Aguha napisał(a):Maslinko, wracaj do nas i kontynuuj
Wracam, wracam
Dam radę napisać odcinek
1 lutego (środa) - Wycieczka do Pięciu Wież
Pogoda dziś rano wygląda dosyć niewyraźnie
Ale, cóż zrobić, trzeba się przecież wybrać na stok. Codzienny poranny rytuał - zejście na śniadanko, "Boun giorno" do Włochów z sąsiedniego stolika i "Guten Morgen" do pani gospodyni
, potem zejście do "nartowni" i ruszamy do skibusa.
Planujemy dzisiaj pojechać na Cinque Torri, czyli do Pięciu Wież. To charakterystyczna w kształcie grupa skał, mekka górskich wspinaczy. Wspinać się oczywiście nie będziemy
W pobliżu Pięciu Wież jest kilka nartostrad, które należą do ośrodka Cortina d'Ampezzo.
Mieliśmy się tam wybrać wczoraj, ale kręciliśmy nosem na pogodę. Dzisiaj, przynajmniej rano, sytuacja wygląda nieco lepiej. Tuż po wjeździe "jajkiem":
Niestety warunki się pogarszają, robi się bardziej pochmurno, ale póki co, nie sypie. Zjeżdżamy w kierunku osady Armentarola:
z której wyruszymy w stronę Cinque Torri. Koło hotelu Armentarola czeka mała grupka narciarzy. Wkrótce podjeżdża autobus. Wrzucamy narty do bagażnika i wchodzimy do środka. Bilety w umiarkowanej cenie - 3,25 euro od osoby. (Chyba włoskie ceny przestały robić na mnie wrażenie
) Mieliśmy szczęście, że załapaliśmy się na autobus SAD, bo skibus, zwany taksówką, kosztował 5 euro od osoby.
Autobus wiezie nas na przełęcz Passo Falzarego.
Wysiadamy:
i szusujemy w stronę Cinque Torri:
Słońce jakoś nie może się przebić...
"Szusujemy" to chyba jednak złe słowo, raczej odpychamy się kijami, bo trasa dojazdowa jest wyjątkowo płaska, a momentami mamy nawet pod górkę
Generalnie w rejonach, w których jesteśmy, zdarza się trochę takich płaskich tras "dojazdówek", łączących różne ośrodki. Z tego też powodu widzieliśmy mało snowboardzistów (a jak już byli, to biedaki w takich miejscach musieli odpinać deskę) i zero narciarzy bez kijów, co w Polsce jest dosyć popularne.
Odpychając się kijkami, docieramy wreszcie do Bai de Dones i wciągamy się czteroosobową kanapą (z osłoną!
) na Cinque Torri, a właściwie w miejsce najbliższe Pięciu Wieżom, z którego można je podziwiać w całej okazałości:
Szkoda, że ta okazałość nie występuje przy bardziej sprzyjającej pogodzie - super widoczności i błękitnym niebie. Ale jest jak jest, i tak robią duże wrażenie!
Zjeżdżamy czerwoną trasą (fajnie się jedzie; warunki śniegowe bardzo dobre) i ponownie wjeżdżamy tą samą kanapą. Na górze sesja zdjęciowa - Pięć Wież i Maslinka
:
Musiałam się szczelnie opatulić, bo było baaardzo zimno i wiało.
Postanawiamy przeprawić się na drugą stronę ośrodka. Najpierw czerwoną trasą w dół, a potem dwuosobowym krzesełkiem, dygocząc z zimna, bo niestety dwuosobowe krzesła z definicji nie są wyposażone w osłonę.
Po południowej stronie gór jest jakby jaśniej. Słońce prawie wygrało z chmurami i widoki są całkiem, całkiem
:
Szusujemy w dół piękną trasą. W połowie chcemy odbić w prawo, do kolejnego krzesła, żeby zrobić ładną pętelkę. Niestety widzimy, że wyciąg stoi. Teraz możemy już tylko zjechać na sam dół, do Fedare, a stamtąd wrócić krzesełkiem do punktu wyjścia. Szkoda, że nie można zrobić pętli. Zjeżdżamy do dolnej stacji krzesełka. Obsługujący wyciąg mówi nam, że "brakujące krzesło" będzie działać w marcu. Hmmm, ciekawe dlaczego, czyżby z powodu niewystarczającej ilości śniegu? A może dlatego, że w marcu jest pełnia sezonu?
W każdym razie musimy wrócić "tędy samędy", co oznacza przejazd krzesłem, które przy wsiadaniu "bije po nogach". Mój mąż obrywa porządnie po łydkach (nadstawia się, żebym ja nie oberwała
), mimo że pan z obsługi pomaga, odciągając krzesełko. Nieprzyjemne jest takie wsiadanie, a wyciąg nadaje się już chyba tylko do muzeum. Paskudne krzesło wygląda tak:
Jedzie się nim bardzo długo, co nie jest fajne, jeśli jest tak zimno jak dzisiaj.
Dostajemy się z powrotem na północną stronę ośrodka i zjeżdżamy ponownie do Bai de Dones. Teraz zmierzamy w stronę przystanku skibusa. Niestety musimy poczekać jakieś 15 minut. Pozytywnym zaskoczeniem jest fakt, że skibus jest bezpłatny
Nie wiem, czy dlatego, że zawsze taki jest, czy też z powodu zamknięcia "powrotnego wyciągu".
W każdym razie skibus zawozi nas znowu na przełęcz Passo Falzarego, skąd tym razem udajemy się (już na nogach, bo to tylko parę kroków) do wagonika, który wywiezie nas na szczyt Lagazuoi.
Ale o tym napiszę w następnym odcinku.