Fish Picnic - czyli marketing górą...
Budzę się około 7:00. Reszta towarzystwa nie ma jednak zamiaru wstawać. Z naszej kwatery do portu idzie się jakieś 30-40 min, a my powinniśmy się tam zameldować najpóźniej o 8:15. W końcu udaje mi się wszystkich wygonić z łóżek i o 7:30 wychodzimy z pokojów. Staram się iść szybko bo nie lubię się spóźniać. Pozostali leniwie stawiają kolejne kroki, przy okazji zatrzymując się a to przy sklepie, a to przy bankomacie. Na miejscu meldujemy się o 8:20.
Nerwowo rozglądam się czy nasz statek (Calypso) jeszcze stoi w porcie. Na szczęście jest.
W kłębiącym się tłumie odnajdujemy naszego "naganiacza", płacimy pozostałą część pieniędzy i wchodzimy na pokład. Ludzi jest więcej niż przygotowanych miejsc siedzących. Niektórzy odnajdują plastikowe krzesła i siadają na nich. Inni zmuszeni są do stania. W końcu o godzinie 8:35 ruszamy w rejs.
Nic jeszcze nie wspomniałem o pogodzie... a powinienem. Bo po raz pierwszy od począku naszego pobytu od samego rana świeciło słońce... Dzięki temu mogliśmy podziwiać dość ładne widoki:
Podczas robienia zdjęć podeszła do mnie jakaś Czeszka, której facet zajęty był piciem piwa, więc ona postanowiła zapozować razem ze mną:
Pierwszy przystanek zaplanowany był na wyspie Hvar, gdzie dopłynęliśmy około 10:45. Na niebie znowu zaczęło pojawiać się coraz więcej chmur. Nikt już jednak się tym nie przejmował. Mieliśmy 45 min czasu wolnego, więc ruszyliśmy na małe zwiedzanie.
Mały ryneczek:
Tradycyjne wąskie uliczki:
Paparazzi znowu w akcji:
Nieodłączny element chorwackiego domu:
Krążymy po uliczkach:
W końcu dochodzimy na jakieś wzniesienie, z którego roztacza się widok na miasteczko:
W drodze powrotnej natrafiamy na jeden z ulicznych straganików:
Sprzedawcą okazał się bardzo sympatyczny starszy pan, którego jednak bardzo ciężko było zrozumieć i nie chodzi mi tutaj o nasz brak znajomości języka chorwackiego, a o jego wymowę. Z pomocą dwóch znajomych jakoś jednak udaje się rozszyfrować co do nas mówi. Zachęcając nas do kupna jego produktów, częstuje mnie kielszkiem rakiji. Po wypiciu w przełyku robi mi się ciepło, więc swoją "moc" ów trunek ma. Jako, że sprzedawca wzbudził moją sympatię kupuję jedną butelkę rakiji i ruszam dalej.
Kolejnym celem wycieczki - wyspa Brac. Płyniemy tam około godziny i w tym czasie podany jest posiłek. O jakości potraw może nie będę się zbytnio rozpisywał, ot średniej jakości rybka z pieczywem, a do popicia jakieś wino. Głodni jesteśmy, więc zjadamy wszystko bez gadania.
Przed 13:00 zbliżamy się do wyspy Brac:
Po zejściu z pokładu dostajemy informacje, że mamy ponad 3 godziny czasu wolnego. Do słynnej plaży "Złoty Róg" trzeba iść około 2 km. Możemy się tam dostać wodnymi taksówkami, jednak decydujemy się na spacer.
Słońca na niebie nie ma, ale "też jest zajebiście"...
Do słynnej plaży prowadzi nadmorski deptak, na którym królują stragany. Czuję się trochę, jak nad Bałtykiem, gdzie takie budki można spotkać na każdym kroku:
Po 30 minutach spaceru w końcu dochodzimy na miejsce. Pierwsze wrażenie... Bardziej jego brak. Reklamowana jako jedna z najpiękniejszych plaż w Chorwacji nie wprawia nikogo w zachwyt. Jak się ogląda zdjęcia w folderach reklamowych to można pomyśleć, że to miejsce jest rzeczywiście "magiczne". Plaża wygląda na nich na piaszczystą. W rzeczywistości nie różni się niczym od plaż, które mamy w Makarskiej, poza kształtem. Popularność tego miejsca to jedynie sukces marketingowców...
Wielkich tłumów na plaży nie ma. Raz, że mamy prawie połowę września, a dwa to zachmurzone niebo.
Ruszam na mały rekonesans. Chmury na niebie zaczynają zanikać i po chwili pojawia się upragnione słońce.
Po paru minutach chumry jednak wracają...
Wracam do reszty znajomych i rozpoczynamy plażowanie. Korzystamy z dostępnych leżaków, które w sezonie są zapewne płatne. Od nas jednak nikt nie chce pieniędzy.
Niebo jest dzisiaj niczym kobieta. Zmienne i niezdecydowane.
Decyduję się na kąpiel:
Parę widoków:
"Paparazzi" w akcji...
Po godzinie 15:00 zaczynamy się zbierać do powrotu.
Wyspę Brac opuszczamy po godzinie 16:00. Na pokładzie leci głośna muzyka. Zostajemy poczęstowani rakiją z plastikowej butelki.
Walkę na niebie wygrywa w końcu słońce, które zaczyna przepędzać chmury.
Do portu w Makarskiej dobijamy o godzinie 18:00.
Zmęczenie daje znać o sobie. W drodze do kwatery wstępujemy jeszcze na pizzę i piwo. Na nic więcej nie mamy jednak już sił, więc udajemy się do naszej kwatery. Niebo nad nami w końcu jest bez chmur... Ciekawe czy jutro rano będzie podobnie...