Dzień 6
20/09/2007 czwartek
odległość: 275 km
trasa: Sarajevo - Jablanica - Mostar - Blagaj - Pocitelj - wodospad Kravica - Medugorje - Mostar
Jeżeli spośród wszystkich dni wyprawy miałbym wybrać jeden, który był najbardziej 'napakowany' atrakcjami, to bez wątpienia wybrałbym ten. Do dzisiaj mam do siebie lekki żal, że tak to zaplanowałem, ale zaraz sam siebie usprawiedliwiam, że innej możliwości nie było
. Aby było spokojniej, należałoby rozłożyć to na dwa dni, ale z różnych przyczyn taka opcja nie była możliwa, skutkiem czego tempo tego dnia było wyższe niż średnia naszej wyprawy. Ale po kolei ...
Ranne pakowanie zajęło nam tradycyjnie dwie godziny. Spożyliśmy śniadanie i obraliśmy kierunek na Mostar. Aby jednak zobaczyć coś więcej i ominąć poranny ruch w centrum miasta, wypuszczamy się kawałek na wschód i 'wskakujemy' na coś w rodzaju obwodnicy prowadzącej po południowych obrzeżach. W bilansie, po pewnym czasie i tak docieramy do alei snajperów, tyle że w jej zachodniej części, ale po drodze przejeżdżamy przez tereny leżące już w Republice Srpskiej. Jadąc tamtędy spoglądamy na miasto w dole i zastanawiamy się, że tu gdzieś 'urzędowali' snajperzy ostrzeliwujący miasto ...
Wylot na Mostar to typowe tereny przemysłowo-handlowe. Są tam jakieś sklepy i hurtownie, salony z samochodami, zakłady i zakładziki, jest też rozlewnia Coca Coli. Dalej nastają tereny wiejskie, przez które droga wiedzie łagodnymi łukami, czasem pnąc się delikatnie w górę a czasem w dół. Dopiero w okolicach Jablanicy, po zjechaniu nad brzeg Neretvy robi się bardziej widokowo. Dodatkowo, im bliżej Mostaru tym pokrywa chmur rozrywa się coraz bardziej, powodując że szary poranek przekształca się w słoneczne godziny około południowe. Droga biegnie wzdłuż Neretvy, a tu i tam przecina masywy skalne krótkimi tunelami. To ostatnie wzbudza wśród młodzieży duży entuzjazm, a każdy wjazd do tunelu witany jest głośnym okrzykiem 'TUUUNEL' lub 'UUUUUU' oraz salwą pisku mieszającego się ze śmiechem
.
Nasi w BiH
Kierując się znakami na Stari Most jedziemy wschodnimi obrzeżami miasta, a po prawo w dole widzimy, że Mostar, wbrew temu co nam się wydawało, to nie tylko most, starówka i kilka uliczek wkoło, ale całkiem rozległa aglomeracja. Do naszego miejsca noclegowego o nazwie Apartments Konak docieramy 'jak po sznurku'. Pani córka właścicieli 'urywa się' z pobliskiego sklepu aby wręczyć nam klucze, a że ma lat dwadzieścia kilka i jest blondynką, co skutecznie potwierdza opinię
Bubera oraz kilku jeszcze
Cromaniaków , że mostaranki są niczego sobie, to już czuję na sobie 'odpowiedni' wzrok mej Małżonki
. Schludny, czysty i świeży pokój okazuje się być największym na całej trasie. Mini kuchenka z lodówką i zlewem stwarza świetne warunki do zainstalowania wszelkich sprzętów takich jak czajnik elektryczny czy podgrzewacz potrzebnych do podgrzewania posiłków dla Jasia. Jednak główny i niezaprzeczalny atut tego pokoju, to jego lokalizacja po wschodniej stronie rzeki w muzułmańskiej części miasta, w ramach której od Starego Mostu znajdujemy się dosłownie przysłowiowy rzut beretem
. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, podaję link:
http://apartmani-konak.com/gallery.html
Plan działania jest prosty. Zakładamy bazę w pokoju, rozpakowując z samochodu to, co potrzebne na jedną noc, karmimy młodzież i siebie, po czym ruszamy na zwiedzanie dzienne mostu i okolic. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. W południe słoneczko grzeje już całkiem mocno, a z samochodu do pokoju jest kawałek drogi i do tego pod górkę, stąd noszenie klamotów idzie wolniej niż bym tego chciał. Młodzież w tym dużym pokoju dostaje 'powera' i zaczynają się harce polegające na bieganiu z kąta w kąt, skakaniu po łóżkach, oraz włączaniu i wyłączaniu wszystkich możliwych lampek, tak więc karmienie też nie jest czynnością prostą do wykonania, co szanownej Małżonce też zajmuje więcej czasu niż zakładał optymistyczny plan. Koniec końców, około 14:00 wylegamy na ulicę, z Jaśkiem i Lenką odzianymi w szelki do chodzenia. Pokonujemy schody prowadzące z ulicy przed apartamentem do uliczki wiodącej do mostu i ... Małżonka stwierdza, iż bruk jest bardzo wyślizgany, więc buty, które przyodziała nie zapewniają właściwej przyczepności do podłoża
Zostaję więc z młodzieżą dosłownie na bruku
, a Małżonka udaje się do pokoju celem zmiany obuwia.
W nowych butach i z Jaśkiem dalej szalejącym, ruszamy wreszcie w kierunku mostu. Naszym oczom ukazuje się staro-nowy most, kamienna uliczka z licznymi kramami po obydwu jej stronach, dość liczny jak na warunki Vukovaru czy Sarajeva tłum zwiedzających, a w dole szmaragdowa w kolorze rzeka. Słonko dalej pięknie świeci, ale wiaterek całkiem żwawo wieje, więc temperatura jest 'w sam raz', zwłaszcza jak na drugą połowę września
. Młodzież w szelkach wzbudza duże zainteresowanie otoczenia. Szczególną uwagę ściągają jednak na siebie wtedy, kiedy ja próbuję oddalić się od grupy celem zrobienia zdjęcia, a Jasiek zaczyna wydzierać się na całe gardło 'Taaaati, taaaaaaaaati ...'. Ponieważ przeważają grupy zorganizowane ludzi w podeszłym wieku, a wśród nich dominują grupy z ojczystego kraju, to daje się słyszeć wszelakie komentarze w znajomym języku, wśród których dominuje 'patrz pani, dzieciaki na smyczy prowadzą'. Dominują jednak uśmiechy i próby zagadywania młodzieży w różnych językach przez napotykanych turystów i sklepikarzy. Przechodzimy mostem na drugą, jak rozumiem chorwacką, stronę miasta. Na moście strome podejście i zejście, a do tego ślisko jak na lodowisku, więc zastępy seniorów podpierających się laskami mają poważne problemy ze sforsowaniem tej przeszkody. Jaśkowi nogi rozjeżdżają się we wszystkie strony, więc z perwersyjną radością wydaje co chwila okrzyki 'baaaam', od czego skutecznie jednak powstrzymują go szelki
.
H to nasz pokój, zaś R to nasza restauracja ...
Sprawnie penetrujemy pobliskie sklepiki z pamiątkami, po czym tą samą drogą wracamy na stronę muzułmańską i swe kroki kierujemy w okolice meczetu, skąd rozciąga się najładniejszy widok w mieście na odbudowany parę lat temu Stari Most.
'Taaaati, taaaaaaati' ...
Wracamy do samochodu i wyruszamy w kierunku wioski Blagaj. Po drodze objeżdżamy trochę dalej od mostu położone rejony Mostaru. Ślady wojny znów są widoczne ze wszystkich możliwych stron. O ile zabytkowe uliczki w sąsiedztwie mostu zostały starannie odrestaurowane i tętnią nowym życiem sklepików czy restauracji, o tyle bardziej współczesna część miasta nadal straszy pustymi budynkami w stanie rozpadu, czekającymi na wyburzenie bądź odbudowę.
Pokonanie odległości między Mostarem a Blagajem zajmuje nam około 30 minut. Młodzież wyczerpana szaleństwami zapada w błogi sen, Małżonka skarży się zaś, że ją przewiało na moście. Finał tego jest taki, że na miejscu parkujemy samochód w cieniu, aby tym co w nim pozostaną nie świeciło zbytnio, a na zwiedzanie udaję się sam. Ma to swoje plusy, bo jak się okazuje, aby dotrzeć na odpowiednie miejsce widokowe trzeba przejść zdrowy kawałek szutrowej ścieżki, co w wypadku Jasia tuptającego w szelkach i co chwila robiącego 'baaaam' zajęłoby pięć razy dłużej, a dzień nieuchronnie zmierza ku końcowi. Dom zbudowany przez Derwiszów nad jamą dającą swym podziemnym źródłem początek rzece Bunie jest wart zobaczenia, szczególnie z zewnątrz. W środku obiektu znajduje się muzeum, ja jednak z braku czasu nie zdecydowałem się na jego odwiedzenie.
Po dotarciu do samochodu zastaję młodzież nadal śpiącą, więc bezzwłocznie ruszamy w dalszą drogę. Dojechawszy do drogi Mostar - Metkovic, kierujemy się na południe, a naszym celem jest Pocitelj, konkretnie zaś ruiny zamku spoczywające na wzgórzu nad osadą. Jadąc przypominam sobie, że czytałem, iż to miejsce też było świadkiem czystek etnicznych podczas ostatnich wydarzeń zbrojnych w BiH, tym razem realizowanych przez Chorwatów na Bośniakach. Jakie to wszystko 'pokręcone', że naród który sam zmagał się z agresją w niego wymierzoną, sam 'oferował' innemu narodowi to samo
.
Dojazd zajmuje nam kolejne około 40 minut, podczas których młodzież stopniowo wybudza się ze swojej drzemki, co oznacza, że nadszedł czas na kolejne dokarmianie. Znów więc wyruszam na podbój ruin sam, dzięki czemu dotarcie z parkingu na górę zajmuje mi, wedle przeprowadzonego pomiaru, jedynie 8 minut. Zdobywając wzgórze przemieszczam się wąskimi kamiennymi uliczkami, w których odbywa się normalne nieśpieszne życie. Same ruiny noszą ślady licznych odwiedzin osobników pozostających mentalnie w epoce człowieka jaskiniowego, który swoją obecność w danym miejscu musi odznaczyć wykonaniem rysunków bądź napisów na dostępnej powierzchni ścian
Widok z wieży jest jednak zniewalający, zwłaszcza w świetle zachodzącego słońca.
Młodzież nakarmiona to młodzież szczęśliwa, więc spokojnie możemy ruszać dalej. Kolejny cel to wodospad Kravica, który zamierzamy osiągnąć kierując się znakami na Ljubuski. Podobnie jak pisał o tym
Interseal , odnalezienie skrętu w lewo z głównej drogi, prowadzącej na Ljubuski, na drogę dojazdową do wodospadu nie jest prostą sprawą z względu na kiepskie oznakowanie, ale "Polak potrafi' więc dajemy sobie radę
. Nad wodospad docieramy, kiedy słońce jest już lekko za horyzontem, trzeba więc się mocno śpieszyć aby cokolwiek udało się uwiecznić na zdjęciach. Niezbędny okazuje się statyw, bo wymagany czas ekspozycji przekracza moje możliwości utrzymania aparatu w bezruchu. Po chwili podjeżdża busik i wysypuje się z niego grupka Francuzów, a każdy z aparatem w ręce i ... zaczyna się festiwal błyskających fleszy, co potwierdza maksymę, że mieć aparat fotograficzny to nie wszystko, bo trzeba jeszcze umieć z niego korzystać
Drogę do Medugorje pokonujemy już w ciemnościach wieczoru, a nasze zmęczenie i głód dorosłej części Ekipy narastają. Widok ziejącej zewsząd komercji i kiczu na ulicach miasta dodatkowo nas skłania do decyzji o przejechaniu koło kościoła i nasyceniu oczu widokiem jedynie przez szyby samochodu. Dalsza droga do Mostaru dłuży się niemiłosiernie, ale zakręty skutecznie spowalniają tempo jazdy. Do miasta dojeżdżamy od strony północno-zachodniej, co oznacza konieczność przejechania przez całą jego rozciągłość, gdyż most i nasze miejsce noclegowe znajdują się na południowym-wschodzie. Staramy się śledzić znaki na Stari Most, ale i tak nie udaje nam się uniknąć lekkiego błądzenia. Na szczęście Mostar to nie Nowy Jork, więc w końcu udaje się dotrzeć na miejsce. Uff
. O ile pamiętam jest trochę po 21:00, więc prosto z samochodu wyruszamy na poszukiwanie restauracji na starówce. Znajdujemy ją bardzo szybko i z widokiem na most spożywamy cevapcici i pljeskavicę, z obowiązkowymi frytkami dla Lenki. O piwie oczywiście nie może być mowy, ale w naszym stanie zmęczenia to nawet lepiej, bo i bez niego czujemy się jak po jego konsumpcji
Za statyw 'robiła' w tym przypadku butelka po coli
Wracamy do pokoju. Kąpiemy młodzież, po czym życząc wszystkim kolorowych snów wyruszam na realizację ostatniego punktu programu, czyli nocnych zdjęć
. Po wyludnionych ulicach powiewa chłodny wiatr, a ja chłonę oblicza nocnego Mostaru. Po drodze mijam podobnie psychicznych jak ja dwóch mężczyzn, z czego jeden, wnioskując po sprzęcie, jest profesjonalnym fotografem, robiącym drugiemu zdjęcia artystyczne. Schodzę nad brzeg rzeki i z dołu uwieczniam most. W poszukiwaniu lepszej perspektywy wdrapuję się na małą skałę tkwiącą w nurcie rzeki.
Do pokoju wracam koło godziny 1:00. Przedtem sprawdzam jeszcze, czy samochód jest dobrze zamknięty oraz uwieczniam go na fotografii.
I w tym miejscu zapewne zakończyłby się opis wydarzeń tego dnia, gdyby nie ... przypadek ... a może coś więcej niż tylko przypadek
W każdym bądź razie, po przybyciu do pokoju, pół-śpiąca Małżonka poprosiła abym sprawdził czy na Jaśka nie wieje z lekko uchylonego okna, obok którego stoi jego łóżko. Po sprawdzeniu, że nie wieje, odruchowo zerkam przez okno na samochód i ... to co widzę jest tak nierealne, że przez moment nie mogę uwierzyć, że widzę to naprawdę
W 'kadr' stojącego samochodu wchodzi młody człowiek i intensywnie z nosem przy szybie wpatruje się do środka, następnie cofa się za stojące obok kontenery na śmieci, wyciąga z kieszeni 'coś' co sobie rozkłada i wygodnie układa w ręce, po czym z pochyloną głową, niczym byk na corridzie, przypuszcza atak na zamek tylniej klapy bagażnika. Więcej nie widzę, bo instynktownie rzucam się biegiem w kierunku drzwi. Dotarcie na miejsce z racji sporej odległości zajmuje mi jednak kilka chwil. Kiedy dobiegam do klapy, tego człowieka już nie ma, a zamek na szczęście dalej jest na swoim miejscu. Po drugiej stronie ulicy widzę jednak owych dwóch mężczyzn widzianych wcześniej w okolicach mostu, podchodzę więc do nich, a oni mi relacjonują, że też widzieli całe zdarzenie, włącznie z tym, że owego amatora cudzej własności spłoszył przejeżdżający przypadkowo ulicą policyjny radiowóz!! Pytam się ich jak to jest, bo właścicielka zapewniała mnie, że parkowanie na ulicy jest bezpieczne, na co słyszę odpowiedź, że w ciągu dni i wieczorem, kiedy na ulicach są ludzie nie powinno być problemu, jednak nocą w 'martwych godzinach' samochodu na obcych numerach lepiej nie pozostawiać bez opieki. Dają mi wskazówki gdzie mogę znaleźć dozorowany parking, co skrzętnie wykorzystuję prowadząc tam samochód. Podbudowany tym, że udało mi się dogadać z pilnującym w kwestii ceny oraz zaparkować samochód pod samą jego budką, wracam piechotą pustymi ulicami. W pewnym momencie dostrzegam w oddali kurtkę tego, który próbował pokonać zamek mego samochodu, przemykającą w poprzek ulicy. Chwila zastanowienia i dochodzę do wniosku, że o ile na rajd zdjęciowy, z uwagi na ewentualne zagrożenia, wybrałem się jedynie z aparatem, statywem i kluczem od pokoju, o tyle teraz zabrałem w roztargnieniu wszystkie dokumenty i pieniądze. 'O k... ' wymsknęło się z moich ust już całkiem spontanicznie ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.