marze_na napisał(a):Jasne, ja tu zaglądam po parę razy dziennie czy jest już następny odcinek. Dolomitów nigdy dość, nawet jeśli mają być chmurne i śnieżne.
No to się cieszę
A Zillertal też fajny. Nic innego w Austrii nie znam, ale chyba mogę tak powiedzieć
31 stycznia (wtorek) - Chmurowata Alta Badia Tour
No i stało się! Budzimy się, a tu zero słoneczka, tylko ciężkie chmury
Właśnie dzisiaj upadł mój mit słonecznych Dolomitów. A nie był to, niestety, jedyny taki dzień...
No ale, co zrobić, trzeba jeździć. Plus jest taki, że nie pada śnieg (jeszcze!), a widoczność nie najgorsza. Więc właściwie nie jest źle, ale porównując dzisiejszą pogodę do wczorajszej, trudno nie marudzić.
Dolomity wyglądają dzisiaj tak:
Jest cieplej niż wczoraj, a wydaje się jakby było bardzo zimno. Szczękając zębami na kanapach (bez osłony!), tęsknimy za zbawiennym słonkiem...
Podziwiamy też rzeźby lodowe (koło górnej stacji kolejki Piz La Ila, tej z La Villi):
Z tyłu widać szklaną "klatkę" z BMW, a ja tu focę jakieś motylko-koniki (właściwie, co to jest
) zamiast zainteresować się wspaniałą furą
Kręcimy się po różnych trasach Alta Badii. A że zimno, co jakiś czas, grzejemy się w knajpkach, np. przy gorącej czekoladzie:
Niestety po jakimś czasie zaczyna mnie boleć brzuch
To początek problemów, które znajdą swój finał pojutrze w szpitalu... Ale po kolei, chociaż i tak co nieco wiecie z "zajawki".
Póki co trochę mnie boli, ale się nie poddaję. Jeździmy dalej, nawet na orczykach
Oto dowód
:
I na taśmie między dwoma orczykami:
Ból brzucha mija, gdy zjeżdżamy "czerwoną Gran Risą" do La Villi. Napisałam w cudzysłowie, bo nie ma chyba czegoś takiego jak "czerwona Gran Risa"; ona jest tylko czarna, ale ponieważ udało nam się zjechać czerwoną trasą nr 16, a czarną "szesnastką" już nie, to tak mówiliśmy, żeby się podbudować
W każdym razie czerwona traska nr 16 bardzo przyjemna, choć już trochę zmuldzona. Ale na tyle fajnie, że była zabawa
Za nami gondolka (jajko) Piz La Ila:
Jesteśmy więc w La Villi:
Jedziemy krzesłem w stronę Santa Croce:
Niestety zaczyna padać śnieg, więc zdjęć z tej części nie będzie, ale tylko na razie. Przyjedziemy tu jeszcze, bo okolice Santa Croce bardzo mi się spodobały, mimo że niewiele w tym padającym śniegu widziałam
Miałam wrażenie, że jest tu bardziej dziko, że oglądam Dolomity mniej ucywilizowane niż w innych rejonach. Na pewno nie zagląda tu zbyt wielu narciarzy, bo
wyciągi Santa Croce i La Crusc to ostatnia odnoga Alta Badii w stronę Brunico. Być może kiedyś połączą Alta Badię z Kronplatzem właśnie przy użyciu tych wyciągów, ale póki co, cieszmy się, że jest tu bardziej dziewiczo
(Wiem, że to trochę absurd - jechać na narty i oczekiwać, że gdzieś znajdę miejsca, powiedzmy, z ograniczoną infrastrukturą, ale czasami takie mniej narciarsko ucywilizowane rejony są miłą odmianą.)
W każdym razie do Santa Croce jeszcze wrócimy, choćby po to, żeby pofocić. Bo szusowało się w tych rejonach bardzo miło.
Wracając z Santa Croce, wstępujemy do bardzo przytulnego schroniska Sponata. Tym razem na kubek herbaty z cytryną:
A potem powrót do La Villi:
(Wygląda, jakby się trochę przejaśniało... Czyżby? Ale teraz?)
"Jajkiem" do góry i zjazd do San Cassiano.
Wieczorem chcieliśmy iść na spacer do naszego miasteczka, ale niestety nie czułam się najlepiej
Zostaliśmy więc w pokoju i oglądaliśmy włoską telewizję regionalną. Było dosyć śmiesznie, a momentami bardzo śmiesznie. Najbardziej rozbawiały nas nazwiska. (Może nie powinnam, ale co tam, wrzucę, to się też pośmiejecie
) Bardzo sympatyczne nazwisko ma np. pani polityk Michaela Biancofiore. Czyż to nie uroczo nazywać się "Biały Kwiatek"?
A do tego jeszcze całkiem nieźle wygląda.
Był też wywiad z panem, który napisał książkę o historii jakiegoś rodu. Prezenter cały czas tę książkę pokazywał, kartkując, do kamery; i tak w kółko - te same obrazki. Już samo to nas bawiło, a ataku śmiechu dostaliśmy, gdy okazało się, że autor owej książki nazywa się Salvatore Ferrari
Tym bardziej, że ten pan na ferrari nie wyglądał
Ale to jeszcze nic. Odpadliśmy zupełnie przy wywiadzie z panem... Paternoster
W życiu bym nie pomyślała, że można mieć na nazwisko "Ojcze Nasz"...
Po jakimś czasie, tylko się rozkręcaliśmy (w miarę jak rozkręcali się ci w telewizji). Stwierdziliśmy, że pora iść spać, żeby nie budzić sąsiadów wybuchami śmiechu.
Bardzo lubię oglądać tv w miejscu, gdzie jestem (w Czechach też się nigdy nie zawiodłam
). A najlepiej, jeśli jest to telewizja regionalna
Opisałam to tak na marginesie narciarskich przygód. Żebyście nie myśleli, że my samym śniegiem żyjemy
Zwłaszcza, że nie ma go zbyt wiele.
Pozdrawiam