Dzień 28
12/10/2007 piątek
odległość: 120 km
trasa: Saranda - Gjirokastra - Saranda
Pamiętam, kiedy zbierałem informacje o drogach w Albanii, wiele razy przewijało się stwierdzenie, że dla samochodów osobowych zdatne są tylko drogi oznaczone na mapach w kolorze czerwonym, a żółte należy dla odmiany omijać, bo są one ino dla pojazdów terenowych. Było też coś o unikaniu jazdy po zmroku, bo nieoznaczone drogi, odsłonięte studzienki kanalizacyjne, zwierzęta na drodze, itp. Planując przejazd przez Albanię starałem się trzymać tych zasad bardzo rygorystycznie. Problem, a raczej dylemat, pojawił się jednak, kiedy stanąłem przed pytaniem, którędy wracać z Sarandy
Zwłaszcza, że dotrzeć mieliśmy do jeziora Ohrydzkiego na granicy Albanii z Macedonią. Opcja 'czerwona' oznaczałaby w dużej mierze powrót tą samą trasą, którą jechaliśmy na południe, oraz całkowite pominięcie południowo-wschodniego fragmentu Albanii
. Ponieważ organicznie nie mogłem się na to zgodzić, z tym większą pokusą zacząłem zerkać na wariant Tepelene - Permet - Leskovik - Korca, mimo że oznaczało to odstąpienie od zasady nie wybierania opcji 'żółtej'
. Z przedwyjazdowych informacji uzyskanych bezpośrednio z Albanii oraz od jadącego kiedyś tamtędy
Racibora wynikało, że mimo takiego a nie innego koloru na mapie, droga ta jest przejezdna dla samochodów osobowych. Wtedy odetchnąłem z ulgą, bo dawało to zielone światło dla tego pomysłu. Będąc jednak tu i teraz, mając świeżo w pamięci 40 kilometrowy odcinek 'czerwonej' nadmorskiej drogi z Dhermi do Borsh, którego przejechanie zajęło nam około 2,5 godziny, miałem coraz większe wątpliwości
. Jeżeli tutaj owa 'przejezdność' będzie oznaczała 180 kilometrów takiej nawierzchni jak ta nadmorska, to ów odcinek będziemy jechać przez ... jakieś 10 godzin, nie licząc postojów w trakcie oraz 'czerwonych' dróg przed i po tym odcinku, gdyż całkowita odległość z Sarandy do Pogradeca ma wynieść około 320 kilometrów
. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Trzeba było to i owo wybadać, aby móc podjąć ostateczną męską decyzję. Nie jechałem bowiem sam i na taką 'wpadkę' jak witania zmroku na tej z pewnością górskiej drodze czy nocleg w samochodzie nie mogłem sobie pozwolić ...
Wyruszając koło godziny 11:00 na wycieczkę do Gjirokastry wiemy, że ów wyjazd ma dwa cele, jakie przed nim stawiamy. Po pierwsze, ma nam pozwolić na zwiedzenie tego miasta, o którym dało się wyczytać sporo pochlebnych opinii. Po drugie, ma dać nam pewne nowe informacje potrzebne do podjęcia rozsądnej decyzji dotyczącej dnia następnego. Pogoda nie zachwyca, a na wylocie z miasta nawet przelotnie pada deszcz. Ja też czuję się względnie, bo od rana drapie mnie trochę w gardle, a jest to dolegliwość, której szczególnie nie znoszę
Małżonka ma wykupiła, co prawda, pół apteki i mamy przy sobie lekarstwa prawie na wszelkie możliwe choroby świata, ale moich kapsułek czosnkowych, które zawsze w takim przypadku spożywam, oczywiście nie wzięła
. Może to bardziej autosugestia niż faktyczne ich działanie, ale mnie one, wraz z witaminą C i rutinoskorbinem, wspierane w miarę gorączki polopiryną, pomagają. Trzeba będzie więc zająć się w dniu dzisiejszym również znalezieniem jakiegoś zamiennika, najlepiej zwykłego czosnku, bo inaczej może skończyć się 'rozłożeniem', co w kontekście jutrzejszego ekstremalnego przejazdu nie oznacza nic dobrego ...
Mijamy skrzyżowanie z drogą prowadzącą w lewo na Vlorę, tą którą tu dotarliśmy dwa dni temu, i jedziemy w prawo. Po paru kilometrach ten sam kierunek wybieramy na kolejnym skrzyżowaniu, z którego w lewo odchodzi droga do Delvine. To bardzo ważny szczegół. Począwszy od tego skrzyżowania, na odcinku kolejnych 25 kilometrów, aż do kolejnego skrzyżowania kawałek przed przełęczą, prawie równolegle do siebie biegną dwie drogi. Nie każda mapa je pokazuje, ale tak jest. Ta, którą wybieramy teraz, jest główniejsza, przez co lepsza i szybsza. Ta druga, jak przekonamy się na powrocie, jest bardziej widokowa, ale w gorszym stanie, stąd też wolniejsza. Zależy, kto co woli, ale lepiej podejmować ten wybór świadomie
. Po jakimś czasie droga zaczyna wspinać się zawijasami do góry. Na początku podjazdu, po prawej stronie, mijamy hydroelektrownię. Widoki na podjeździe takie sobie, ale droga w bardzo dobrym stanie, szeroka i równa, więc nawet zwiększony ruch pojazdów, w tym ciężarówek i autobusów kursujących na trasie Tirana - Saranda, nie stanowi większego problemu. Przy wspomnianym wcześniej wschodnim skrzyżowaniu owych dwóch dróg znajduje się mała opuszczona stacja benzynowa. Zatrzymujemy się tam na chwilę, bo oczywiście Lenka musi pooddychać, 'zmęczona' licznymi zakrętami. Widok ciekawy, powietrze rześkie i świeże, spotkanych ślimaków brak ...
Na wysokości około 600 m n.p.m. forsujemy przełęcz, która nie wiem nawet jak się nazywa, po czym droga zaczyna opadać ku rozległej i płaskiej jak stół dolinie. Widok rewelacyjny, zwłaszcza, że góry na drugim jej brzegu mają 'głowy' w chmurach
. Na dnie doliny widać liczne prostokątne poletka uprawne, a środkiem biegnie, prosta niczym lotniskowy pas startowy, droga Gjirokastra - granica grecka w Kakavi. Ekspozycja cały czas znajduje się po lewej stronie drogi, gdyż ta trawersuje zbocze jednostajnie opadając ku wschodowi. Barierek nie ma, ale są za to masywne białe murki rozstawione co kilka metrów. Na ile są solidne i wytrzymałe na uderzenie, tego nie sprawdzamy, ale przynajmniej psychologicznie dają poczucie bezpieczeństwa. Gdy jesteśmy już na samym dole, 'wpinamy się' we wstęgę widzianej z góry drogi i skręcając w nią w lewo kierujemy się ku celowi naszej dzisiejszej wycieczki. Tu widoki też są zaskakująco ładne. Po lewo góry, po prawo góry, a ich szczyty nadal schowane w chmurach. Tu i ówdzie na zboczach przyklejone skupiska domów, a przed nami idealnie równa i szeroka nitka asfaltu. Mimo silnej pokusy pojechania choć raz normalnie, tak jak w ojczystych stronach, wleczemy się przepisowo 90 km/h, co skutkuje tym, że raz po raz śmigają obok wyprzedzające nas pojazdy lokalnych mistrzów kierownicy
. Na jednym ze skrzyżowań stoi patrol policji, który zatrzymuje wybrane samochody, ale chyba nie tyle za nadmierną prędkość, co w celach ogólnokontrolnych. Nami nikt się nie interesuje. Parę kilometrów przed Gjirokastrą droga zawęża się i pogarsza do standardu sprzed modernizacji, ale i tak jest OK
...
droga w kierunku na Gjirokastrę i Tiranę
droga w kierunku na granicę z Grecją
Z głównej drogi odbijamy w lewo kierując się znakami na centrum. Droga zaczyna natychmiast zdecydowanie piąć się do góry, wszak miasto położone jest na zboczu. Pierwsze napotkane budynki przywodzą na myśl klimaty bośniackie czy vukovarskie, tyle że tutaj to nie wojna tylko opuszczenie i zaniedbanie leżą u źródeł takiego stanu rzeczy. Mapy miasta nie mamy. Wiemy jedynie, że ma wąskie i strome uliczki z charakterystyczną zabudową, a nad miastem dominuje twierdza, z której rozciąga się piękny widok na okolicę. Plan jest zatem banalnie prosty: parkujemy samochód w bezpiecznym miejscu i ruszamy na zwiedzanie na nogach, kierując się intuicją, topografią, tudzież wskazówkami mieszkańców. Odpowiednie miejsce do zaparkowania pojawia się na obrzeżach sporego placyku, naprzeciwko greckiego konsulatu. Nim jednak z niego skorzystamy, wpadam na pomysł pojechania samochodem kawałek dalej, celem lepszego spenetrowania okolicy. Skutek tego jest taki, że po chwili jedziemy stromą, wąską, wyłożoną brukiem uliczką, na której nie ma mowy o zawróceniu
. Kiedy wreszcie na jakimś wypłaszczonym poszerzeniu nawracam, zamiast wracać z powrotem w dół, po chwili odbijam w prawo i znów pniemy się do góry. Stromizna i nierówność nawierzchni skłania mnie do refleksji, że dzisiejsza nasza zdolność do jej pokonywania wynika w dużej mierze z tego, że jedziemy 'na lekko' bez większości naszego bagażu pozostawionego w hotelu. W przeciwnym razie, z załadowanym tyłem i odciążonym przy takim podjeździe przodzie, nie musiałoby iść tak gładko
. Kiedy spostrzegam, że nasza droga wiedzie ku twierdzy górującej nad miastem, wiem że teraz już musimy dojechać tam samochodem. Po paru nawrotach i sporej dawce adrenaliny docieramy przed bramę wejściową do znajdującego się w twierdzy muzeum.
wejście do twierdzy / muzeum
Ekspozycja stricte muzealna jest dość skromna i dotyczy zasadniczo wszelakich walk o niepodległość Albanii. Moje próby zrobienia kilku zdjęć czy paru kadrów filmu kończą się szybką interwencją pani 'salowej', jako żywo z filmów Bareji wyjętej
. Natomiast część muzeum znajdująca się na otwartej przestrzeni to już całkiem ciekawy kąsek dla zwiedzających, zdecydowanie uzasadniający konieczność przybycia w to miejsce. Widok z murów na miasto w dole oraz góry i dolinę na horyzoncie jest jedyny w swoim rodzaju. Dzisiejsze chmury pałętające się po grzbietach gór dodają unikalnych efektów wizualnych. Kamienne domy pokryte równie kamienną dachówką, acz w przeważającej większości domagające się pilnego remontu, tworzą wyjątkowy klimat starej części miasta. Nowsza zabudowa znajdująca się na obrzeżach, nad wyraz płynnie zlewa się ze starszą, co daje poczucie jednej całości. Z murów twierdzy na miasto spogląda wrak amerykańskiego samolotu wojskowego, pewnie szpiegowskiego, przechwyconego przez Albańczyków w zamierzchłych czasach Envera H. Dziś jego stan świadczy o jego wieku, ale kiedyś musiał być powodem silnej dumy jego zdobywców. Idąc dalej, docieramy do bardziej odległej części murów znajdującej się przy wieży zegarowej. Widać stąd inny fragment doliny, a konkretnie ten prowadzący ku granicy z Grecją. Na horyzoncie, niemal na wyciągnięcie ręki, widać dużą chmurę deszczową i opadającą z niej ku ziemi wodę. Ten widok skutecznie skłania nas do stopniowego powrotu do samochodu, wszak przy dzisiejszej rześkiej temperaturze taki zimny prysznic nie byłby wskazany
...
fragment ekspozycji
panorama # 1
kliknij aby powiększyć
panorama # 2
kliknij aby powiększyć
prawie jak w Tybecie
wieża zegarowa
deszczowa chmura
panorama # 3
kliknij aby powiększyć
Chmura idzie chyba jednak bokiem, bo z czasem miast padać robi się coraz bardziej słonecznie
. Odpalamy samochód i wolniutko zjeżdżamy w dół stromymi uliczkami, celebrując tą czynność do maksimum. Zastanawiam się, czy zimą miewają tu śnieg, tudzież marznący deszcz, bo dopiero wtedy jazda po tych stromych brukach mogłaby uchodzić za prawdziwą ekstremę, pisaną przez duże E
. Dojeżdżamy do parkingu koło greckiego konsulatu i parkujemy obok dwóch niemieckich kamperów terenowych, jak domniemam, zdolnych do przejechania przez rozmaite bezdroża. Mądrzejsi po wczorajszym Butrinicie i pamiętający, że Jasiek już swoje wytuptał dziś na zamku, obowiązkowo zabieramy teraz nosidło, a w nim Jasia nawadniającego się Leonem. Spacerujemy po wąskich uliczkach, z bliska przyglądając się domom oraz znajdującym się w nich sklepikom czy kawiarenkom. Szukamy czegoś do zjedzenia. Przechodzimy obok małej, mile wyglądającej, rodzinnej restauracyjki z ogródkiem, którą Małżonka ma, jako chorobliwa higienistka, dyskwalifikuje za 'nie taki'
wygląd. Idziemy dalej, aż trafiamy na wybrukowany parking przed znacznie większą i ładniejszą z wyglądu restauracją. Sycimy się jeszcze raz widokiem tego, co w dole doliny, ale nie samym widokiem człek żyje, więc podejmujemy szturm na rzeczoną jadłodajnię. Miejsca jest sporo, więc rozsiadamy się przy jednym ze stolików z widokiem na góry. Kelner, idąc już do nas, ma wyraz twarzy jakby zobaczył bandę kretynów
. Zapytany czy może nam podać kartę odpowiada, że o tej porze działa tylko bar, a część restauracyjna dopiero od 19:00. Patrzymy po sobie i na kelnera, upewniając się czy dobrze go zrozumieliśmy. Jako ignorant w kwestiach religijnych szybko sobie kombinuję w głowie, że może mają Ramadan czy cóś. Nie zadajemy więc dodatkowych pytań tylko spuszczamy uszy po sobie i grzecznie opuszczamy lokal, nie chcąc popełniać większego faux pas. Teraz, pisząc te słowa, po konsultacji internetowej widzę, że tego dnia, 12 października, wypadał właśnie ostatni dzień Ramadanu w 2007 roku
, a zatem moje skojarzenie było ze wszech miar poprawne, acz zupełnie intuicyjne
... inna rzecz, że gdzie jak gdzie, ale w Albanii aż takiego 'sumiennego' islamu bym się nie spodziewał
...
grecki konsulat
dawna siła przewodnia Albanii
Stojąc na parkingu przed lokalem zastanawiamy się, co by tu począć. Jest godzina 14:30, do wieczora czekać nie będziemy, a jeść się chce. Innych lokali gastronomicznych nie wykryliśmy, acz jak się później okaże, było to wynikiem naszej nieuwagi a nie ich braku
. Rzucam więc nieśmiało, że może jednak spróbujemy zobaczyć czy coś da się spożyć w tej 'zdyskwalifikowanej' knajpce. O dziwo Małżonka przystaje na ten pomysł. Ewidentnie głód ją dostatecznie skruszył
. Idziemy zatem z powrotem, pytamy, i okazuje się, że jak najbardziej. W części zadaszonej siedzi, jak potem słychać, grupa Francuzów z psem, więc my zajmujemy pozycje w ogródku. Właściciele widać innowiercy, może świadkowie Jehowe, a może po prostu mają bardziej liberalny, tudzież bardziej handlowy, stosunek do turystów. Jakby nie było, młody kelner jest bardzo miły i pomocny. Karta dań nie jest specjalnie długa, ale to, co z niej wybieramy jest najzwyczajniej PYSZNE. Jemy bodajże jakąś sałatkę, skrzydełka z kurczaka i jakieś inne mięso z grilla, ale sposób, w jaki to wszystko jest doprawione i przygotowane każe chylić czoła przed tym, kto to wyczarował
Francuzi opuszczający lokal też sprawiają wrażenie bardzo zadowolonych, wbrew standardowi nie narzekają, że coś było zbyt twarde czy wysuszone, a wiadomo, że im dogodzić w kwestiach kulinarnych nie każdy potrafi. Kelner dopytuje czy wszystko smakuje, a na zakończenie przynosi nam jeszcze kiść winogron, po które wcześniej biegnie do pobliskiego sklepiku warzywnego. Pogoda jest 'w sam raz', delikatny wiaterek lekko smaga twarze, słonko przedziera się przez porastające nad ogródkiem pnącza winogron. Jemy, delektujemy się chwilą, śledzimy wzrokiem powolnie toczące się życie ulicy, nie śpieszymy się. Nawet nasza młodzież jakaś taka bardziej wyciszona wydaje się być. Spędzamy tam prawie godzinę, co na nasze warunki rekordem świata jest. Płacąc rachunek zaokrąglamy go hojnie, wszak w pełni lokal ten sobie na to zasłużył. A potomnym szczerze lokal ów polecamy, bo zdecydowanie mieści się on w pierwszej trójce najlepszych jadłodajni na naszej trasie
...
niepozorny wygląd ...
... ale bardzo smaczna kuchnia i przesympatyczna obsługa
Najedzeni i w dobrych humorach spacerujemy jeszcze po uliczkach, delektując się słońcem, które wreszcie zdołało przebić się przez chmury. W małym sklepie z pamiątkami, wytworzonymi przez lokalnych artystów rękodzielników, kupujemy świecznik do naszej kolekcji. Z ciekawością odkrywamy, że sklep prowadzony jest przez dwie ... Amerykanki. Sprawiają wrażenie być lekko 'nawiedzone', ale to akurat nas nie dziwi, bo w przeciwnym razie by ich tu raczej nie było
. Mam wrażenie, że należą do jakiejś sekty, tudzież organizacji o charakterze misyjnym. Nie ważne. Ważne, że ich działalność jest wielce pożyteczna, bo pozwala na dystrybucję wytworów rozdrobnionych, lokalnych rękodzielników. Domyślam się, że dla wielu z nich sprzedaż tych pamiątek stanowi ważny, o ile nie jedyny, dochód. Sami nie mieliby przebicia w docieraniu do zagranicznego turysty, a tak mają szansę zaistnieć ze swą twórczością
. Słysząc, że jesteśmy z Polski, panie opowiadają nam z podziwem, że wielu Polaków gościły w tym roku w swym sklepie, a znaczna ich część przybyła do Gjirokastry na ... rowerach
. Idąc dalej napotykamy mały sklep spożywczy, gdzie oprócz paru owoców na teraz i butelki albańskiego wina na pamiątkę, kupujemy również dwie główki czosnku
, celem spożywania dla zdrowotności mej zagrożonej
...
Czas na nas. Fajnie się chodzi po prawie pustych uliczkach, ale mamy jeszcze kawałek do przejechania w drodze powrotnej do Sarandy, a jutro ... no właśnie, a jutro czeka nas bardzo wczesny wyjazd. Pokrzepiony jakością dzisiejszej drogi, którą i jutro będziemy musieli pokonać, dochodzę do wniosku, że o ile rano wyjedziemy z Sarandy o 5:00, tak aby na skrzyżowaniu na południe od Tepelene, dającym początek żółtej drodze, zameldować się o 7:00, to do Korcy, nawet przyjmując najbardziej pesymistyczny wariant, dotrzemy przed zmierzchem. A dalej do Pogradeca już sobie jakoś poradzimy, wszak tam już jest 'czerwono'.
Schodzimy więc do samochodu i spokojnie ruszamy w drogę powrotną do Sarandy. Na przedmieściach Gjirokastry bak naszego pojazdu dopełniamy paliwem, tak aby starczyło nam na dojechanie do Macedonii. Droga na dnie doliny, z chmurami skąpanymi w słońcu, ale dalej trzymającymi się kurczowo wierzchołków gór, wygląda sielsko i spokojnie. Trawers w górę zbocza pozwala na dalsze delektowanie się tym widokiem, tyle że z wyższej perspektywy. Tuż za przełęczą, obok opuszczonej małej stacji benzynowej, tej samej, na której zatrzymaliśmy się dziś rano, odbijamy w prawo, wybierając tym razem bardziej boczną drogę, prowadzącą przez Delvine. Asfalt stopniowo się pogarsza, z czasem przechodzi w szuter, na dokładkę często podziurawiony za sprawą wyrw wypłukanych przez wodę, dziś również wodą wypełnionych. Nie ma jednak tragedii, a spokojna i uważna jazda niezawodnie pozwala na bezpieczne i bezstresowe przejechanie tego odcinka. Widoki, zwłaszcza o tej porze dnia, wynagradzają z nawiązką ten dodatkowy wysiłek. Na całym odcinku aż do Delvine droga wiedzie przez pagórki pozbawione jakiejkolwiek zabudowy. Jedyne, co można spotkać to pasące się owce, kozy, czy krowy oraz zagubiony w polu szałas pasterski. Na tym tle sama miejscowość jawi się jako oaza cywilizacji, acz jest jedynie małą senna mieścinką, w której życie powoli się toczy.
panorama
kliknij aby powiększyć
Kiedy docieramy do hotelu zaczyna powoli zmierzchać. Przed kąpielą młodzieży i udaniem się na spoczynek, mam jeszcze jedną fuchę do wykonania. Muszę zapakować do samochodu przysłowiowe 'co się da', aby następnego dnia nie budzić całego hotelu o godzinie 4:00 noszeniem naszych wszystkich klamotów. W pokoju zostają tylko rzeczy niezbędne, acz i tak jest ich całkiem sporo, a cała reszta wędruje do auta. Zanim jednak będę mógł to należycie upakować, muszę zrobić kolejny 'kocioł' w bagażniku, wyrzucając wszystko na zewnątrz i chowając nabyte w Czarnogórze i Albanii piwa, wina, dżemy, i inne pamiątki do dolnego schowka pod bagażnikiem. Cała akcja trwa chwil kilka, ale kończy się pełnym powodzeniem, a dodatkowy wysiłek fizyczny wspomaga w sprawnym zaśnięciu i przespaniu najkrótszej nocy na trasie naszej wyprawy ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.