maxredaktor napisał(a):Moim zdaniem większość jedzie tam dla morza, pogody, krajobrazów i z powodów kulinarnych, a sztuka jest na dalszym miejscu (zwłaszcza jeśli jest to wyjazd z dziećmi).
No więc teraz moje 3 grosze na to:
1. morze??? Włoskie plaże na ogół brzydsze od chorwackich, za to kraj 2 x droższy. Naprawdę, jeśli ktoś chce fajnego południowego morza blisko (nota bene, z "przyjaźniejszą" infrastrukturą wodną, plażową itd.), i na dodatek tanio, to nie wiem czego szuka poza Chorwacją.
2. krajobrazy - pełna zgoda.
3. powody kulinarne - oczywiście.
Natomiast, i morze i krajobrazy i kuchnia są też w Chorwacji, Grecji, Francji, Hiszpanii.
Oczywiście włoska kuchnia jest chyba najlepsza (bo nie tak wydumana jak francuska), no i rozumiem, że ktoś może jechać do Toskanii dla jej krajobrazów, w zupełności nie interesując się sztuką.
Mimo wszystko jednak, jak dla mnie Włochy, dość drogie jednak, dość męczące w szczycie sezonu, mają jedną główną rekompensatę: sztukę.
Jeszcze inaczej: nikomu "nie zabraniam" jechać do Włoch tylko dla morza i ciepła południa, tyle że - powtarzam- to się ma 2 x taniej i "przyjaźniej" w Chorwacji. Do Włoch jadę płacąc 2 x tyle, dlatego że tam są obrazy, freski, rzeźby, kościoły (z tego samego powodu jeżdżę do też drogiej Francji).
Trochę na zasadzie, że już jak tu jestem, to nie wypada zobaczyć tego i owego. Ciekaw jestem, kto był w Wenecji i poszedł do galerii Ca'Rezzonico, a w Rzymie do Palazzo Altemps czy chociaż Galerii Borghese? Kto słyszał o Signorellim, Perugino, Fra Angelico, Palladiu?
Na serio sądzisz że ktoś jadący do Vicenzy nie słyszał o Palladiu?
Jeśli tak jest, to znaczy że nie wiem nic o świecie (a mam ponad 40 lat.....)
Na serio ludzie wjeżdżają do Florencji nie słyszawszy nigdy o Fra Angelico?
Jeśli tak jest, to znaczy że muszę zrzucić bielmo z oczu
Naprawdę wielu ogląda Ferrarę bez lektury Chłędowskiego?
Wiem, nas trochę ustawia Muratow, a potem jego "estetyczni" spadkobiercy piszący o Włoszech (Herbert, Grudziński, Zagańczyk, Czaja......).
To jest tak. Ja w podstawówce interesowałem się historią sztuki (miałem genialną panią od plastyki, szefową lokalnej galerii sztuki, wypychała mnie na olimpiady szkolne itd). No i czytałem w tych zgrzebnych podręcznikach o Florencji, o Awinionie..... Oglądałem albumy.
Tylko że wtedy - lata 80. - wyjazd do Florencji dla przeciętnego Polaka był równie realny jak lot na Księżyc.
No i nagle okazuje się że jakoś pomału się zaczęło dać. I wtedy okazuje się że te tysiące zapisanych stronic, te niekończące się opisy i zachwyty nad Włochami można skonfrontować z rzeczywistością.
W wyborczej był 3 lata temu taki słynny tekst "Polak na autostradzie" (nota bene, całkowicie opacznie zrozumiany i zhejtowany po całości). I tam pada taki passus- jak to ludzie jadą pierwszy raz w życiu włoską autostradą i napawają się drogowskazami "Wenecja", "Vicenza", "Padwa"- pada wtedy to słynne "one istnieją naprawdę".
Tak to wygląda. Myślę że moja sytuacja jest typowa dla pokolenia. Nasze myślenie jest ustawione przez niedobory realnego socjalizmu. I teraz się chce nadrabiać. Plaża? Jaka plaża???? Nie ma na to czasu.
Na plażę ma czas Niemiec i Belg, bo on już te muzea zobaczył - z wycieczką szkolną. My tej szansy nie mieliśmy, mamy ją teraz.
Co do dzieci. Mamy od lat świetny system. 3 tygodnie wyjazdu. Tydzień męki: zwiedzanie. Non stop. Potem 2 tygodnie nad morzem- zwiedzanie sporadyczne, lokalne, na zasadzie że jak się już jest tu i tu. No i działa.
Oczywiście trzeba mieć trochę większe dzieci.
Ale to ma drugą stronę. Córka pokazuje podręcznik polskiego. Tam są ilustracje odwołujące się do "kluczowych" kulturowo miejsc w Europie. No i mówi- "mamo, tu byliśmy. Tato, tu też byliśmy. Mamo, ja widziałam ten obraz!".
To jest bezcenne.