Kolejną zatoką, którą udało nam się podczas tego wyjazdu zobaczyć, była Mali Stiniva. Skręca się do niej na samym początku Poljicy, jadąc od Jelsy do Sućuraju. Dojazd jest niezły, ponieważ cały czas jest asfalt. Nie ma dużych, stromych podjazdów, jest kilka ostrych zakrętów, ale przeważnie droga prowadzi łagodnie po warstwicy. Nie jest za szeroka, ale dwa auta mogą się minąć, pod warunkiem, że się jedzie powoli. Ostatni odcinek ok. 1 km prowadzi już wzdłuż brzegu, a właściwie wzdłuż stromej, wysokiej skarpy z widokiem na Brač (nie zabezpieczonej żadnymi barierkami). Dojeżdża się od prawej strony zatoki. Jedynym mankamentem jest bardzo skromne miejsce do zawrócenia. Auta parkuje się wzdłuż tejże drogi, przytulając się do skał.
No dobra, to teraz muszę ponarzekać
Dojechać, dojechaliśmy, widok na zatokę piękny, chce się już ruszyć na plażę, ale najpierw postanowiłem zawrócić i mieć samochód przygotowany do powrotu. Tylko jak to zrobić, skoro na miejscu do zawracania "kulturalnie" zaparkowały trzy auta...na polskich blachach
Na asfalcie jak wół namalowany znak zawracania, do tego napis "no parking", z boku na skałach to samo wieeelkimi literami, powtórzone chyba kilkakrotnie. Tylko albo ktoś niedorozwinięty, albo totalny ignorant mógł tego nie zauważyć
Nie chcę już robić antyreklamy, więc nie napiszę skąd były te auta. Ale nóż się w kieszeni otwierał.
Ale coś wykombinować trzeba. Mogliśmy zaparkować przodem i pójść na plażę, a potem o tym myśleć, ale my zwykle nie przesiadujemy zbyt długo, więc była mała szansa, że ci magiczni rodacy w końcu się stamtąd ruszą. Trochę wcześniej, przy drodze był w budowie dom i teoretycznie mogłem zawrócić na jego dachu, ale trochę przeszkadzała kupa żwiru i stojący obok skuter. No to nie zostało mi nic innego tylko cofać na wstecznym. Cofałem tak jakieś 200-300 metrów
po drodze mijając kilka zaparkowanych aut. Jazda do tyłu wzdłuż takiej skarpy do przyjemnych nie należy, ale w końcu znalazłem przy asfalcie, wysypaną szerszą zatoczkę (od strony morza), gdzie mogłem zawrócić...no to narzekania ciąg dalszy. Moja dobra rada:
nigdy nie jedźcie do Chorwacji, tym bardziej na Hvar z niesprawnym hamulcem ręcznym!!! Przed samym wyjazdem z Polski oddałem samochód do mechanika, żeby wymienił mi linkę ręcznego, co szybko i sprawnie uczynił. Jednak nie sprawdził jak w rzeczywistości on działa. Okazało się, że mam linkę nową, ale niesprawny zacisk (lub coś takiego, nie znam się za mocno na tym). Tak czy inaczej hamulec ręczny działał, ale na płaskim
Wracając do manewru zawracania...zatoczka, wysypana tłuczniem, była położona delikatnie poniżej poziomu asfaltu. Wydało mi się rozsądniejsze wjechać w nią przodem, bo przynajmniej widziałem dokładnie gdzie się kończy (dalej to już była tylko stroma skarpa i hen hen w dole morze
) Tak też zrobiłem, jednak stres był już spory i bez możliwości użycia hamulca ręcznego przejście z hamulca nożnego na gaz wyszło mi mało płynnie. Efekt był taki, że albo się zsuwałem, albo kopałem przednie koła w żwirze. Z boku stał jeszcze starszy, miejscowy chorwat, który mi trochę w tym manewrze pomagał. Jego mina była z początku luzacka, mówiąca spoko, spoko masz dużo miejsca. Jak zobaczył, że się zaczynam zsuwać, to prawie pobladł i chciał już łapać samochód, ale się na szczęście szybko opanowałem i za kolejnym razem jakoś się udało zawrócić...oj było mi ciepło.
Po zaparkowaniu i spakowaniu manatków ruszyliśmy w stronę plaży. Początkowo miałem zamiary mordercze w stosunku do naszych rodaków, ale ponieważ mieliśmy kawałek drogi do przejścia, a potem jeszcze w dół do plaży, a na plecach syna, szybko złość wyparowała i o tym zapomniałem. Widok zatoki też był kojący. Tym razem aparatu nie zapomniałem, naładowany był do pełna...ale za to w laptopie została karta pamięci
Także znowu posiłkowałem się telefonem.