29 stycznia (niedziela): Największa karuzela narciarska w Europie - część druga
Jedziemy dalej, w stronę Val Gardeny. Pod nami snowpark:
I jeszcze dwuosobowym krzesełkiem:
We Włoszech (przynajmniej w tym rejonie) widzimy zdecydowanie więcej takich "zwykłych krzesełek" niż w Zillertalu, a spotkamy i takie "hardcore'owe", co to mają po 50 lat i przy wsiadaniu "biją po nogach". Od jednego takiego wyciągu mój mąż ma nadal wielkiego siniaka na nodze (nadstawił się, żebym ja nie oberwała
). Może i znowu marudzę, ale jeśli chodzi o infrastrukturę, to plus dla Austrii. W Dolomitach mało było sześcio- czy ośmioosobowych kanap, a szkoda, bo one zapewniają większą przepustowość. Nie spotkaliśmy też żadnej kanapy z "heizungiem", czyli podgrzewanej, a były takie dni, że bardzo by się takie kanapy przydały...
Wracając do dwuoosobowego krzesełka, pokazałam go, bo właśnie w jego okolicy zgubiliśmy trasę
Zamiast jechać klasyczną pomarańczową Sella Rondą, pojechaliśmy jakąś Alternative Sella Ronda
Na pewno była to wersja trudniejsza i zrobiliśmy też dodatkowe kilometry, ale ostatecznie udało się wrócić na tę właściwą.
Po drodze trzeba było zjechać np. z takiej "ścianki":
Krótki odcinek, ale niezbyt przyjemny, bo stok był bardzo oblodzony.
Po wyjeździe kolejnym wyciągiem dotarliśmy na szczyt Ciampinoi (2254 m) i stanęliśmy przed dylematem - czarna trasa czy czarna trasa
Innej opcji nie było; trzeba było zjechać słynną trasą Saslong, na której odbywa się puchar świata lub inną czarną, Ciampinoi, której sława do nas nie dotarła, więc uznaliśmy ją za łagodniejszą i bardziej odpowiednią na pierwszy dzień nartowania
Chyba słusznie, bo bardzo stromo nie było. Jechało się całkiem przyjemnie
:
Robiliśmy się coraz bardziej głodni, a marzyła nam się pizza. Tymczasem, jak na złość, nie widzieliśmy żadnych pizzerii na stokach (jedną widzieliśmy, ale rano), wszędzie tylko schroniska i chaty serwujące różne przysmaki, ale my chcieliśmy pizzę.
Powoli "domykaliśmy" Sella Rondę. Jeszcze jakaś gondolka:
Krzesło do Corvary, z którego sfociliśmy camping:
Brrr! camping w zimie to już hardcore, chociaż jak się ma campera z dobrym ogrzewaniem i łazienką, to pewnie to nie jest takie złe... W każdym razie amatorów takiego wypoczynku nie brakowało
Również takich w mniej "wypasionych" samochodach.
W Corvarze znów się pomyliśmy
Mieliśmy już jechać w stronę San Cassiano, a pojechaliśmy dalej, za pomarańczowymi znakami Sella Rondy i długą gondolką Boe wjechaliśmy na szczyt tegoż Boe (2000 m):
Ale dzięki temu faktycznie "domknęliśmy" Sella Rondę
Obiad zjedliśmy już blisko San Cassiano, tutaj:
I niestety nie była to wymarzona na dzisiaj pizza, tylko "bezcenny makaron"
Oczywiście danie miało cenę, tylko tajną; nigdzie jej nie napisano, podobnie z napojami; z ostrożności wzięliśmy jedno piwo na pół, znowu całkiem słusznie
Nasze danie składające się z ravioli z serem i szpinakiem i z makaronu ze śladową ilością kiełbasy, było bardzo dobre, ale na dłuższą metę, mało sycące, po dwóch godzinach znowu byliśmy głodni
Tu już trochę zjedzone przeze mnie, bo byłam baaardzo głodna:
Po obiedzie jeszcze się trochę pokręciliśmy w okolicy naszego "jajka", czyli wyciągu Piz Sorega i koło 16:30 zjechaliśmy do skibusa. Wieczorem chcieliśmy pójść do miasteczka, ale niestety "padliśmy". Ale zasłużyliśmy na odpoczynek - dzisiaj zrobiliśmy, jak się potem okazało, najwięcej kilometrów na całym wyjeździe - 46 km, tylko na nartach, bez wyciągów. (Sprawdziliśmy w internecie przy użyciu skipassa.) Jak na pierwszy dzień to bardzo dużo