Obudziłem się przed wschodem Słońca, ze szczerymi chęciami obfotografowania tegoż,
tym bardziej, że dzisiejszy dzień miał być
DniemByczeniaSięNaPlaży, ale ...
Aparat zostawiłem w drugim pokoju, kartę wyjąłem i wsadziłem do czytnika, który albo był
w laptopie, albo gdzieś indziej, pozostałe karty miałem pewnie w plecaku, akumulatory
wyjąłem i ładowałem w którymś gniazdku, drugi komplet ... pewnie też ładowałem ...
Jak już kończyłem sobie to wszystko w myślach zbierać, porządkować, układać w kolejność
zdarzeń, to, chyba? Usnąłem na powrót. No i dobrze. Ja wstaję wcześnie, ale już na tym
wyjeździe, jakbym się zerwał o czwartej, to by mnie chyba wszyscy za zboka wzięli...
I tak, jak się zwlekliśmy, też było ładnie.
I żaby kumkały ... Pisałem już, że kumkały 24/24? Ładnie kumkały.
Pierwszą godzinę ładnie kumkały, drugą, siódmą, dwunastą ...
Pytałem, gdzie się je wyłącza, tym bardziej, że zrobiło się naprawdę gorąco
i spałem przy otwartych drzwiach na taras, ale okazało się, że one "ekologiczne"
- same się włączają i wyłączają, tyle, że nie wszystkie naraz
.
Na szczęście krople nasenne
działały ...
Jako, że dzień do plażowania przeznaczony, a i my to "lubimy" to pomału na śniadanie poszliśmy,
zaczęliśmy się zbierać, kawkę pić, pakować, o jedenastej byliśmy gotowi.
Idziemy.
Do samochodu oczywiście
Ja wczoraj drałowałem na te pląże - wystarczy. Tym bardziej, że dziś żar straszny się zrobił,
całą masę klamotów do przeniesienia mieliśmy ... W końcu miałem odpocząć, a nie zaj...echać się
ganianiem z buta. Na to zawsze jest czas.
Gdzieś wpół do dwunastej byliśmy rozłożeni i zaczęliśmy kombinować, jakby się tu urwać.
Rozrywka typu "leżenie plackiem" na plecach nie specjalnie przypadła mi do gustu.
Po minucie, dwóch dostawałem strasznych bóli w kręgosłupie i przekręcałem się na brzuch.
Przynajmniej szło poczytać. Tyle, że plecy sie spalały.
No to, z zegarkiem w ręku, na plecki ... na brzuch ... na plecki ... na brzuch.
Wytrzymaliśmy pół godziny.
Spróbowałem usiąść i pobawić się aparatem. Nawet mnie to na kilka minut zaabsorbowało.
Wpół do drugiej postawiliśmy sobie ultimatum - jeszcze przynajmniej pół godziny.
Przecież przyjechaliśmy byczyć się na plaży!
O drugiej byliśmy spakowani. Jedziemy szukać totka (nie mogliśmy drugi dzień znaleźć!
U nas to na każdym drzewie niemalże, a tu - bryndza) oraz sklepu z kremami po opalaniu.
Margałem co prawda, że wczoraj chciałem kupić, ale jednak to o moje plecy chodziło.
A czy to moja wina, że mi się kiepsko czyta leżąc na plecach?
Jedziemy. Do Sztutowa najlepiej, bo, po pierwsze, chciałem poszukać ośrodka wczasowego
"Bursztynowo", w którym kiedyś, tak w drugiej połowie zeszłego stulecia
, spędziłem
z rodzicami niesamowite wakacje, po za tym może zajrzymy do Muzeum Mierzei Wiślanej
w Kątach Rybackich, może sprawdzę co to jest ta cała "Koszarka" w końcu ta Ryba w Skowronkach
mnie intrygowała ...
Kawy się napiliśmy ...
Ośrodek, podobno, popadł w ruinę, a miejscowi nie wiedza sami dlaczego.
To był kiedyś luksus, porównywalny z wyjazdem do Bułgarii, a teraz zrujnowany stoi.
Nie znalazłem go, ale może to i dobrze?
Niech już taki pozostanie w pamięci, jak przed laty ...
Po muzeach, a zwłaszcza po obozie łazić nam się już odechciało. Plecki zaczęły dawać
o sobie znać, na nogach cały czas czułem jakby piach mnie drapał ...
Wracamy do hotelu ...
Decyzja o tyle była słuszna, że klima zadziałała, humory się poprawiły i,
zanim dojechaliśmy, wpadłem na pomysł pomknięcia dalej, w kierunku centrum Krynicy.
Przecież ja tu kompletnie nic nie pamiętam.