Widzę, że paru chętnych się znalazło, tak więc "ruszamy z tym koksem"
Jak to się zaczęło...
Wyjazdu do Chorwacji nie planowałem. Na przełomie lipca i sierpnia spędziłem 12 dni w Świnoujściu i okolicach, tak więc wakacyjny wyjazd miałem już za sobą. Jednak pod koniec sierpnia na imprezie spotkałem znajomego. Po wypiciu X piw poinformował mnie, że 12 września chce jechać ze swoimi kumplami ze studiów do Chorwacji. Jednak ekipa wyjazdowa trochę im się wykruszyła i szukają jeszcze chętnych. Długo się nie namyślając powiedziałem mu, że jedną już mają. Co prawda znajomy na początku myślał, że moja decyzja była jedynie wynikiem poalkoholowej fantazji, jednak kiedy następnego dnia usłyszał ponownie moje zapewnienie (tym razem już w 100% na trzeźwo) to bardzo się ucieszył.
Przygotowania do wyjazdu
Zostały mi przedstawione szczegóły. Jedziemy do Makarskiej. Nocleg mamy od 12 do 19 września. W sumie jedzie nas 12 osób na 2 auta (jedna osobówka, jeden van). Początek podróży w Krakowie, skąd wyruszyć miało auto osobowe. Do tej pory zawsze jeździłem swoim samochodem, tak więc tym razem miałem mieć okazję przypomnieć sobie, jak to jest znowu być pasażerem. Jak się później okazało, nie było mi to dane (ale o tym za chwilę).
Na 2 dni przed wyjazdem otrzymuję telefon od mojego znajomego, który informuje mnie, że auto osobowe, którym mieliśmy jechać, nie przeszło pomyślnie przeglądu technicznego. Po kilku rozmowach telefonicznych, a to z kolegą, a to z kierowcą wspomnianej osobówki, podjąłem męską decyzję:
-
Dobra, pojedziemy moim autem
Wszystkim spadł kamień z serca, bo tak jak wspomniałem, do wyjazdu pozostało niewiele ponad 48 godzin i znalezienie innego środka transportu byłoby raczej misją nie do wykonania. Jako, że ponownie przypadła mi rola kierowcy, zmianie uległy też moje przygotowania do wyjazdu. Musiałem zakupić nową apteczkę (bo stara... była za stara). Pouzupełniać wszelkie płyny, dokupić odblaskową kamizelkę. No i musiałem zaplanować trasę.
Początek podróży - Gliwice. Następnie po jednego kumpla do Krakowa, później po drugiego do Raby Wyżnej, a następnie przez Słowację i Węgry. W drodze do Makarskiej mieliśmy również odwiedzić Jeziora Plitwickie. Plan jest, zapoznanie z mapami też, można więc ruszać.
Podróż
Wyjazd nastąpił 11 września o godzinie 18:00. Podjechałem po znajomego z Gliwic i udaliśmy się w kierunku autostrady A4. Ledwo co opuściliśmy centrum miasta, a na drodze dojazdowej do autostrady pierwszy korek... Żółwim tempem, po 30 minutach, w końcu dojeżdżamy do zjazdu i już bez przeszkód kierujemy się do Grodu Kraka, gdzie o 20:00 miał na nas czekać kolejny pasażer.
Miał czekać, ale nie czekał. Bo czegoś zapomniał, bo musiał się wrócić... No nic... cierpliwie czekamy i w końcu o 21:30 możemy wyruszyć po ostatniego pasażera. Na szczęście "Zakopianka" nie jest zakorkowana, więc do Raby Wyżnej dojeżdżamy dość szybko. Trochę gorzej idzie nam ze znalezieniem domu H. Znowu w ruch muszą iść telefony. W końcu odnajdujemy właściwy budynek i ostatni z pasażerów może wkładać swoje bagaże. Jako, że Peugeot 207 zbyt pojemnego bagażnika nie ma, są z tym pewne problemy. Musimy zdemontować półkę z bagażnika, bo inaczej nie da rady zamknąć klapy. W ramach ciekawostki napiszę, że do dnia dzisiejszego półki tej nie odebrałem...
W końcu udaje się wszystko upchnąć o ok 22:30 wyruszamy w końcu w trasę. Nasi współtowarzysze wyruszyli vanem o 18:00, tak więc mają nad nami ok 5 godzin przewagi.
Trasa przebiega bez większych przeszkód, muszę jednak robić krótkie przystanki na "siusiu" bo moi współtowarzysze postanowili umilić sobie czas piciem piwa. Na szczęście dla mnie (dla ich pęcherzy zresztą też) wypili tylko po 2, tak więc po przekroczeniu granicy słowacko-węgierskiej przerwy toaletowe nie są już potrzebne.
Trasa przez Słowację i Węgry przebiegała następująco:
Droga przez Słowację dość monotonna. Dodatkowo trzeba pilnować prędkości, żeby nadgorliwy policjant nie miał podstaw do wystawienia mandatu. Zdjęć z podróży nie mam z dwóch powodów. Pierwszym jest to, że jechaliśmy w nocy, a drugim że po przekroczeniu granicy z Węgrami, moi współtowarzysze zasnęli i nie miał kto tych zdjęć robić.
Budapeszt udaje mi się przejechać "na czuja" bez zbędnego błądzenia. Węgierskie autostrady przypominają trochę Polskie. Dwa pasy, nawierzchnia podobna. Tak jak wspomniałem, moi towarzysze "cięli komara", a ja w spokoju mogłem skupić się na jeździe. Chociaż z drugiej strony na autostradzie nie ma się zbytnio na czym skupiać, zwłaszcza jak się jedzie w nocy, a ruch jest niewielki. Tą całą monotonię przerwało jedno zdarzenie, a konkretnie jeden ptak, który chcąc przelecieć nad autostradą, zboczył chyba lekko z kursu i zatrzymał się na przedniej szybie mojego samochodu. Z racji tego, że na liczniku miałem 150-160 km/h, a ptak był wielkości gołębia, huk był dość duży. Na całe szczęście szyba wytrzymała to zderzenie...
Hałas rozwalającego się ptaka zbudził moich znajomych, któych poinformowałem, żeby przyszykowali paszporty, bo zaraz będzie granica. Na przejściu pustki, zaspany "granicznik" sprawdził szybko paszporty i mogliśmy ruszać dalej. Szybki telefon do znajomych z vana - właśnie są w Zagrzebiu, czyli jakieś 100 km przed nami. Ustaliliśmy, że spotkamy się na parkingu przy Plitwickich Jeziorach.
Chorwacja wita nas chumrami na niebie. Z racji tego, że słońce dopiero co się budziło było jeszcze dość zimno. Mijamy Zagrzeb, kierujemy się na Karlovac, gdzie odbijamy na starą "jedynkę" i podążamy w kierunku Jezior, gdzie meldujemy się około godziny 8:00. Tam następuje oficjalne, wstępne zapoznanie całej ekipy wyjazdowej. Jako, że pogoda zbytnio nie dopisuje - pada deszcz i jest dość chłodno - postanawiamy przełożyć zwiedzanie na inny dzień i ruszamy w kierunku Makarskiej.
Początkowo mieliśmy jechać cały czas "jedynką", jednak z kilometra na kilometr trasa ta coraz bardziej mi się nie podobała. Zmęczenie po całonocnej podróży powoli zaczęło dawać znać o sobie, a że znajomi strzelili sobie wcześniej po piwku, zmiana kierowcy nie wchodziła w grę.
Szybki rzut oka na mapę i zmiana trasy. W miejscowości Gračac odbijamy na drogę nr 27 i kierujemy się w stronę Zadaru.
Górzyste krajobrazy na tym odcinku są naprawdę bardzo ładne. Zatrzymujemy się na chwilę i robimy parę zdjęć na tle Gór Velebit:
W podziwianiu krajobrazów przeszkadza tylko potwornie silny wiatr, który "burzy nasze wspaniałe fryzury":
Pierwszy kontakt z Adriatykiem mieliśmy w miejscowości Maslenica, przez którą przebiega 35 metrowy czerwony most:
Kilkanaście kilometrów na zachód od "czerownego mostu" przebiega kolejny - biegnie nim autostrada:
Patrzać znowu na wschód widok przedstawia się następująco:
W dalszym ciągu mocno wiało, więc po wykonaniu kilku zdjęć wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy drogą nr 8 w kierunku Zadaru. Zbliżała się godzina 12:00 a nas do celu podróży dzieliło jeszcze 200 km. Wyspani towarzysze podróży po wypiciu piwka, wpadli na pomysł, żeby do Makarskiej jechać wspomnianą wcześniej drogą nr 8, która biegnie wzdłuż wybrzeża. Pomysł zapewne by mi się spodobał, gdybym nie miał za sobą prawie 18 godzin "za kółkiem". Szybko skorygowałem ich plany i czym prędzej pognałem w kierunku autostrady i po niecałych 2 godzinach byliśmy przy zjeździe na Makarską.
Niestety nie mam zdjęć z tego odcinka, więc musi Wam wystarczyć mój opis słowny. Przyznaję, że widoki, które roztaczają się mogą wprawić w zachwyt. Z jednej strony jesteś wysoko w górach, a "tuż za rogiem" widzisz morze. To tak, jakby Tatry przesunąć nad Bałtyk. Pokonujemy liczne serpentyny i po paru minutach jesteśmy na miejscu. Dość szybko odnajdujemy "nasze lokum" i...
O tym w kolejnej części...