Początek wyjazdu nie zapowiadał się optymistycznie: przed Bratysławą złapała nas taka ulewa, że prawie trzeba było stanąć na poboczu autobany, gdyż widoczność spadła do kilku metrów. Potem, na szczęście, przestało padać...

Zatrzymuję się na chwilę w Oroszvár, czyli w dzielnicy stolicy Słowacji - Rusovcach. One, jak i sąsiednie Dunacsún oraz Horvátjárfalu, to ostatnie terytorialne straty węgierskie: ograbiono Madziarów w Trianion, a po II wojnie światowej odebrano im jeszcze trzy wioski z tak zwanego przyczółka bratysławskiego.
Rusovce były niegdyś także ostatnim przyczółkiem cywilizowanego świata - biegł przez nią limes strzeżony przez rzymskie legiony. Pozostałości obozu wojskowego z okresu Imperium Romanum są nadal widoczne. Z kolei dominantą centrum jest wielki pałac w stylu neogotycku angielskiego, wiecznie remontowany i odgrodzony płotem.

Wracają opady. Przy rozpadającym się słowacko-węgierskim przejściu granicznym deszcz smaga mnie po twarzy niczym w listopadzie...

Wykreślając plan podróży i zerkając na mapę stwierdziłem, że tędy całkiem niedawno jechałem, więc chyba nie warto powtarzać tej trasy. Potem jednak odkryłem, że to "niedawno" oznacza... 9 lat temu! A więc może wypadałoby znowu odkurzyć ową drogę!
Dwie najbliższe węgierskie wioski są wielonarodowościowe, podobnie jak trzy słowackie z "przyczółka". W Rajce (Ragendorf) około 10% mieszkańców stanowią Niemcy, a 20% Słowacy. Ci ostatni zapewne przenieśli się do niej w ostatnim czasie i dojeżdżają do pracy w Bratysławie.

W Bezenje (Bizonja, niem. Pallersdorf) jedna trzecia to Chorwaci, są także grupy Słowaków i Niemców.


Chorwaci mieszkają daleko od swoich rodzinnych stron - to potomkowie kilku fal ucieczek przed Turkami, które miały miejsce między XVI a XVIII wiekiem. Sporo z nich mieszka także w pobliskim austriackim Burgenlandzie.
Obok wiejskiego cmentarza stoi kolumna z łacińską inskrypcją i datą 1637.

Pierwszym miastem jest Mosonmagyaróvár. Do 1939 roku były to dwa osobne ośrodki - Moson (Wieselburg) oraz Magyaróvár (Ungarisch Altenburg), dlatego dzisiaj posiada dwa centra i starówki. Aż do XIX wieku większość mieszczan była niemieckojęzyczna, następnie wskutek madziaryzacji i powojennych wywózek zmienił się charakter etniczny, ale kilka procent tzw. Szwabów Naddunajskich ciągle tu żyje.

Parkuję w Magyaróvár. Przestało padać, ale w powietrzu czuć chłodek. Miasto jest pełne zabytków z różnych epok i dość zadbane.


Najcenniejszym obiektem jest czworoboczny zamek. Postawiono go w miejscu rzymskiego obozu Ad Flexum, kolejnego w limesie. Wielokrotnie przebudowywany, w XIX wieku Habsburgowie otworzyli w nim szkołę rolniczą.



Do jednej ze ścian przylegają mury z czasów rzymskich, a w bramę wmurowano replikę antycznego epitafium.


Przed zamkiem znajduje się rozległy Pomnik Poległych w I wojnie światowej. Większość nazwisk jest bardzo węgierska...


Drugi pomnik z listą ofiar Wielkiej Wojny stoi przed wejściem na teren kompleksu, a mniejszy - mocno sugestywny - upamiętnia kolejny światowy konflikt.


W czasie spaceru Magyar utca wychodzi nawet słońce!

Pomników pierwszowojennych jest w mieście więcej - przy głównej ulicy strzela w niebo wysoki obelisk.


Numer czwarty położony jest już w Moson, między kaplicą a barokowym kościołem: Chrystus podtrzymuje słaniającego się żołnierza.


W czasie tego wyjazdu postanowiłem nie korzystać z płatnych węgierskich autostrad, więc najbliższe 30 kilometrów przebędę drogą numer 1, która dawno temu była główną arterią łączącą Budapeszt z Wiedniem. Dzisiaj ruch na niej panuje raczej umiarkowany, a widok traktora zasypującego okolicę spadającym z przyczepy sianem nie jest rzadkością.
