W ramach uzupełnienia poprzedniego odcinka - dla miłośników białego szaleństwa oraz zainteresowanych trasą Armentarola (dla tych niezainteresowanych zresztą też
) -
filmik ze zjazdu z Lagazuoi. Tak wyglądałby nasz zjazd Armentarolą, gdyby nam się poszczęściło z pogodą...
Film nie przedstawia całej trasy, za schroniskiem, przy którym zatrzymuje się ten gościu jest najciekawszy, mz, odcinek - przejazd koło lodospadów. Ale potem już nic ciekawego nie ma
A teraz pora na:
2 lutego (czwartek) - Krótki odcinek szpitalny
W sumie wcale mi nie do śmiechu pisać o szpitalu, zwłaszcza, że nadal jestem na L4 i nie jest to katar ani grypa, tylko jakieś pokłosie tego, co zaczęło się w Dolomitach.
Ale jak już się zdecydowałam na pisanie relacji, to i o tym trochę napomknę, ale bez medycznych szczegółów
Zdecydowaliśmy się, że trzeba się wybrać do lekarza, kiedy do objawów bólu brzucha doszła jeszcze gorączka. Zadzwoniliśmy do towarzystwa, w którym byliśmy ubezpieczeni i powiedzieli nam: Brunico. Bo w La Villi to tylko składają połamane ręce i nogi. No trudno, jedziemy do Brunico. Znowu godzinka w aucie w jedną stronę, ale co zrobić.
Zjazd do La Villi:
Ponieważ pogoda znowu pochmurna (trzeci dzień z rzędu!), nie było mi tak bardzo szkoda, że dzisiaj nie szusujemy.
Jeden z wielu krótkich tuneli na trasie:
Szpital, jak już wspominałam w "zajawce", zrobił na mnie pozytywne wrażenie (o ile szpital może zrobić takowe
)
Fachowo i sympatycznie zajęła się mną pani doktor i dwie pielęgniarki. Badania krwi, kroplówka z lekarstwem, usg, recepty... Pisze się o tym szybko, a spędziłam tam pół dnia, bo jednak trochę poczekać trzeba było, no i kroplówka też trochę leciała
Ostatecznie usłyszałam, że to "jakaś infekcja", a że po lekarstwie w kroplówce żołądek przestał boleć, dostałam receptę na "lek-cud"
Obawiałam się, jak będzie z komunikacją, ale udało się bez problemu dogadać z panią doktor prowadzącą mój przypadek
Ona była akurat niemieckojęzyczna i mówiła dobrze po angielsku, ale pani doktor, która robiła mi usg, to już wyłącznie po włosku... Na szczęście rozumiałam wydawane przez nią polecenia oraz to, że wszystko ok
Kolejnym wyzwaniem było wykupienie lekarstw. Po wyjściu ze szpitala zaczęliśmy krążyć Fabiakiem po ulicach Brunico. (Zwiedzania starówki niestety nie było. Trochę szkoda, ale wyjątkowo nie miałam na to ochoty albo raczej siły
) Kilka zdjęć zrobionych "przez szybę samochodu":
Wygląda na to, że Brunico to ładne miasto. (Wiem to zresztą z relacji Danusi
) Trudno, następnym razem...
Apteka została wreszcie znaleziona, ale okazało się, że jest zamknięta. Siesta do 15:00... To oni tacy mało włoscy tu są, połowa mieszkańców mówi po niemiecku, ale siestę sobie robią
I to, wydaje mi się, w jedynej aptece w mieście. No cóż, mieliśmy jeszcze około pół godziny, więc jeździliśmy w kółko, szukając innej apteki (raczej nie istnieje) lub miejsca do zaparkowania (prawie niewykonalne). W końcu jednak, po pół godzinie, udało się i zaparkować i kupić wszystkie lekarstwa.
Mogliśmy wracać do San Cassiano. A w "domu" już tylko relaks przy Telewizji Trentino
Czułam się lepiej i lepiej i nabierałam ochoty oraz sił na jutrzejsze nartowanie...
Ale o tym w następnym odcinku, który będzie bardzo narciarski i bardzo długi
Ostrzegam