2 stycznia 2021 (sobota): Soszów Wielki - Cieślar - prawie Stożek Nie ma sezonu narciarskiego, ale może być
łazikowy Korzystając z wczorajszej ładnej pogody, wybraliśmy się w Beskidy. Wybór padł na Wisłę Jawornik (bo blisko) i ośrodek narciarski, który kiedyś bardzo lubiliśmy, a który w ostatnich latach jest zaniedbany...
Ale to nie wątek narciarski, więc nie będę pisać o zarządzaniu infrastrukturą narciarską
, tylko o górskich spacerach i widokach.
Podjeżdżamy na parking pod ośrodkiem narciarskim:
Wyciągi oczywiście nie działają. Dzieci szaleją na sankach i dupolotach
:
Oficjalna nazwa brzmi chyba
jabłuszko, słyszałam też o
ślizgu, ale dla mnie to zawsze były
dupoloty Ta nazwa najlepiej oddaje, o co chodzi w jeździe na tym sprzęcie
Podchodzimy kawałek trasą narciarską:
Razem z nami skiturowcy. Ludzi jest sporo, chociaż to i tak nic w porównaniu z tym, co ponoć od kilku dni dzieje się na stokach Skrzycznego...
Kiedy robi się bardziej stromo (i ślisko!), odbijamy na szlak. A potem znowu wędrujemy zboczem Soszowa, bo taka trasa jest bardziej widokowa. Grzbiet od Skrzycznego do Baraniej Góry:
Skrzyczne:
Czasami jest stromo:
I już na szczycie:
Nagrodą jest... herbatka
:
Z Soszowa idziemy czerwonym szlakiem w stronę Stożka. Naśnieżona trasa ośrodka Nowa Osada:
I widok w drugą stronę, czyli na Beskid Śląsko-Morawski. Gdzieś tam w tle majaczy Łysa Hora:
Javorovy:
Szlak jest miejscami oblodzony:
Tutaj jest przynajmniej płasko, ale będą gorsze miejsca
Zdobywamy szczyt Cieślara (921 m)
:
Widoki:
Wyłania się Pilsko:
Romantycznie
:
Wielki Stożek coraz bliżej. Teraz musimy trochę zejść:
Przechodzimy przez Mały Stożek, którego bym nie zauważyła, gdyby nie tabliczka
Zaczyna się strome podejście oblodzonym szlakiem
Ludzie zakładają raki albo przynajmniej nakładki z kolcami. Już wiemy, w co musimy się zaopatrzyć, jeśli chcemy wędrować zimą...
Zdjęć z tego fragmentu trasy nie mam, bo trzeba było bardzo uważać. Mimo pełnej koncentracji zaliczam bolesną glebę pod samym szczytem Stożka, na który ostatecznie nie docieramy
Dziwnie się przewracam i mocno uderzam się w piszczel. Boli okrutnie
Na szczęście nie złamałam nogi...
Noga boli, a tu trzeba jeszcze wrócić prawie 7 kilometrów...
Na szczęście wpadam w rytm łazikowania
i jakoś (na razie) udaje się zapomnieć o bolącej nodze. Natura wynagradza nas widokami. Może nie ma idealnej widoczności, ale na chwilę pokazują się Tatry
:
Jest pięknie:
Wracamy po własnych śladach
do samochodu. W sumie zrobiliśmy dzisiaj prawie 13 km. Jak na pierwsze zimowe łazikowanie po śniegu i lodzie
całkiem nieźle
Na koniec - mapka z zaznaczoną trasą:
Pozdrawiam jeszcze noworocznie