Witam wszystkich użytkowników forum!
Od mojego poprzedniego urlopu w Chorwacji minęły niemal dwa lata, dlatego też tegoroczny wyjazd był mocno wyczekiwany już od początku roku. W tym też celu przeczytałem chyba wszystkie relacje CROManiaków na tym forum - trochę dla informacji, trochę dla "ocieplenia" szarości dnia codziennego zimy i wiosny. Uznałem też, że po powrocie przedstawię swoją krótką relację, gdzie może moje opinie staną się przydatną wskazówką dla tegorocznych i przyszłych turystów, obierających ten mały, piękny kraj za cel urlopu.
To był nasz (mój i żony) wspólny trzeci wyjazd do Chorwacji. Pierwszy to Omiś, drugi Baśka na wyspie Krk. W tym roku, po dość intensywnej analizie niniejszego forum, padło na Baśkę, ale tą w Dalmacji - kierunek --->>> Baśka Voda.
Czego się spodziewałem po urlopie? Pewnej pogody, ciepłego morza, smacznej kuchni - czyli przyjemnego wypoczynku w cenie nieznacznie wyższej niż nasz kochany Bałtyk, z którego zrezygnowaliśmy definitywnie kilka lat temu. Wymagania raczej niewygórowane, które w niemal całości się sprawdziły.
Ze względu na fakt, że jechaliśmy jednym samochodem w dwie pary, trzeba było dograć odpowiednio pod wszystkich długość wyjazdu i dokładne daty wyjazdu/powrotu. Stąd też mogliśmy pozwolić sobie na jedynie tygodniowy wypoczynek, nad czym ubolewam, bo jednak tych 3-4 dni zabrakło mi do pełni satysfakcji. Datę wyjazdu ustaliliśmy pierwotnie na poniedziałek 15.07, niestety mały, acz dokuczliwy problem z klimatyzacją spowodował konieczność serwisowania samochodu i wyjazd przesunęliśmy na wtorek 16.07.
Jako, że osobiście odpowiadałem za ustalenie przebiegu trasy, wybrałem następującą, przerabianą już 2-krotnie: Częstochowa-> Zwardoń -> Zilina -> Bratysława -> Csorna -> Zalaegerszeg -> Nagykanizsa -> Zagrzeb -> Split -> Baska Voda. Wybór taki, a nie inny z kilku względów. Po pierwsze, jechałem tędy już 2-krotnie i trasa ta wydawała mi się przyjemna, nawet biorąc pod uwagę małą kolizję z bezpańskim psem 2 lata temu w okolicach Zalaegerszeg i uszkodzenie atrapy samochodu. Jednak jak powszechnie wiadomo, nic dwa razy się nie zdarza, zatem mogłem tym razem spać (a właściwie jechać) spokojnie. Po drugie, trasa jest chyba najkrótszą z możliwych. Po trzecie, koszty winiet, które podczas wyprawy do Chorwacji zawsze są spore, skutecznie odstraszyły mnie od podróżowania przez Słowenię. Nawet jeśli te 30 euro za Słowenię to kwota, której wielokrotność wydaje się już na urlopie, to jednak nie lubię być robiony w konia, a tak czułbym się płacąc sporo (jak dla mnie) za krótki odcinek autostrady. Po czwarte - miałem dawno temu do czynienia z czeską policją, zatem i do tego kraju mam mały uraz i jeśli nie muszę, wolę unikać naszych czeskich sąsiadów.
Czas podróży skalkulowałem sobie na jakieś 15-17 godzin jazdy zbliżonej do obowiązujących, szczególnie na Węgrzech, przepisów ruchu drogowego. Zatem by do celu dotrzeć w środę w godzinach porannych, należało wyjechać około 16.00 dnia poprzedniego. Niestety - nadgorliwość moja i moich towarzyszy podróży sprawiła, że wyruszyliśmy około godziny 13.00, co okazało się istotnym błędem.
Z tej części podróży nie wykonywaliśmy zdjęć. Ale i fotografować nie było specjalnie czego, choć byłem mile zaskoczony postępami w budowie drogi między Żywcem a Zwardoniem. Krótki słowacki odcinek do Ziliny trzeba było jakoś przemęczyć, zważywszy na dość intensywny ruch na drodze. Dalej autostradą aż do Masonmagyarovar. A tam najsłabsza strona tej trasy - węgierski odcinek do wjazdu na M7. Te 240 km, które przerabiałem już przecież, okazały się tym razem tragicznym nieporozumieniem. Do tej pory trasę tę pokonywałem w środku nocy, dzieki czemu niespecjalnie zwracałem uwagę na przepisy. Tym razem przepisowa jazda za dnia sprawiła, że trzeba było zdjąć nogę z gazu - a znaki ograniczające do 50, 40 i 30 km/h w terenach zabudowanych sprawiały, że przez krainę wina i gulaszu przebijaliśmy się dobre 5-6 godzin. Moi towarzysze podróży uznali nawet Węgry najdłuższym krajem świata
Autostrada w Chorwacji, w zgodniej opinii forumowiczów to już bajka. Myślę podobnie. Jako, że mieliśmy bardzo dobry czas, przedłużaliśmy w nieskończoność przystanki, robiąc sobie nawet postój na drzemkę. Zjazd z autostrady Sestanovac przywitaliśmy ok. 5.30. Było jeszcze zbyt wcześnie by szukać noclegów.
Do tej pory jeździliśmy do Chorwacji w ciemno i nie widzieliśmy powodu, by to zmieniać. Tym razem było trudniej - na miejscu uznaliśmy że odległość od plaży to sprawa dość istotna i apartamentów szukamy tylko po zachodniej stronie ulic Naputica i Miosicia. O ile po drugiej stronie miasta spanie znaleźlibyśmy w kilka minut, o tyle w "naszej" części trwało to dość długo jak na Chorwację - jakieś 1,5 godziny - bardzo długo, zważywszy że byliśmy po podroży. Udało się znaleźć satysfakcjonujący "lokal" na ulicy bodaj Biokovskiej - ulicy w szerokim rozumieniu, bo na jazdę samochodem po niej jest zbyt wąska, o czym przekonał się jakieś 2-3 dni później pewien Czech, skutecznie zdzierając lakier ze swojego świeżego, pięknego BMW serii 5. Ostatnie piętro, 2 pokoje, kuchnia, nowiutka łazienka, balkon/taras, klimatyzacja, parking - generalnie czysto, ładnie na tyle, by 17 eur/noc nie było ceną zawrotną. Tym bardziej, że Chorwaci się chyba umówili się wszyscy na ceny 17-18 euro i tyle wołali wszędzie, gdzie pytaliśmy wcześniej, niezależnie od standardu. Teraz należało odespać 3-4 godzinki po ciężkiej podróży...