Nazwa kraju Hiszpania wywodzi się od słowa Ispania, które oznacza Ziemię Królików. Język hiszpański wymieniany jest w pierwszej piątce najczęściej używanych języków na świecie. Najdłuższą rzeką Hiszpanii jest rzeka Ebro, licząca sobie 930 kilometrów. Hiszpanie to naród uwielbiający grę na loterii. Zdrapki można kupić na rogu każdej ulicy.
Plac Hiszpański to przede wszystkim Magiczna Fontanna. Najlepszy efekt właśnie nocą. Szkoda, ze jeszcze było za zimno żeby z winkiem posiedzieć na schodach Pałacu Narodowego i razem z tłumem popatrzeć na ten spektakl. Pokazy odbywają się co pół godziny, w marcu 19-20.30 tylko w piątki i soboty. Fontanny rozmieszczone są też wzdłuż całej alei prowadzącej do metra. Mgiełka już na Was opada...
Dzisiejszego wieczoru mieliśmy jeszcze nadzieję na prawdziwe flamenco. I nie zawiedliśmy się. Jedziemy do Jazzi Club na Requesens 2. Początek o 20.45, jesteśmy pół godziny wcześniej. Pomieszczenie nieduże, razem z pięterkiem może usiąść ze 40 osób. Ale biletów nikt nie limituje, wejdzie każdy chętny. Gdzie-to już jego sprawa. W cenie wejściówki za 9€ jest drink a nie miejscówka. Atmosfera zagęszcza się dosłownie i w przenośni. Gospodarz zagaja i zaczyna się… Jak ktoś chce posłuchać i poczuć naprawdę co to flamenco, powinien przyjechać właśnie tutaj. Możliwości wokalne panowie mieli, oj mieli… A takiego tańca w wykonaniu faceta pewno już nigdy więcej nie zobaczę. Jak wychodziliśmy, na nasze 20cm kw. czekała spora grupka chętnych. Padamy ze zmęczenia, ale mam poczucie, że lepiej nie dało by się wykorzystać tego dnia.
8 marca, sobota.Dzień zaczynamy od Tibidabo. Dzięki dobrej instrukcji z netu z pl. Katalońskiego na jednym bilecie z T-10, czyli za 1€, trzema środkami komunikacji dojeżdżamy na samą górę. Najpierw pociąg S1/S2 (ale nie L7 Tibidabo!). Na stacji Peu del Funicular przesiadka do kolei linowej Funicular de Vallvidrera. I jeszcze od Vallvidrera Superior minibus linii 111 (co 30 min), który zawozi nas pod sam klasztor. Z powrotem to samo, tylko w odwrotnej kolejności.
W drodze powrotnej głód nas zapędził w pierwszej kolejności do Marcat de la Boqueria. Od stoisk z owocami trudno oczy oderwać. Do bardziej obleganych barów trzeba poczekać w kolejce. Jest też duży wybór smakołyków, które można wziąć do ręki żeby nie marnować czasu.
Po Barri Gotic można krążyć cały dzień. Nas na ten luksus stać nie było, przespacerowaliśmy się kilkoma uliczkami i ponownie wróciliśmy na Rambla, posuwając się w kierunku morza. Tam przecież czekał na nas jeszcze Krzysztof.
Na plaży już sporo ludzi. Jedni boso, z gołymi plecami moczyli stopy w morzu. Inni w kozakach i kożuszkach spacerowali deptakiem. Barceloneta to ciekawa dzielnica portowa z wąskimi uliczkami; im bliżej morza tym więcej knajpek. Znaleźliśmy jedną dla siebie, dawali tu paellę bez "robaków", bardzo dobrze zrobione kalmary, sałatki-wszystko świeże i smaczne. Polecamy http://www.barnabier.com/en