Dzień 17
01/10/2007 poniedziałek
odległość: 300 km
trasa: Cavtat - HR / BiH - Trebinje - Foca - BiH / MNE - Trsa - Zabljak
Gdybym spośród wszystkich dni przejazdowym, czyli takich, podczas których nie zwiedzamy na nogach tylko jedziemy i zwiedzamy z samochodu, miał wybrać najbardziej widokowy i wypełniony pięknymi górskimi krajobrazami, to wybrałbym ten. Kiedy czytając przewodnik po Czarnogórze pierwszy raz natknąłem się na wzmiankę o kanionie Pivy oraz drodze przez Trsa do Zabljaka, prowadzącej przez Narodowy Park Durmitor, było dla mnie jasne, że tamtędy będziemy
MUSIELI pojechać
. Potem przeglądając internet wyszperałem kilka relacji ludzi, którzy właśnie tamtędy jechali. Była, rzecz jasna, wśród nich i relacja
zawodowca , ale ona z racji tego, że 'wyszukała się' jako jedna z ostatnich, była już tylko 'lukrem na cieście'. Tym co jako pierwsze mnie 'zamurowało' i nie pozwoliło zapomnieć przez kilka dni o drodze przez Durmitor było to:
http://www.sakwiarz.pl/wyprawy/2004/foto40.php , zwłaszcza za sprawą zdjęć, które urzekały. Nie ukrywam też, że przez dłuższy czas miałem lekki dylemat jak ten odcinek trasy wkleić w całość wyprawy, ale właśnie po lekturze kilku relacji na cro.pl
stanęło na tym, co poniżej
. I z perspektywy czasu wiem, że był to strzał w dziesiątkę, zwłaszcza, że pogoda idealnie współpracowała tego dnia, dając tyle chmurek ile trzeba aby górskie widoki były wręcz spektakularne
Ale do po kolei
Po porannym odwiedzeniu poczty, celem nabycia znaczków, i wysłaniu kilku kartek, Cavtat opuszczamy kilka minut po 9:00. W miarę wczesny wyjazd to dziś podstawa, bo mamy kawał do przejechania, głównie przez tereny górskie, a stan dróg w dużej mierze pozostaje niewiadomą. Początkowo kierujemy się na Dubrovnik, ale nie dojeżdżając doń odbijamy w prawo szosą wiodącą do granicy z Bośnią i Hercegoviną, a dalej do Trebinje. Wspinamy się drogą wysoko ponad poziom morza, po prawo mając ostatnie widoki na chorwacki Adriatyk. Granica to dwa osobne posterunki oddalone od siebie o całkiem słuszną odległość. Chorwacki pogranicznik jedynie macha, żeby jechać dalej, zaś jego Bośniacki odpowiednik, po raz pierwszy na całej naszej dotychczasowej trasie, pragnie zobaczyć zieloną kartę. Kawałek za granicą, na wysokości 404 m n.p.m. pokonujemy przełęcz Visocnik i wjeżdżamy na coś w rodzaju płaskowyżu, a przynajmniej na coś o wiele bardziej płaskiego niż dotychczasowy podjazd. Po chwili mijamy tablicę informującą, że wjeżdżamy do Republiki Srpskiej. Okolica wygląda na całkowite pustkowie, pozbawione wiosek czy jakichkolwiek zabudowań. Wzdłuż pobocza ciągną się jedynie krzaki. Asfalt sprawia wrażenie głośnego. Wpatruję się w niego i mam wrażenie, że widzę na nim odciśniętą 'tarkę'. Tak sobie kombinuję, że to pewnie pozostałość po serbskim sprzęcie wojskowym, który z pewnością tą drogą dojeżdżał w trakcie oblężenia Dubrovnika. Ale może to znowu tylko moja wojenna 'obsesja'
...
W Trebinje witają nas znaki pisane cyrylicą, a my ich śladem kierujemy się dalej na Focę. Jako że Trebinje położone jest nad rzeką, toteż znajduje się na dole w dolinie, a więc wyjazd z niego oznacza ponowne wspinanie się po zboczu górującym nad miastem. W trakcie tego podjazdu doganiamy dużą ciężarówkę, które jedzie chyba z 5 km/h i wydala z siebie kłęby czarnego dymu, ale kierowca nas dostrzega i w odpowiednim momencie, ruchem ręki wystawionej przez okno, zachęca do wyprzedzenia. Krajobraz dalej pozostaje równie bezludny. Dopiero za Bilecą tu i ówdzie pojawiają się zabudowania. W pewnym momencie z przeciwka jedzie samochód, a jego kierowca przez otwarte okno trzyma wystawiony kij z czerwoną szmatą zamocowaną na końcu. Mija nas, więc jedziemy dalej. Zza kolejnego zakrętu wyłania się jednak stado owiec idących w naszą stronę. Dodam, idących całą szerokością drogi. Podjeżdżając bliżej widzimy, że z tyłu stada idzie małżeństwo pasterzy. Stajemy i czekamy, aż wszystkie owce obejdą nas dookoła. Owiec jest sporo, więc trwa to ponad minutę. Pasterze machają nam i uśmiechają się przyjaźnie. My odpowiadamy tym samym. Za nimi jedzie jeszcze samochód z przyczepką, na której kilka owiec wybrańców jest powożonych jak król w karecie. Może to chore albo stare sztuki, które samodzielnie nie nadążyłby za stadem
Przypominają nam się rumuńskie klimaty, kiedy to rok temu mieliśmy podobne spotkanie na trasie transfogaraskiej w Karpatach. Jak i wtedy tak i teraz spotkanie wywołuje duże emocje i przeżycia u Lenki. Uradowana i szczęśliwa szczebiocze, że ona by chciała te owieczki PASIĆ, ona by je kochała, i do wszystkich chciałaby się przytulić, bo takie milutkie. Na tej wyprawie jest to pierwsze spotkanie z owcami, ale nie ostatnie, i takie reakcje Lenki będą nam towarzyszyć na każdym, zaś słowo PASIĆ wejdzie do naszego słownika równie trwale jak Jasiowe określanie wszystkiego, co się rusza, w tym w/w owiec, per ŁAŁ ŁAŁ
. Kilka kilometrów dalej wjeżdżamy na równinę i zza kolejnego zakrętu wyłania nam się pies pasterski, który dozoruje stado swoich owiec kończących przechodzenie przez jezdnię. Podjeżdżamy bliżej i przystajemy na chwilę, aby nacieszyć tym widokiem oczy. Nie muszę chyba już dodawać, co mówią przy tej okazji Jasio i Lenka
...
Dalsza droga do Foca jest zasadniczo bardzo podobna do dotychczasowej, przez co można rzec, staje się na swój sposób monotonna. Jest jednak kilka atrakcji wyrywających nas z tego błogiego stanu 'uśpienia'. Pierwsza to skrzyżowanie dróg przed Gacko, gdzie przez nieuwagę skręcamy na Mostar, i dopiero widząc tablicę z napisem 'Gacko' pojmujemy nasz błąd. Druga to remont drogi na terenie Parku Narodowego Sutjeska, za sprawą którego ruch kierowany jest na dość kręty i wąski objazd. O ile 'wąskość' nie stanowi większego problemu, gdyż co jakiś czas są zatoczki do mijanek, o tyle 'krętość' powoduje, że Lenka musi 'pooddychać', co jak czytający uważnie pamiętają, wiadomo co oznacza
. Z obawy powtórzenia się wydarzeń z drogi powrotnej przez Hvar, staję na pierwszej zatoczce i udaję się z Lenką na świeże powietrze. Kiedy tak z nią chodzę i patrzę na nasz samochód i miejsce jego postoju, to dochodzę do wniosku, że najlepsze miejsce na postój to jednak to nie jest, bo znajdujemy się na samym łuku drogi dość ostro opadającej w dół, więc jeżeli trafi się pojazd jadący z górki zbyt szybko, co przy mentalności tutejszych kierowców nie jest aż tak mało prawdopodobne, to nie trudno sobie wyobrazić na czym się zatrzyma kiedy wyniesie go na zakręcie
Skracam więc Lenki 'oddychanie' do maksimum i czym prędzej zmykamy z tego miejsca. Jadąc dalej, już po zakończeniu się objazdu, ale jeszcze w granicach parku, wyjeżdżamy na dużą polanę, która nosi oznaki zagospodarowania przez człowieka. Po bliższej obserwacji okazuje się, że musiał to być człowiek z epoki byłej Jugosławii, gdyż to, co stworzył, czyli jakiś duży budynek na kształt hotelu czy domu wczasowego, oraz otaczająca go infrastruktura mająca służyć do uprawiania sportów zimowych, ewidentnie stoi puste, porzucone, i zaniedbane. Widać rozmach dawnego systemu, bo dalej dostrzec można inne budynki należące do tego samego kompleksu, mającego prawdopodobnie być oazą wypoczynku i/lub wyczynu sportowego pośród głuszy.
Po opuszczeniu parku nasza droga prowadzi zboczem doliny, a po przeciwległej stronie, na zboczu zamykającym dolinę z drugiej strony, widać drogę, którą będziemy wkrótce jechać z Foca do granicy z Czarnogórą. Miasto leży w dole nad rzeką Driną, więc jedziemy z górki i po zakrętach. Jest trochę po 13:00. Czujemy narastający głód, ale cieszymy się, że wkrótce w mieście zrobimy przerwę obiadową. Głód czuje też Lenka, co w połączeniu z zakrętami ponownie powoduje chęć do 'oddychania'. Nie ma tu jednak absolutnie gdzie bezpiecznie przystanąć. W obliczu nadchodzącego ataku biologicznego Małżonka podsuwa Lence worek foliowy, ta jednak skutecznie odpycha go na bok, w wyniku czego siła rażenia tym razem jest niewspółmiernie większa niż na Hvarze, a skutki o wiele bardziej i dłużej wyczuwalne, pomimo rychłego przeprowadzenia akcji dezynfekcji i deratyzacji
.
Dojeżdżając do miasta, przy pierwszym moście przez Drinę, dostrzegamy małą jadłodajnię zlokalizowaną przy stacji benzynowej. Jej widok z zewnątrz nie wzbudza jednak uznania u mojej Małżonki, zapada więc decyzja, że szukamy dalej. Wjeżdżamy do miasta i przejeżdżamy jej wzdłuż i wszerz, wszak to raczej mała mieścina jest. Jednak oznak zorganizowanej gastronomii nie dostrzegamy. W obliczu śmierci głodowej zmuszeni jesteśmy do powrotu do naszego pierwszego 'odkrycia'. Po wejściu do środka okazuje się, że nie jest tak źle, a po kontakcie z miłym i pomocnym kelnerem oraz po spożyciu smacznego jedzenia dochodzimy do wniosku, że pozory czasem mylą. Po chwili nasuwa nam się refleksja, że nie jest to zresztą specjalne odkrycie. Podobnie bywało w Chorwacji. Tyle, że tam działało to w drugą stronę, gdyż poziom obsługi i smak jedzenia przeważnie nie dorastał do poziomu pozytywnego wrażenia powstającego za sprawą wyglądu
.
Tankujemy paliwo na stacji obok, przekraczamy most na Drinie, i trochę przed godziną 15:00 oficjalnie wjeżdżamy na drogę Foca - Hum. Ja czuję powagę zdarzenia, wszak o tym odcinku drogi naczytałem się różnych niestworzonych rzeczy, że niebezpieczna, że wąska, że z dużymi ekspozycjami bez barierek, że szutrowa z dziurami, że słowem ... 20 kilometrów z piekła rodem. Jedziemy więc wolno, a ja wypatruję tych wszystkich elementów. Faktycznie, z czasem droga zwęża się do szerokości półtora samochodu, ma momentami ostre zakręty, ale dobrze oznakowane ograniczeniami prędkości do 30 km/h. Może za sprawą prac modernizacyjnych prowadzonych w ostatnim czasie, ale asfalt jest na całej długości, z wyjątkiem dwóch odcinków po 100 - 200 metrów, gdzie występuje nawierzchnia szutrowa. Ekspozycji nie stwierdzam żadnych. Jedyne realne zagrożenie to samochody wyjeżdżające wprost na nas zza zakrętu, ale przy zachowaniu odpowiedniej prędkości oraz należytej czujności, i ten element nie stanowi większego problemu.
Na granicy, po bośniackiej stronie, pogranicznik bardziej od paszportów pragnie zobaczyć zieloną kartę. Co oni, umówili się czy jak
Most graniczny, w tym miejscu już na Tarze, czyli konstrukcja metalowo-drewniana, to zjawisko samo w sobie. Po stronie czarnogórskiej tuż za mostem czuć powiew cywilizacji, bo na szerszej drodze pojawiają się namalowane linie, a i sam budynek graniczny 'murowany'. Do paszportów dostajemy nawet po pieczątce, de facto pierwszej w trakcie tej wyprawy
Uwagę wszystkich na granicy, w tym naszą, skupia jednak co innego. Jest to mianowicie BMW w modelu, który nie wiedziałem nawet, że istnieje, na dyplomatycznych tablicach rejestracyjnych z Serbii lub Czarnogóry, z kierowcą w środku, wyglądającym na pochodzącego z kraju arabskiego. Jak domyślam się, dylemat pograniczników polega na tym, jak sprawdzić, nie naruszając immunitetu dyplomatycznego, czy ten co w środku to prawowity właściciel
.
baraczki graniczne po stronie BiH
most graniczny przez Tarę
'murowane' zabudowania graniczne po stronie MNE
Ruszamy z granicy i delektujemy się szeroką drogą. Mijamy coś, co wygląda na nowy posterunek graniczny w budowie. Po chwili naszym oczom ukazuje się po prawej stronie most wysoko zawieszony nad korytem rzeki Pivy, którym nasza droga przetnie jej nurt. Widok imponujący, ale i mrożący krew w żyłach zarazem. Małżonka już się boi i pyta, czy most się pod nami nie zarwie
Sam przejazd przez most mało widokowy, ale po jego drugiej stronie droga zaczyna prowadzić przez szereg tuneli, co dla odmiany aktywizuje naszą małoletnią młodzież, która podobnie jak to miało miejsce w kanionie Neretvy, zaczyna szaleć ze szczęścia, bardzo głośno werbalizując swoją radość.
nowy posterunek graniczny w budowie
widok na most nad Pivą
wyjazd na most nad Pivą
Na tym odcinku rzeka płynie gdzieś daleko w dole. Po chwili dojeżdżamy jednak do zapory, która spiętrza wody Pivy, tworząc w ten sposób Pivskie jezioro. Przystajemy na tamie i kontemplujemy plusy i minusy takiego przedsięwzięcia oraz ogrom pracy, jaka musiał być wykonana, aby coś takiego zbudować. Naszą uwagę skupia też otwarty właz do studzienki prowadzącej pionowo w dół w głąb zapory. Z wnętrza wydobywają się odgłosy prawdopodobnie dwóch pracujących w dole mężczyzn, zaś obok włazu stoi butelka z napitkiem alkoholowym oraz dwa kieliszki. Parafrazując slogan znanej reklamy, to musi być lokalna 'metoda na chłoda'
spiętrzona woda sztucznego jeziora przed zaporą
koryto Pivy poniżej zapory
zapora
Jedziemy dalej, mając w tym momencie wodę po prawej stronie. Tunele dalej obfitują, stąd u młodzieży, a zwłaszcza u Jaśka, który z zapałem próbuje dorównać Lence w poziomie wytwarzanych decybeli, zaczyna pojawiać się chrypa. Przystajemy na miejscu widokowym i delektujemy się widokiem tego sztucznego jeziora, które z tej perspektywy przypomina raczej fiord. Ponieważ stoimy u podnóża żlebu, którym od czasu do czasu coś 'lubi' schodzić, toteż w koło leży pełno różnych mniejszych i większych kamiorów.
Jasiek podziwia widok
Celowo mijamy zjazd na drogę do Trsa i Zabljaka. Przejeżdżamy przez most nad jedną z odnóg jeziora i jedziemy jeszcze kawałek na południe. Widoki jednak szybko się kończą, zawracamy więc i zjeżdżając w dół mamy okazję podziwiać most i jego otoczenie w całej krasie. Ja zaś z lekkim dreszczykiem emocji spoglądam na wzgórze dominujące nad mostem, wszak to jego zboczem będziemy za chwil kilka jechali. Pokonujemy most i jest ... znak kierujący nas ku dzisiejszej przygodzie
Droga prowadzi zdecydowanie w górę. Jest wąska, porównywalna z tą na Sv Jure. Jedziemy półkami wykutymi w zboczu, acz częstym uzupełnieniem są tunele, w których droga zakręca lub nawet w jednym miejscu rozjeżdża się z inną. Ruch zerowy, nikt nie pogania z tyłu, nikt nie nadjeżdża z przeciwka. Widok na jezioro w dole staje się z każdym pokonanym zakrętem coraz bardziej imponujący. Słonko dalej walczy z chmurami, ale w tym momencie zdaje się mieć lekką przewagę, dzięki czemu ładnie doświetla nam widoki. Dojeżdżamy do górnego krańca tej 'wspinaczki' i przystajemy, aby ogarnąć wzrokiem to, co się przed nami się roztacza.
rozjazd dróg w tunelu
ostro pod górę
tunele
widok z góry na most i jezioro
zakręt w tunelu
kolejny zakręt w tunelu
Teren wypłaszcza się, co oznacza, że wjechaliśmy na Pivską planinę. Pierwsze kilometry wiodą przez mało widokowy wąwóz, który z czasem coraz bardziej otwiera się i odsłania pofalowane 'morze' zielonych traw gęsto usianych skałami i kamieniami. Kilka domków na horyzoncie okazuje się być maleńką wioską Trsa, w której nasza droga odbija w kierunku południowym. W małym zagajniku mijamy kroczące dumnie krańcem asfaltu 'dzikie' krowy, które nie specjalnie mają zamiar dać nam pierwszeństwo przejazdu
.
Z każdym kilometrem i pokonanym zakrętem droga odsłania kolejne widoki. Na horyzoncie widoczne są góry, a na olbrzymiej 'łące' rozsiane są pojedyncze domy i zabudowania. Szara wstążka wąskiego asfaltu wije się pomiędzy niewielkimi wypukłościami terenu. Zieleń przeplata się z odcieniami wypalonej słońcem trawy. Cienie chmur przemieszane z połaciami skąpanymi w słońcu dodatkowo wzbogacają paletę barw i kolorów. Na drodze dalej pusto. Wkoło cisza, mocno kontrastująca z gwarem wczorajszego Dubrovnika. Spokój koi nasze nerwy. Młodzież rozgląda się po bokach, w ciszy wypatrując owieczek. Całokształt nasuwa skojarzenie z baśniową krainą. Jedziemy wolniutko z uchyloną szybą, starając się chłonąć również zapachy. Chciałoby się przystanąć, rozłożyć koc, i posiedzieć tak na tym pofałdowanym 'dywanie', ale jest już parę minut po 17:00, trzeba więc jechać dalej, aby zdążyć do Zabljaka przed zmierzchem
Droga odbija ponownie w kierunku wschodnim i na horyzoncie stopniowo zaczynają dominować wysokie góry. Również najbliższe otoczenie drogi staje się bardziej górskie. Zaczyna się nowy asfalt. W zestawieniu z tym, co czytałem przed wyjazdem w najnowszych relacjach, skłania to do refleksji, że wjechaliśmy właśnie na nawierzchnię położoną latem tego roku, przykrywającą wcześniejszy szuter. Na wprost nas pojawia się góra, która kształtem swojego zbocza przypomina zjeżdżalnię w aquaparku
. Nasza mapa każe domniemywać, że to Rake o wysokości 2159 m n.p.m. Chwilę później mijamy tablicę wyznaczającą granicę Narodowego Parku Durmitor, a góra 'zjeżdżalnia' dominuje na naszym horyzoncie przez jeszcze dobrych parę chwil
...
owce zwane łał łał
Kiedy z widoku znika 'zjeżdżalnia', jej miejsce na horyzoncie zajmuje coś, co z braku nazwy na naszej mapie nazywamy roboczo 'dwie wieże'. Po pewnym czasie dojeżdżamy do punktu widokowego, z którego rozciąga się przepiękna panorama. Jak rozumiem, to co widać przed nami to rzeczone 'dwie wieże', jakkolwiek to się nazywa w rzeczywistości, oraz po lewo od nich przełęcz Sedlo położona na wysokości 1908 m n.p.m., przez którą dalej będzie wiodła nasza droga. Chmury i/lub góry dają piękny cień, co dodaje widokowi tajemniczości i głębi. Czarna nitka świeżego asfaltu biegnąca aż po horyzont budzi mieszane uczucia. Z jednej strony to dobrze, bo wygląda na to, że prace modernizacyjne zostały zakończone i asfalt będziemy mieli do samego Zabljaka
, a to oznacza większą wygodę i komfort jazdy, co dla naszego obciążonego samochodu nie jest bez znaczenia. Z drugiej jednak strony to źle, bo odbiera to sporą część magii i wyczynu, z jakim wiązało się pokonywanie tej trasy do tej pory, oraz stwarza zagrożenie i zwiększa prawdopodobieństwo, że wraz z lepszą nawierzchnią dotrą tu turyści, którzy nie w pełni będą potrafili uszanować piękno i dziewiczość tego miejsca
. Czas pokaże
...
'dwie wieże' i po lewo przełęcz Sedlo
panorama na 'dwie wieże' ... widok poglądowy
panorama na 'dwie wieże' ... widok pełnowymiarowy
Kiedy kończę robić zdjęcia, z przeciwnego kierunku podjeżdża samochód na dubrovnickich rejestracjach. Wysiadają z niego cztery osoby. W pewnym momencie, kiedy zbliżamy się ku sobie, słyszę po polsku 'cześć'. Odpowiadam tym samym i jeszcze dodaję zdanie albo dwa. Widzę po oczach brak zrozumienia, na dokładkę po analizie wizualnej dochodzę do wniosku, że na Polaków nie wyglądają
. Ktoś rzuca coś po angielsku i z tego wywiązuje się krótka rozmowa, z której wynika, że państwo są rodziną (ojciec, matka i dwoje dorosłych dzieci) z Irlandii, która przyleciała do Dubrovnika, wynajęła samochód i wybrała się na 'podbój' Czarnogóry. Jako że jadą z Zabljaka w kierunku Pivy, wymieniamy się uwagami na temat stanu drogi i czasów przejazdu. Na pożegnanie żartujemy, że polska kolonizacja Irlandii, również ta językowa, trwa w najlepsze
. Jadąc dalej stwierdzamy, że z bliska nasze 'dwie wieże' wyglądają bardziej jak siodło
Tyle, że ja pamiętam z kilku relacji, że Sedlo to nazwa przełęczy. Jak więc nazywa się ta góra
Jedno wiem, że tak to właśnie wychodzi brak odpowiedniego przygotowania merytorycznego trasy
...
dwie wieże czy siodło ... oto jest pytanie
słońce zachodzi nad Durmitorem
Zostawiając za plecami góry, stopniowo zjeżdżamy drogą na rozległą równinę. Docieramy do skrzyżowania z drogą Zabljak - Savnik i skręcamy w nią w lewo, kierując się teraz na północ. Wbrew kolorystyce wynikającej z mapy, droga ta nie wydaje się być główniejszą niż ta, którą jechaliśmy do tej pory przez park. Za sprawą wąskiej i popękanej nawierzchni, dziurawego pobocza, i 'kosmicznego', jak na warunki ostatnich kilku godzin, natężenia ruchu, z autobusami i ciężarówkami w roli głównej, mamy silne wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Kiedy docieramy do Zabljaka już zmierzcha. Miasteczko od samego wjazdu przypomina coś na wzór Szczyrku, tyle że takiego z czasów PRL-u, czyli lekko zapyziałego i zaniedbanego. Ale ogólne wrażenie sympatyczne. W powietrzu unosi się zapach palonego drewna, a z niektórych kominów sączą się stróżki dymu. Widać dogrzewają się, wszak temperatura tylko trochę powyżej zera.
droga Zabljak - Savnik
jak wyżej
Zabljak welcome to
Nasz dzisiejszy nocleg, czyli
Hotel Javor, odnajdujemy bez najmniejszego problemu. Jedyna trudność polega na tym, że z tym hotelem, jako jedynym z listy wszystkich naszych kwater na trasie, miałem problemy skomunikować się drogą mailową. Jak rozumiem, za sprawą bariery językowej nasza wymiana przypominała rozmowę z daltonistą o kolorach. Nie miałem więc ani potwierdzenie rezerwacji ani pewności, ile nocleg będzie finalnie kosztował. Dla zainteresowanych dodam, że baza noclegowa w Zabljaku, w dużej mierze za sprawą ślimaczącej się prywatyzacji trzech dużych post jugosłowiańskich hoteli, do najbogatszych nie należy, tak więc ów hotel był poniekąd wyborem wymuszonym. Rozmowa po 'słowiańsku' z barmano-portierem doprowadza do wyboru pokoju w cenie 55 EUR za noc ze śniadaniem. Trochę drogo, ale biorąc pod uwagę opisaną wyżej lokalną podaż, nie bardzo mam pole manewru. Pokój trochę ciasny jak dla naszej drużyny, ale po za tym OK. Gdyby ktoś był zainteresowany, podaję link:
http://www.durmitor.org.yu/english.html
gang PAPy
mały zabijaka z Zabljaka
Kiedy młodzież już wykąpana i ułożona do snu, za sprawą dużej ilości zrobionych zdjęć zmuszony jestem wyciągnąć laptopa aby zgrać je na twardy dysk. Mając komputer na wierzchu podejmuję próbę podłączenia się do internetu i ... staje się cud, czyli udaje się coś, co w Chorwacji nigdzie nie chciało się udać, czyli nawiązuję łączność radiową
. Zaglądam do skrzynki mailowej, do banku celem zrobienia najpilniejszych przelewów, oraz ... na cro.pl
, gdzie zostawiam następujący wpis:
PAP napisał(a):Witam Wszystkich z Zabljaka
...
Pragnę przekazać info z ostatniej chwili ... dziś przejechaliśmy trasę z Cavtatu przez Trebinje-Foce-Scepan Polje-Trsa do Zabljaka ... otóż cała trasa jest już asfaltowa ... odcinek od Foca do granicy BiH / MNE miał dokładnie dwie 100 metrowe sekcje szuterkowe w miejscach uszkodzonych przez wodę ... zaś droga od kanionu Pivy do Zabljaka przez Durmitor to już świeżutki asfalt (w części parkowej, rzecz jasna, bo na początku i końcu to asfalt, który tam był wcześniej
) ... wyjechaliśmy z Foca o 15:30, a do Zabljaka dotarliśmy spokojnym tempem na 19:00 ... pogoda super, lekkie chmurki i zachodzące słońce ... zero innych samochodów ... na dole 22C, na górze 11C ... piękne i magiczne miejsce, nawet dla tych, którzy poruszają się samochodem ... zdjątka wkleję po powrocie do PL
....
Pozdrawiam,
PAP
Wysyłam również trochę zdjęć do rodziny i znajomych. Próbując zasnąć odtwarzam w pamięci całą dzisiejszą trasę. Po drodze jednak gdzieś zasypiam
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.