Dziś będziemy nocować w znanym nam (i lubianym) kempingu na obrzeżach Beli Cerkvi (Бела Црква, Weißkirchen, Fehértemplom, Biserica Albă). Do centrum miasta nawet nie zajrzymy, gdyż interesują nas Belocrkvanskie jezera (Белоцркванска језера). Nad jednym z nich leży właśnie ów kemping.
Jeziora powstały w wyniku wydobycia żwiru, a teraz służą jako regionalna atrakcja turystyczna. Wśród gości przeważają Serbowie, lecz spotykamy też dużą grupę z Polski: kilka terenówek i tak ze 20 osób. Jeżdżą od jednego do drugiego ciekawego miejsca. Nie wyobrażam sobie spędzać w takim tłumie urlopu, ale co kto lubi...
Wskakujemy do wody: temperatura idealna, ani nie za ciepła, ani za zimna . Dobrze zrobi mojemu zatruciu, które, co prawda, powoli ustępuje, lecz nadal jeszcze trzyma. A potem idę porobić zdjęcia słonecznikom . Góry na pierwszych dwóch ujęciach leżą u Rumunów - granica biegnie może ze 2 kilometry dalej.
Podobnie jak widziałem w kilku miejscach Bałkanów również i tu powstają nowiusieńkie ścieżki dla rowerzystów. Przy okazji także pieszy nie musi telepać się drogą.
Trabant w wersji dywanowej.
Do najbliższej restauracji należy odbyć 20 minutowy spacer. Na kolację przezornie rezygnuję z mięsa, za to po wegetariańskim posiłku nie pomijamy kielonka rakii. Strasznie szczypie w podrażnionym gardle, ale pomaga, bo rano po zatruciu nie ma już śladu !
Dzisiaj, dla odmiany, mamy niewiele kilometrów do przejechania. Kilkadziesiąt z nich to nadal będzie Wojwodina z miejscowościami posiadającymi oficjalne nazwy w dwóch, trzech czy jeszcze większej ilości języków.
W Stražy akurat dominują Rumunii. Z kolei Vršac kiedyś zamieszkiwali przede wszystkim Niemcy (Szwabi banaccy), dziś jest to miasto z dużą przewagą Serbów, ale są także liczni Węgrzy, a wpływy Rumunów są na tyle widocznie, że ich ojczyzna otworzyła tu swój konsulat.
Vršac jest znanym ośrodkiem winiarskim i przyglądając się okolicznym uprawom nie sposób tego pominąć. Natomiast w centrum zachowało się całkiem sporo zabudowy pochodzącej głównie z czasów panowania Franciszka Józefa. Najbardziej rzucają się w oczy trzy świątynie, a najwyższa z nich to neogotycki kościół św. Gellerta. Ponieważ kiedyś służył głównie Niemcom, więc teraz zastaliśmy zamknięte wrota.
Starsza, bo z XVIII wieku, jest serbska prawosławna cerkiew katedralna (Saborna crkva). Podkreślam, że serbska, bowiem w innej części stoi także rumuńska tego samego wyznania. Jednak również i tu nie wejdziemy, bo akurat zbliża się wesele, więc wystrojeni w narodowe barwy rodziny i państwo młodzi łażą tam i z powrotem. Wśród gości dominują drogie, sportowe wozy na zachodnich blachach. Chyba na ich kupno wydali wszystkie oszczędności i wielu z nich nie było już stać na zadbanie o siebie...
Po drugiej stronie drogi znajduje się siedziba prawosławnego biskupa Banatu.
Na końcu jednej z bocznych uliczek widać wieżę skromnego kościoła ewangelickiego.
Vršac, położony na uboczu i raczej rzadko odwiedzany przez turystów, wywarł dobre wrażenie. Ot, spokojna prowincjonalna miejscowość. Oprócz kościołów posiada kilka przyjemnych parków i duży ratusz.