Dzień 20
04/10/2007 czwartek
odległość: 170 km
trasa: Sv Stefan - Stari Bar - Ulcinj - Sv Stefan
Dzisiaj też dzień odpoczynkowy, więc pośpiechu przy wstawaniu nie ma. Ale Lenka z Jasiem już bardziej zregenerowani niż dzień wcześniej, więc i tak zbyt długo pospać się nie da
. Za oknem kolejny piękny dzień
. Pogoda faktycznie nam dopisuje. Zbieramy się. Lenka wygłodniała telewizji z zapartym tchem ogląda bajki na angielskojęzycznym kanale dla dzieci. Kanał fajny, a bajki spokojne i nie agresywne. Lence najbardziej podobają się dwie, jedna o ślimaku bez skorupki, a druga o jajkach z nogami i rękami. Będzie je przeżywać do końca naszego pobytu w Sv Stefanie
.
O ile wczoraj pojechaliśmy Magistralą 'w lewo', czyli na północ do Budvy, o tyle dziś jedziemy 'w prawo', czyli na południe. Pierwszy punkt programu to Stari Bar. Aby doń dojechać przejeżdżamy przez Bar, zasadniczo miasto portowe, które na nas wywiera neutralne wrażenie. Ani ładne, ani brzydkie, po prostu takie sobie. Z Baru kierujemy się drogą na Ulcinj, i dopiero kawałek za miastem odbijamy w lewo, sugerując się stojącym przy drodze znakiem. Z mapy mamy ogólne pojęcie gdzie szukać naszego aktualnego celu. I to nas ratuje, bo z dalszymi znakami jest już bardzo 'krucho', czyli mówiąc bardziej bezpośrednio, jest ich brak
Trochę błądzimy, ale dzięki temu zwiedzamy okolicę, której główne elementy to sady i gaje oraz ładne domki jednorodzinne, tudzież wille. O ile dobrze pamiętam, jest też i szpital oraz cmentarz, rzecz jasna oddalone od siebie. Metodą eliminacji wykluczamy poszczególne uliczki, aż wreszcie trafiamy na właściwą, która doprowadza nas do dużego placu, na którym zaparkowanych jest trochę samochodów i jeden autobus turystyczny.
W pewnej oddali na wzgórzu widać ruiny, przyjmujemy więc, że to jest TO
. Parkujemy samochód obok innych i z lekkim dreszczykiem emocji go tam zostawiamy. Urazy po nocnych przygodach w Mostarze jeszcze nie zabliźniły się, ale tłumaczymy sobie, że nic się tu stać nie powinno. Na czterech parach nóg ruszamy wąską uliczką dolnego miasteczka w stronę wejścia do kompleksu muzealnego. W kontekście miast nadmorskich takich jak Budva czy Trogir, to zupełnie inny klimat. My mamy wrażenie, że to taki przedsionek Albanii. Nie mniej, ma swój własny urok i wdzięk, bo mimo że biedniej i skromniej, to jednak jest czysto, a domy są kolorowo odmalowane. Po kamiennej nawierzchni wspinamy się coraz bardziej stromą ulicą, a po drodze mijamy małe knajpki i kawiarenki. Dochodzi południe, więc jest raczej pustawo, wszak słonko praży całkiem przyzwoicie
.
Idąc wzdłuż murów docieramy do bramy wejściowej. Nabywamy dwa dorosłe bilety oraz mapkę terenu, na którym rozpościerają się ruiny. Tuptamy w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, starając się niczego nie opuścić i nie przegapić. Jedne fragmenty są lepiej zachowane, inne gorzej. Górna część kompleksu sprawia wrażenie nawet częściowo odrestaurowanej, a budynki mieszczą w sobie sale ekspozycyjne. Teren jest pofalowany, co dodatkowo dodaje ruinom plastyczności. Na horyzoncie dalszym i bliższym widoczne są oczywiście góry. Zwiedzających garstka, więc nikt nikomu nie wchodzi w drogę, co zwiększa poczucie kameralności tego miejsca. Dla tych, co z 'ogonkami', ważna uwaga. Warto zabrać nosidło dla najmłodszych pociech. My tego nie zrobiliśmy i w końcówce zwiedzania żałowaliśmy, bo Jasiek zmęczony tuptaniem i temperaturą począł nam doskwierać swym zachowaniem
, a noszenie go na rękach w upale nie było przyjemne ani dla niego ani dla nas. Z jakimkolwiek wózkiem nie ma co nawet próbować tu jechać
Prawie jak Machu Picchu
Nasyceni widokami ruin wracamy do samochodu, który cały i zdrowy na nas czeka. Ruszamy dalej. Termometr wskazuje temperaturę zewnętrzną na poziomie 34stC
, a przypomnijmy, że mamy 4 października
Za kolejny cel obieramy Veliką plaże za Ulcinjem, a konkretnie jej południowy kraniec, czyli okolice mostu na rzece Bojanie prowadzącego na wyspę Ada Bojana. W jego okolicach, po stronie stałego lądu, tuż nad brzegiem rzeki, zgrupowanych jest kilka restauracji specjalizujących się w daniach rybnych. W jednej z nich chcemy zjeść obiad z owoców morza, licząc, że ceny będą akceptowalne przy naszym budżecie. Kawałek za Starim Barem odbijamy na chwilę w bok, znów kierując się znakiem ustawionym przy Magistrali, aby zobaczyć starą oliwkę. Ta, w porównaniu do drzewa jakie widzieliśmy nieopodal Trogiru, jest około 500 lat starsza i rzekomo liczy sobie ponad 2000 lat
W zestawieniu z opisami czytanymi przed wyjazdem, jej najbliższe otoczenie uległo przebudowie. Teren został ogrodzony murowanym płotem, wkoło powstał brukowany chodnik, zaś przy bramie wejściowej wybudowano pawilon. Wszystkie elementy tworzą zgraną całość i wyglądają bardzo estetycznie. Wszak to pomnik natury dla potomności, więc warto nadać mu wyjątkowy charakter
.
Jedziemy dalej. Mijamy po prawo Ulcinj i kierujemy się na drogę prowadzącą wzdłuż Velikiej plaży przez Donij i Gornij Stoj. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to diametralna zmiana krajobrazu. O ile do przedmieść Ulcinja teren był pofalowany, o tyle tu mamy absolutny 'stół'. Droga jak strzała wiedzie w linii prostej. Po lewo widać zabudowania ludzkie, a dominują wśród nich małe lub średnie domki. Po prawo jest raczej pusto, acz sporadycznie można zobaczyć też jakiś domek, który sprawia jednak wrażenie nowszej konstrukcji. O ile dobrze pamiętam, wiąże się to z tym, że przez całe lata budowa domów pomiędzy drogą a brzegiem morza była zabroniona, i dopiero zmiany ostatnich lat zaowocowały pewną liberalizacją przepisów. Wyczytałem też opinię, że ta zabudowa jest nielegalna, a domy będą musiały być prędzej czy później rozebrane. Z Ulcinja do mostu na Bojanie jest około 13 km, a pas ziemi między drogą a brzegiem morza ma na oko 1,5 - 2 km szerokości. Co jakiś czas od głównej drogi odbija w prawo dróżka, którą można dotrzeć do plaży. Jeżeli więc ktoś zdecyduje się zamieszkać w kwaterze znajdującej się wzdłuż szosy, to do Velikiej plaży może albo dochodzić pieszo albo podjeżdżać samochodem. Cały ten 'plac' o wymiarach 13 km x 2 km jest obecnie bardzo skąpo zagospodarowany, a występująca nań zabudowa ogranicza się zasadniczo do drewnianych pawilonów pobudowanych co paręset metrów wzdłuż samej plaży. Terenem interesują się prywatni inwestorzy, wśród których najgłośniej brzmią nazwiska rosyjskich magnatów finansowych
.
Most na rzece Bojanie jest wąski na jeden samochód, ale widok zeń jest warty zobaczenia. Woda w rzece ma turkusowy kolor i płynie dość szerokim nurtem. Jej linie brzegowe są gęsto usiane domkami zbudowanymi na palach wbitych w dno rzeki. Przy każdym domu przycumowana jest łódka lub łódeczka, a przy niektórych znajduje się również specjalna konstrukcja do łowienia ryb, zwana kalimerą. Ujście rzeki do morza widać gołym okiem. Knajpki rybne znajdują się tuż przy moście, podobnie jak domy stoją 'na wodzie', i wzajemnie ze sobą rywalizują o klienta. My udajemy się do restauracji zwanej
Ponte i zasiadamy na małym tarasie od strony rzeki. W lokalu panuje zgiełk i hałas, gdyż zaszczyciła go swoją obecnością również grupa 10 Włochów płci męskiej. Wyglądają na ekipę będącą tu w celach zawodowych, jak domniemam związanych z rozwojem urbanistycznym Velikiej plaży. Na marginesie dodam, dla wszystkich Czytelniczek, że o ile generowany przez nich poziom decybeli odpowiada stereotypom dotyczącym tej nacji, o tyle uroda tychże panów, wedle zeznań mej Małżonki, zdecydowanie się z tym stereotypem mija, na niekorzyść rzeczywistości, rzecz jasna
. Ceny rybek w karcie niestety negatywnie nas zaskakują. Wobec powyższego decydujemy się na opcję zdecydowanie bardziej klasyczną, a na przedstawiciela owoców morza wybieramy jedynie czarne risotto dla mnie, które smakuje dobrze, ale wygląda gorzej niż nawet Włosi siedzący obok
.
Domki 'na wodzie' wraz z kalimerą
Zgrupowanie restauracji rybnych
Ujście rzeki Bojany do morza
Wracając do Ulcinja skręcamy w bok i jedziemy ku plaży. Potwierdza się wiedza teoretyczna, gdyż po obydwu bokach drogi panuje pustynia cywilizacyjna. Dopiero przed samą plażą znajduje się duży parking, dziś jednak całkowicie pusty. Kawałek dalej widzimy zaparkowane kilka samochodów, kierujemy się zatem tam też i my. Jeden z pojazdów ewidentnie pochodzi z województwa zachodnio - pomorskiego. Kiedy wypakowujemy młodzież z fotelików, jego właściciele wracają z plaży. Na nasz widok reagują głośnymi i serdecznymi powitaniami. My odpowiadamy im tym samym. Wywiązuje się dyskusja, kto skąd i dokąd jedzie. Państwo opowiadają, że mieszkają niedaleko u słynnych na 'cały' internet Kosanowiczów, i że zgodnie z tym co można było wyczytać z wymiany zdań pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami ich oferty, jest miło i klimatycznie, za sprawą gospodarzy, ale standard to 'wczesny Gierek', czyli raczej spartańsko. Mówią też, że zrobili sobie wypad do Grecji przez Albanię i z powrotem, że drogi znośne, tyle że wolno się jedzie, ale przeżyli
. Dziwują się jak my z taką małoletnią młodzieżą w takiej trasie sobie radzimy, ale to chyba nie oni pierwsi i nie ostatni
. Fajnie jest po prawie trzech tygodniach zamienić z kimś z poza naszej grupy kilka słów w ojczystym języku. Czas jednak nagli i ich i nas, żegnamy się więc, życząc sobie nawzajem udanej dalszej drogi. Państwo odjeżdżają, a my tuptamy na plażę. W oryginalnym planie było przewidziane krótkie plażowanie, ale ani pogoda ani późna pora nas do tego nie zachęcają. Nie jest zimno, ale wieje mało przyjemny wiatr. Na dokładkę plaża, mimo tego, że wreszcie piaskowa, jakoś nie budzi naszego zachwytu. Pomijam, że płasko jak w Holandii, co w zderzeniu z widokami chociażby ze Sv Stefana prezentuje się bardzo mizernie, to jeszcze sam piasek jakiś taki mało pociągający. Swoim kolorem bardziej przypomina kurzawkę na polnej polskiej drodze niż prawdziwy piasek. Poprzestajemy więc tylko na spacerze wzdłuż brzegu, a Lenka jeszcze moczy ręce w wodzie. Ciekawe jak potoczą się losy urbanizacji tej okolicy. Przy odpowiednim kapitale, ciekawym projekcie, i solidnym wykonaniu można tu faktycznie zrobić coś ładnego. Ale czas pokaże jak będzie w rzeczywistości. Jeżeli jednak ktoś chce zobaczyć to miejsce w obecnym dziewiczym stanie, powinien się raczej pośpieszyć
.
Ruszamy dalej. Kolejny, a zarazem ostatni, punkt dzisiejszego programu to Ulcinj. Kierujemy się znakami na centrum. Po drodze, na przydrożnych straganach, polujemy na wycieczkowe marzenie Lenki, czyli ... arbuza. Ten poprzedni już zjedzony, warto więc zdobyć kolejnego. Poszukiwania są owocne, więc wkrótce na pokładzie mamy towar specjalnej Lenkowej troski
. Jeździmy trochę po współczesnej części miasta chcąc opanować jego topografię. Czuć tu silne elementy bliskiego wschodu. Widać pojedyncze samochody z Kosova. Na dużym skrzyżowaniu pan policjant kieruje ruchem. Jedziemy w stronę zatoki i Małej plaży. Próbuję znaleźć drogę prowadzącą do północno - zachodniego podnóża wzgórza, na którym znajduje się stara historyczna część miasta. Bezskutecznie. Ostatecznie zajeżdżamy na nadbrzeże sąsiadujące z Małą plażą, parkujemy samochód, i po schodach zdobywamy wzgórze od południowo - wschodniej strony. Pierwsze, co widzimy na górze to ładnie odrestaurowany budynek, mieszczący obecnie pokoje gościnne. Na zachodzie widok stopniowo zachodzącego słońca, a na wschodzie zatoki, z Małą plażą na dole i zabudową Ulcinja na górze. Staramy się wniknąć w głąb zabudowań wzgórza, w poszukiwaniu starówki. Ale albo mylnie interpretujemy pojęcie starówki w kontekście tego, co można znaleźć na wzgórzu, albo to poszukiwanie kiepsko nam idzie, bo niczego godnego uwagi nie znajdujemy
. Domy oczywiście są leciwe, acz odbudowywane i restaurowane po trzęsieniu ziemi z końca lat 70-tych, co dla fanów starej zabudowy stanowi wartość samą w sobie, ale w sensie widokowym nie robią większego wrażenia
.
Widok na wzgórze od północnej strony ...
zdjęcie pochodzące z internetu
Na wzgórzu
Widok ku zachodowi
Widok ku wschodowi ... wersja poglądowa
Widok ku wschodowi ... wersja pełnowymiarowa
Widok na wzgórze z dołu
Na wyjeździe z miasta zatrzymujemy się koło piekarni celem nabycia chleba, a mnie pojawia się przed oczami ta część relacji
Krakusów , w której opisywali właśnie zakupy w piekarni w Ulcinj. Jej właścicielem okazał się Albańczyk pochodzący z Kosova, który dowiadując się, że są z Polski, wręczył im w prezencie ciasto czy słodką bułkę (cholerka ta skleroza, wszak cytuję z pamięci
) oraz wyjaśnił, że to z wdzięczności za pomoc, jakiej mu udzielili swego czasu polscy żołnierze stacjonujący w ramach UNMiK w Kosovie. Zastanawiam się czy to może być ta sama piekarnia czy nie, ale za ladą znajduje się dwóch młodych chłopaków, czyli nawet w najlepszym razie owego właściciela tu dziś i tak nie spotkam.
Powrót do Sv Stefana przebiega bez zakłóceń i bez większych wrażeń. Młodzież zapada w błogi sen, a my po drodze wypatrujemy miejsca, w którym trzeba będzie za dwa dni odbić z Magistrali, aby drogą na skróty, z ominięciem Ulcinja, dojechać do przejścia granicznego z Albanią w Muriqan. Ale zanim to nastąpi, mamy jeszcze do zobaczenia kilka miejsc po tej stronie granicy
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.