację, jak nie macie nic przeciwko to tu wrzucę. A na razie lecę na trening... bo za tydzień w takiej samej pigułce będę "zwiedzał" Beskid Śląski :wink:
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 20.09.2013 18:27

zawodowiec napisał(a):Hej Beskidzkie Łaziki! :D

Kamil, Ty żyjesz! 8O :mrgreen: Ale fajnie Cię widzieć :D


zawodowiec napisał(a):Maslinka, szczególnie gratki za z dawna oczekiwane zdobycie Wiadomo Której Góry :lol:

Dzięki :lol:


zawodowiec napisał(a):Miesiąc temu przypomniałem sobie Beskid Żywiecki, zwiedzając go w pigułce. A raczej w potężnej pigule. Mam gotową relację, jak nie macie nic przeciwko to tu wrzucę. A na razie lecę na trening... bo za tydzień w takiej samej pigułce będę "zwiedzał" Beskid Śląski :wink:

Chętnie połknę wszystkie pigułki, żywieckie i ślaskie :mrgreen: Im więcej, tym lepiej :D

Pozdrav i do napisania (poczytania :)) w tym miejscu (mam nadzieję) :papa:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 20.09.2013 18:43

zawodowiec napisał(a):Miesiąc temu przypomniałem sobie Beskid Żywiecki, zwiedzając go w pigułce. A raczej w potężnej pigule. Mam gotową relację, jak nie macie nic przeciwko to tu wrzucę. A na razie lecę na trening... bo za tydzień w takiej samej pigułce będę "zwiedzał" Beskid Śląski :wink:


Cześć.

Wrzucaj, gdyż wątek powoli zaczął zamierać.

Pozdrowienia
Interseal
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 20.09.2013 22:01

maslinka napisał(a):Kamil, Ty żyjesz! 8O :mrgreen: Ale fajnie Cię widzieć :D

Agnieszka, żyję. Czasem coś boli, jak to sportowca, jak się obudzę i nic nie będzie bolało to znaczy że już będę po tamtej lepszej stronie :lol:

Hej Mariusz :)

Miło że mnie jeszcze pamiętacie.

Znowu w Albanii trochę działałem, tu krótko napisałem, mam do uzupełnienia relacje z Przeklętych z 3 lat... i żeby tylko stamtąd :D

Już po treningu, po kolacji, piwko w kuflu... miało być Brackie pod beskidzkie opowieści ale wyszło z mojego osiedlowego sklepiku, więc jest mój ukochany Łódzki Porter... no to lecimy :)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 20.09.2013 22:26

Czas Napierania. Chudy Wawrzyniec 2013.

Koniec podejścia, przynajmniej na chwilę. Gdzieś tam zza gęstej chmury prześwituje słońce. Zmęczenie pęka jak mur. Przechodzę w bieg. Przed sobą widzę następną ścianę, ale wiem że ją pokonam bez problemu, to już chyba ostatnie podejście przed Trzema Kopcami, do mety już tylko kilkanaście kilometrów. Wszystko boli, ale to się wytnie. Jest tylko wszechogarniająca wolność. Oczyszczenie, katharsis, czy jak to jeszcze nazwać. Uśmiecham się szeroko sam do siebie.

* * * * *

Wspinanie, góry, bieganie... prędzej czy później prawdziwy górski ultramaraton był czymś naturalnym, takim wspólnym mianownikiem tego, co było wcześniej. Wybór padł na Chudego Wawrzyńca 2013. Łódzki maraton w niezłym czasie mimo niedotrenowania, później upalne 48 km w Ozorkowie z zachowaniem sił do końca, wiara że się uda, ewentualne braki nadrobię psychą. Lipcowy wspinaczkowo-eksploracyjny bałkański wypad, kilka nowych dróg i możliwych pierwszych wejść na szczyty, kamienie przelatujące koło głowy, noszenie po 35 kilo szpeju na plecach, wszystko to niezły trening, ale potem trzeba było sobie przypomnieć jak się biega. Trzy upalne dni z rzędu po 18, 18 i 31 km, nastawienie na taki sam upał na trasie, i w końcu prognoza na dzień zawodów: na beskidzkich szczytach 7 stopni i deszcz. Nie ważne, ultras nie je miodu tylko żuje pszczoły i musi łyknąć każdą pogodę.

Do Ujsół przyjechaliśmy dzień wcześniej z Michałem, sprawdzonym towarzyszem bałkańskich wspinaczek, i jego przyjacielem szybkobiegaczem Dawidem. W bazie zawodów spotkaliśmy więcej łodziaków: Cirrusa, Tomka, Przemka, Kamilę i Mateusza. W biurze do wypełnienia deklaracja, a w niej punkt o wyborze trasy: zdecydowanie 80+, raczej 80+, nie wiem, raczej 50+, zdecydowanie 50+. Po chwili wahania wybrałem pierwszą możliwość. Takie zaklinanie rzeczywistości. Odprawa, podczas której zaczęła się potężna burza z oberwaniem chmury. Jedno piwko na trzech za pomyślność i spać. Szybko usnąłem, ale wkrótce obudziła mnie następna burza, a potem jeszcze jedna. Ostatnia fala potęgi żywiołu przeszła niedługo przed trzecią, kiedy już zbieraliśmy się wstawać...

Rajcza, 10 sierpnia, 4:35 rano. Napieraaaaać! - bojowy okrzyk organizatora Krzyśka podrywa do startu prawie 500 zawodników. Godziny analizowania trasy, planowania strategii, wszystko to ważne, ale to już było. Nie myśl za dużo, bo zostaniesz myśliwym.

Chłodno, lekka mżawka, niektórzy palą czołówki, truchtamy kilka km asfaltem tempem zaleconym przez organizatorów, aby zmieścić się między pociągami. W półmroku rozpoznajemy się z Gosią z Warszawy, z którą biegliśmy razem kawałek trasy w listopadzie w Bełchatowie (serdecznie pozdrawiam!). Dawid i Michał wyrywają do przodu. Kiedy skręcamy w prawo w pierwszy podbieg na Rachowiec, robi się już jasno. Błotko, bagienko, skok przez potoczek. W zależności od nastromienia terenu bieg, marsz, bieg... tak już będzie do końca.

Za szczytem Rachowca od razu ostry zbieg. Pewny swoich umiejętności, nie zważając na błoto i śliską trawę ostro szarżuję w dół, wyprzedzając całe grupy zawodników. Na skutki nie trzeba długo czekać – krótki lot i ląduję na czterech łapach. Lewa przednia i prawa tylna obtarte do krwi, ale nie czuję bólu, od razu się podnoszę i napieram dalej. Może troszkę ostrożniej, ale dalej wyprzedzam.

Przelatujemy przez zamglony Zwardoń, w górę utwardzoną graniczną ścieżką przez Skalankę, dalej czerwonym szlakiem na południe, kilka mocniejszych podejść, na podbiegu trzymam się grupki, na zbiegu uciekam i dopadam następną, na kolejnym podbiegu... itd. W końcu ostatnie na tym odcinku podejście, chyba w najsilniejszym na całej trasie deszczu i chłodzie, na Wielką Raczę. Jacek, mordo ty moja! - wołam do rozpoznanego kumpla łodziaka przede mną już na schodkach do schroniska. Przyjechał do Ujsół późno wieczorem i dlatego się wcześniej nie spotkaliśmy. Obaj napieraliśmy w samych koszulkach i dopiero po wejściu do budynku zdajemy sobie sprawę, jak nas wychłodziło. Jacek mówi, że mam sine usta. Bierzemy po gorącej herbacie i kawałku ciasta – pomaga. Jacek dopiero co zaliczył kilka ultra biegów a za tydzień ma Grań Tatr, do tego oszczędza kontuzjowaną nogę, więc teraz „turystycznie” leci 50+. Tylko dlatego go dogoniłem. Zakładamy kurtki i wybiegamy w deszcz i mgłę. Życzymy sobie powodzenia i zaczynam szybki zbieg.

Z perspektywy czasu widzę, że na Raczy zapuściłem korzonki o kilka minut za długo, ale wtedy wydawało mi się to potrzebne. Podobnie na Przegibku, który w mojej głowie był tuż tuż, a naprawdę spory kawałek dalej. W ogóle miałem jakąś zaburzoną orientację, bo ubrdałem sobie że Racza jest tuż po 20 km, a ona była na 27. Teraz ostro nadrabiam czas, wyprzedzając kolejnych współzawodników, którzy minęli mnie kiedy rozkoszowałem się herbatką w schronisku. Deszcz przechodzi w mżawkę, ale cały czas biegniemy w chmurze. Kilometry mijają szybko. Skręt w lewo, mijam biegaczy wracających nawrotką, i po około pięciu godzinach od startu przekraczam pomiarową bramkę przy schronisku Przegibek.

Rzucam się na wodę, izotonik i szwedzki stół z wyżerką, bo następna taka okazja będzie dopiero na Glince, na 60 km. Czego tam nie ma – ciasto, drożdżówki, suszone owoce, batony, banany, pomarańcze... Chociaż jadłem i piłem po drodze, łykam wszystko po kolei. Znowu zmarudziłem o kilka minut za długo. Na odchodnym napełniam pod kreskę bukłak w plecaku, piję zdrowie wolontariuszy jeszcze jednym kubkiem izo i ruszam na świeżych siłach. Na nawrotce przybijamy piątkę z Gosią, która też ma w planie długą trasę.

Stąd już podobno rzut granatem na rozdroże na Rycerzowej. Rzut ten zajmuje mi niecałą godzinę od wyruszenia z Przegibka. Na ostatnim stromym podejściu w niejednej głowie zapewne rozegrała się walka, czy skręcić w prawo, czy w lewo. W ostatnich dniach przed biegiem powiedziałem przyjaciołom, że mogę stąd zadzwonić, miaucząc że mam dosyć i w ogóle świat jest do dupy i ja chcę do domu, a oni mają mi wtedy dać kopa i kazać cisnąć na 80+. Na szczycie nie mogę złapać polskiej sieci, ale to nieważne – czuję się znakomicie jak na 41 kilometr i jestem pewny w którą stronę skręcić. Niemniej ogromne dzięki tym, którzy wtedy czekali na mój telefon... To chyba gdzieś tu deszcz zupełnie przestaje padać. Pozwalam sobie na chwilę odpoczynku, gadam z miłymi wolontariuszkami, łykam n-tego już dziś batona i spadam niebieskim szlakiem w dół.

Spadam – to dobre określenie, bo jest stromo. Ale to dopiero przygrywka przed tym, co będzie. Po dłuższym w miarę równym odcinku wyrasta przed nami prawie pionowa ściana błota. Biegnący przede mną zawodnik mówi, że to już chyba owiany złą sławą Oszust. Naprawdę to dopiero Beskid Bednarów. Krok w górę, zjazd dwa kroki w dół, pazurami i zębami drę po tym śliskim gównie do góry, łapiąc się roślinności, kamieni i czego się da. Czasem trzeba obok ścieżki. Mój towarzysz ma kijki, więc jest mu trochę łatwiej i ucieka mi na parę metrów. Sam postanowiłem ich nie brać, żeby mi nie przeszkadzały na zbiegach, gdzie wiedziałem że mogę najwięcej zyskać. Ci co biegli za nami, coraz bardziej zostają w tyle.

Po wejściu jakichś 150 m w pionie długo biegniemy łagodniejszym, pofałdowanym grzbietem i doganiamy następną grupkę. Jest w niej dziewczyna, z którą kilka razy mijaliśmy się wcześniej na trasie. Dopiero po biegu się zorientuję, że musiała to być legendarna Marzka, niedawna zwyciężczyni Biegu 7 Szczytów na przerażającym dystansie 235 km! W końcu przed nami staje dęba jego wysokość Oszust właściwy we własnej osobie. Sprawia na mnie wrażenie podobnie trudnego do poprzedniej ściany, może i nieco łatwiejszego. Pokonuję go taką samą rozpaczliwą techniką, zostawiając całą grupę nieco za sobą. Na szczycie niespodziewanie wyrasta PK5. Przed rozstawionym namiotem żarzy się ognisko. Mówią mi, że jestem na 98 miejscu. Tak trzymać! Tabliczka 48 km wprawia mnie w małą konsternację, ale dziewczyny z obsługi twierdzą, że to już 50 kilos. Zawsze jakieś pocieszenie. Nie marnuję czasu i lecę w dół.

Krótki płaski odcinek i jest to, czego się spodziewałem, czyli równie stromy i równie błotnisty zjazd z Oszusta. Nie da się go pokonać szybko, bo bym się zwyczajnie sturlał. Pomalutku, na naprężonych do granic wytrzymałości nogach, udaje mi się zejść do podstawy w kontrolowany sposób. Kolana coraz bardziej dają znać o sobie. Teraz znowu płasko i mokro. Mamrocząc wielopiętrowe wiąchy, lecę na dzika przez środek sporego bagienka, woda do kostek, ale pieprzę to. Odwracam się, grupka za mną szuka obejścia, zostają, urywam ich z zasięgu wzroku.

Biegnę sam, zmęczenie coraz bardziej dochodzi do głosu. Na całym tym odcinku zgodnie z zapowiedziami nie ma taśm znakujących, trzeba się trzymać słupków granicznich i niebieskich oznaczeń szlaku. Niby proste, ale... W pewnym momencie lekko w lewo chyba odchodzi niewyraźna ścieżka, a ewidentna, rozjeżdżona przez ciężarówki droga biegnie lekko w prawo. Tam też podążam, ale po chwili nie jestem pewny swojej decyzji. Daleko przed sobą dostrzegam białą taśmę zwisającą z gałęzi nad drogą. Ufff... a więc jestem w domu.

Taśma jest stara i poszarzała. Na próżno szukam na niej znaku głównego sponsora dzisiejszego biegu. Za mną biegnie jeden zawodnik. Wołam do niego, że chyba jesteśmy w dupie. Za taśmą droga łączy się z jeszcze wyraźniejszą drogą, którą podbiegamy kawałek w prawo, a potem zawracamy w lewo, jeszcze z nadzieją, że może nie zabłądziliśmy. Mój towarzysz nieplanowanego zwiedzania Słowacji postanawia ściąć do trasy skosem przez las, ja nie ryzykuję i wracam tą samą drogą. Wychodzi nam na to samo, spotykamy się na rozwidleniu na którym się zgubiliśmy. Jest szybszy, leci naprzód i wkrótce tracę go z zasięgu wzroku.

Bluzgam w myślach na siebie i swoje umiejętności orientacyjne. Zmęczenie najtrudniejszym odcinkiem, dekoncentracja na łatwiejszym kawałku i tak to się skończyło. Dołożyłem sobie raptem niecały kilometr i kilka minut, ale to wystarczyło żeby przegoniła mnie cała grupa, którą wcześniej z takim trudem urwałem. No i miejsce w pierwszej setce chwilowo idzie się kochać. Oszust, ty oszuście...

Zaczynam mozolną pogoń. Na stromym podejściu i niedaleko za nim dochodzę ludzi, którzy wcześniej musieli być sporo za mną, bo ich przedtem nie widziałem. Pozostałe kilka kaemów do bufetu na Glince ciągnie się jak mokra beskidzka mgła, która cały czas nas otula. Dobrze oznaczony zakręt w lewo, krótki zbieg i wreszcie jest, sześćdziesiąty klocek, PK6. Tuż przed nim doganiam kogoś z mojej grupki. Reszta siedzi na bufecie, ale właśnie się zbiera. Po tempie ich startu widzę, że wcale nie są jeszcze słabi.

Na stoperze 9 godzin z groszami. Na stole buły z szynką – miła odmiana od słodkości, których wszyscy już mogą mieć dosyć na tym etapie. Z napojów do wyboru izotoniki i piwo bezalkoholowe! Łykam trzy kubki izo, piwko może poczekać, biorę bułkę, siadam na chwilę, ale zaraz wstaję, bo trzeba gonić czas, skończę szamać w biegu. Na odchodnym dowiaduję się od ekipy sędziowskiej, że jestem 104-ty.

Trasa cały czas po granicy, najpierw trochę asfaltem, potem znowu leśną ścieżką. Doganiam następną dwójkę, pozdrawiamy się i cisnę dalej. Fizycznie czuję się nieźle, ale najważniejsze, że ciągle mi się chce. Takie dystanse naprawdę biega się głową. Stwierdzenie oklepane jak koń nastolatka, ale jakże prawdziwe.

Długo nie ma żadnych stromych podejść, ale nawet te łagodniejsze pokonuję na ogół szybkim marszem, a na równym pociskam biegiem. Łapię kontakt wzrokowy z kolejną podgrupką, wkrótce ich mam, szybkie powitanie, zaraz mi znikają za plecami. Według moich obliczeń to już wszyscy z grupy. Ciągnę parę łyków wody z bukłaka, okazuje się że ostatnich – wężyk już nie zasysa, wysuszyłem wszystko. Następny błąd taktyczny, trzeba było to sprawdzić i zatankować na Glince. Dochodzę jeszcze jednego napieracza, nie widziałem go wcześniej. Pyta czy nie mam czegoś przeciwbólowego, bo sobie skasował kolano. Mówię żeby sobie wziął paracetamol z zewnętrznej kieszeni mojego plecaczka. Jacek w zamian ratuje mnie kilkoma solidnymi łykami izotonika z jego bukłaka. Życzymy sobie powodzenia, jeszcze dłuższy czas widzę go za mną. Gdyby nie kontuzja, pewnie bym go nie przegonił.

10 godzin i 40 minut na trasie. Liczę sobie, że to już musi być koło 70 kilometra. W głowie wszystko zlewa mi się w jeden strumień świadomości. Już sam nie wiem, czy bardziej czuję fizyczne zmęczenie, czy znużenie. Ale to nieważne, cały czas mam włączone myślenie zadaniowe. Był czas rozkminiania, teraz jest czas napierania. Wyjmuję z kieszeni telefon, krótka rozmowa w biegu, wyrzucam z siebie wszystkie emocje, dostaję potężne wsparcie, bardzo mi to pomaga.

Jak sen, jak ból, jak krzyk i łzy / Wolność, której nie zapomnisz / Ta ciemność pęka tak jak mur / Pomyśl, czy jesteśmy wolni... Koniec podejścia, przynajmniej na chwilę. Zza gęstej chmury prześwituje słońce. Zmęczenie pęka jak mur. Przechodzę w bieg. Przed sobą widzę następną ścianę, ale wiem że ją pokonam bez problemu, to już chyba ostatnie podejście przed Trzema Kopcami, do mety już tylko kilkanaście kilometrów. Wszystko boli, ale to się wytnie. Jest tylko wszechogarniająca wolność. Oczyszczenie, katharsis, czy jak to jeszcze nazwać. Uśmiecham się szeroko sam do siebie.

Trzy Kopce. Na rozwidleniu szlaków od dziewczyn z PK7 dostaję czarną opaskę za trasę 80+. Cała „moja” grupka gdzieś za mną, jestem 97-my, poprzedni zawodnik przebiegł ponad 10 minut przede mną. Czy jest jeszcze co gonić? Może po prostu wystarczy utrzymać miejsce? Do schronu na Lipowskiej podobno jest 20 minut biegiem, tam muszę zatankować, jestem odwodniony, nie mam nawet czym popić ostatnich żeli.

Do Lipowskiej jest 20 minut z hakiem. Hak ma kilkanaście minut. Wpadam do jadalni i proszę o pół litra kranówy, potem następne pół, szybko popijam oba żele. Na koniec biorę małe Brackie, najlepszy izotonik, wypijam duszkiem, ograniczam czas postoju do minimum. Przed schroniskiem pytam faceta, czy leciał ktoś z zawodów. Tak, trzech przed chwilą – odpowiedź daje mi kopa do szybkiego startu. Po kilku minutach ich mam – najpierw Jacka, któremu moja tabletka podobno trochę pomogła, a po chwili dwóch najszybszych z „mojej” grupki.

Ból w całych nogach jest już taki, że nie mogę zbiegać za szybko. Przynajmniej tak mi się wydaje, dopóki się nie odwrócę i nie zobaczę postaci biegacza, wyłaniającej się za mną z mgły. O nie, bratku, nie wygrasz ze mną w mojej koronnej konkurencji! Ból mija jak ręką odjął. Przyśpieszam na ostatnich rezerwach.

Dzwonek telefonu. Gdzie jesteś, napieraczu? - słyszę głos Michała. Zrobił niesamowity czas 11 godzin i kilkanaście minut, Dawid też rewelacyjnie pobiegł krótszą trasę. Podobno mam już niecałą godzinę do mety. Widzę realną szansę złamania 13 godzin. Czas i odległość szybko przelatują przed oczami, na horyzoncie jakiś biegacz, doganiam go, z jednego robi się dwóch, załoga PK8 na rozwidleniu szlaków potwierdza moje wyliczenie, że jestem 95-ty. Czarnym szlakiem trochę ponad 3 kaemy do Ujsół. Muszę zwolnić, bo już wszystko boli, ale widok wsi w dole na nowo dodaje skrzydeł. Dobrze otaśmowany skręt na nieznakowaną ścieżkę, znowu stromo, wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika walczącego z kontuzjowaną nogą. Już widać mostek i bramę mety.

Wypadam na asfalt. Jakiś sadysta wymyślił, że na metę nie wbiega się od razu, tylko trzeba zrobić sporą rundę uliczkami. Biegnę, a właściwie zataczam się jak zombiak. Wpadam na łąkę przed mostkiem i wydaję z siebie okrzyk cholernej, dzikiej radości.

* * * * *

Czas 12h47:48 (limit 15h30), miejsce 94 na 155 którzy ukończyli 80+. Jak na debiut w takim biegu chyba nieźle, bo na dłuższej trasie raczej nie było przypadkowych ludzi. Do zawodnika przede mną straciłem 15 minut, więc zwiedzanie Słowacji nie przesunęło mnie w dół tabeli. Wariacka pogoń pozwoliła mi dorwać wszystkich, którzy mnie wtedy minęli, a na zbiegu do Ujsół zyskałem kolejne 3 miejsca. Poza zgubieniem trasy, uważam że popełniłem 2 błędy taktyczne – zbyt długie kwitnięcie na Raczy i Przegibku oraz niesprawdzenie ilości wody w bukłaku na Glince. Fakt że na Raczy musiałem się rozgrzać bo mnie wychłodziło, ale jakieś 5 minut mogłem urwać. To samo na Przegibku, gdzie byłem w dobrej formie – trzeba było łapać żarcie i napierać, szamiąc w biegu. Jakbym zatankował na PK6, nie byłoby pić-stopu na Lipowskiej, czyli miałbym kolejne 5 minut do przodu (ale nie byłoby małego piweczka, a jakie to było przyjemne...). Nie licząc rozbiegowego odcinka i momentu zabłądzenia, tych co mnie wyprzedzili w czasie efektywnego napierania podczas całego biegu mogę policzyć na palcach jednej ręki (od Rycerzowej tylko 1 zawodnik), za to kiedy oddawałem się konsumpcji na Raczy i Przegibku, mogły mnie minąć całe tabuny. Wtedy mi się wydawało, że potrzebowałem tak długich postojów, przy ich skróceniu pewnie byłbym bardziej zmęczony, ale te w sumie kilkanaście minut dałoby mi szansę, nie mówię że pewność, zawalczenia o jeszcze kilka miejsc w tabeli. Wszystko to dobre lekcje na przyszłość.

Bieg ukończyłem zryty jak koń po westernie, czyli chyba jak zwykle dałem z siebie więcej niż wszystko. Moje niezbyt planowe treningi musiały przynieść jakiś skutek, bo z formą fizyczną nie było źle. No i jak zwykle nie zawiodła mnie psycha :-)

To mój pierwszy górski bieg ultra, więc nie mam porównania, ale żadnych wtop ani niedociągnięć organizacyjnych nie zauważyłem. Super wyżerka na bufetach. A że tylko dwa na 87 km... to jest ultra, nie ma mientkiej gry, co potrzebujesz to zabierasz ze sobą! Do tego były przecież 2 schroniska. Brak taśm na niebieskim szlaku nie przeszkadza, organizatorzy użyli swoich wpływów i już dawno załatwili postawienie takich dużych białych betonowych oznaczeń z pomalowanymi na czerwono czubkami, które w zupełności wystarczą. Problematyczny skręt przed Glinką dobrze oznakowany. W jednym miejscu poputałem drogę, ale to wyłącznie przez swój błąd wynikający ze zmęczenia. Ekipa napieraj.pl i Pokojowy Patrol pomocni, sympatyczni i z jajem. Na takie zawody chce się wracać w przyszłych latach. Będę Chudzielca wszystkim polecał.

Wielkie dzięki wszystkim, którzy mnie wspierali przed i w czasie biegu – jeśli to czytacie, wiecie że o Was myślę :-)

W relacji wykorzystałem fragment tekstu utworu „Sen” grupy My Riot.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 108173
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 20.09.2013 23:26

zawodowiec napisał(a):Czas Napierania. Chudy Wawrzyniec 2013.

Witaj :D i napieraj :oczko_usmiech: :lol:
Fatamorgana
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6257
Dołączył(a): 08.09.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fatamorgana » 21.09.2013 09:45

zawodowiec napisał(a):... żyję. Czasem coś boli, jak to sportowca, jak się obudzę i nic nie będzie bolało to znaczy że już będę po tamtej lepszej stronie :lol:

Hej Mariusz :)

Miło że mnie jeszcze pamiętacie.

Znowu w Albanii trochę działałem, tu krótko napisałem, mam do uzupełnienia relacje z Przeklętych z 3 lat... i żeby tylko stamtąd :D

Już po treningu, po kolacji, piwko w kuflu... miało być Brackie pod beskidzkie opowieści ale wyszło z mojego osiedlowego sklepiku, więc jest mój ukochany Łódzki Porter... no to lecimy :)

8O 8O 8O
Wszelki duch!
Następny zmartwychwstał! :D
No jak nie pamiętać człowieka, który ma tak oryginalny i ciekawy "przepis na podróże" oraz jest wytrawnych eksploratorem Prokletje?! :) :wink:

Stary, gdzieś Ty znikł?!
Ja byłem przekonany, że poszedłeś stąd na amen. Albo że już w Albanii mieszkasz abo co... :lol: :) :mrgreen:

Super że znowu jesteś i to od razu "z zawartością".
:)
Zawsze się dobrze czyta Twoje opowieści.
Miło widzieć i jeszcze milej czytać, że w nasze kąty zawitałeś i że Ci się podobało.
Tyle że jak czytam jak Ty "wędrujesz" po tych Beskidach to mi klapa opada...
Mój kumpel co rok biega w tych mega extremach- bieszczadzkie Rzeźniki i takie tam...
2 lata temu zaproszono go na rundkę wokół Mont Blanc- ma chłop krzepę w nogach- nie powiem. I też łojant jak się patrzy...Byście sobie mogli ręce podać. :) :wink:

P.S. Widzę, że "pit stop" nabrał nowego znaczenia (pić stop). :lol:
Pozdrav.
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 21.09.2013 11:13

zawodowiec napisał(a):Już po treningu, po kolacji, piwko w kuflu... miało być Brackie pod beskidzkie opowieści ale wyszło z mojego osiedlowego sklepiku, więc jest mój ukochany Łódzki Porter... no to lecimy :)

Też bardzo lubię Brackie (ten posmak żelaza, super!), ale w Gliwicach je trudno dostać. Ostatnio znalazłam w Katowicach.

Kamil, szacun za górski bieg na takim dystansie. I za barwny opis. Świetnie się czytało :D

Za tydzień pewnie wybierasz się na BUTa ;) :D Dystansy zacne! Wiesz już, który wybierzesz? :)
Szykuje się niezły hardcore.
Trasy bardzo fajne, chociaż raczej nie będziesz miał czasu podziwiać kolorów jesieni ;)

Trzymam kciuki za pogodę. W deszczu jednak biegnie się średnio przyjemnie ;)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 21.09.2013 14:47

Janusz Bajcer napisał(a):
zawodowiec napisał(a):Czas Napierania. Chudy Wawrzyniec 2013.

Witaj :D i napieraj :oczko_usmiech: :lol:

Witaj Janusz! Będę napierał dalej, o czym poniżej... :D

Fatamorgana napisał(a):Stary, gdzieś Ty znikł?!
Ja byłem przekonany, że poszedłeś stąd na amen. Albo że już w Albanii mieszkasz abo co... :lol: :) :mrgreen:

:lol:
Bywam, zaglądam, rzadko jest czas coś napisać, ale ciągnie na stare śmieci :D

Fatamorgana napisał(a):Super że znowu jesteś i to od razu "z zawartością".
:)
Zawsze się dobrze czyta Twoje opowieści.
Miło widzieć i jeszcze milej czytać, że w nasze kąty zawitałeś i że Ci się podobało.
Tyle że jak czytam jak Ty "wędrujesz" po tych Beskidach to mi klapa opada...
Mój kumpel co rok biega w tych mega extremach- bieszczadzkie Rzeźniki i takie tam...
2 lata temu zaproszono go na rundkę wokół Mont Blanc- ma chłop krzepę w nogach- nie powiem. I też łojant jak się patrzy...Byście sobie mogli ręce podać. :) :wink:

Dzięki!
To niezły musi być ten Twój kumpel. Też znam takich. O Rzeźniku myślę w przyszłym roku, trudność podobno porównywalna z Wawrzyńcem, tylko się biega w parach. Jak znajdę partnera co biega na moim poziomie, ani szybciej ani wolniej, to polecimy.

Fatamorgana napisał(a):P.S. Widzę, że "pit stop" nabrał nowego znaczenia (pić stop). :lol:
Pozdrav.

:lol:
Nie ja to wymyśliłem, od kogoś wziąłem, spodobało mi się...

maslinka napisał(a):Kamil, szacun za górski bieg na takim dystansie. I za barwny opis. Świetnie się czytało :D

Za tydzień pewnie wybierasz się na BUTa ;) :D Dystansy zacne! Wiesz już, który wybierzesz? :)
Szykuje się niezły hardcore.
Trasy bardzo fajne, chociaż raczej nie będziesz miał czasu podziwiać kolorów jesieni ;)

Trzymam kciuki za pogodę. W deszczu jednak biegnie się średnio przyjemnie ;)

Też dzięki!
Dobrze jesteś zorientowana 8) Planuję 85-tkę. Jakby naciągnięte ścięgno w stopie dolegało to się może skończyć na 55 ale jestem dobrej myśli :) Jest jeszcze trasa 150/220 ale o czymś takim nie myślę... na razie... Jeszcze nie tak dawno "zwykły" maraton mi się wydawał czymś niemożliwym :D
Tu na 85 jest dystans jak na Chudym ale większa suma przewyższeń, będzie trudno. Start o północy z piątku na sobotę, limit 20 godzin. Podziwiać kolory jest zawsze czas, byle pogoda była lepsza niż na Chudzielcu!

Na szlakach Śląskiego będę pierwszy raz, naprawdę! Muszę zobaczyć czy legendarna Świniorka jest na trasie :lol:
W pozostałych Waszych zakątkach kiedyś bywałem - na Raczy, Pilsku, w całym Sądeckim, coś tam w Wyspowym, na Lackowej w Niskim, w całych Gorcach i paru innych miejscach... zimą na Babiej obchodziłem swoją 18-tkę, a wcześniej latem też byłem :D

Ostatniej zimy w Rajczy byłem na jeszcze jednym górskim biegu na 15k, też gdzieś mam opis, może przy okazji wrzucę.

Fajnie Was widzieć!
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 21.09.2013 16:43

Kamil, i ode mnie gratulacje :!:
To jest wyczyn... 8O :!:
Opis też fajowy :)
Jakbyś jeszcze zdjęcia własnoręcznie zrobione wrzucił... :wink: :lol: to bym zwątpił... :wink: :lol:

pozdr
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 21.09.2013 21:38

Witam :wink:

Czy ktoś z enetuzjastów Beskidów lubi zbierać grzyby :?:

Oto dzisiejszy mini-raport z wyprawy na Równicę, zbieraliśmy grzyby w czwórkę od 7 rano do 10 :roll:

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Polska

cron
Beskidy. - strona 55
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone