Dzień 15
29/09/2007 sobota
odległość: 150 km
trasa: Korcula - Cavtat
Na okoliczność dzisiejszego poranka musieliśmy przeprosić się z budzikiem w mojej komórce i ustawić go na konkretną godzinę, tak aby wykonawszy wszelkie poranne obrzędy zdążyć zajechać na czas na przystań promową. Dzionek znów zapowiadał się ładnie, niebo było prawie bezchmurne, a słonko dziarsko świeciło. Spakowaliśmy więc nasze 'obozowisko' i ponosiliśmy klamoty do samochodu. Celowo piszę 'ponosiliśmy', gdyż tym razem Lenka miała 'fazę' na dyrektorowanie, więc z dużym zaangażowaniem wyznaczała, co i kiedy mam nieść. Ja oczywiście cichaczem pozwalałem sobie czasem na pewną niesubordynację i robiłem 'po swojemu', ale w gruncie rzeczy była to praca zespołowa
.
Na przystań promową docieramy z wzorcowym wyprzedzeniem. Czekając w kolejce jedna rzecz wpada mi w oko, a mianowicie, że prawie wszystkie samochody w niej stojące pochodzą z wypożyczalni, a ich pasażerowie to w dominującej większości obywatele Bushlandii, a przynajmniej na takich wyglądają i brzmią
. Czekanie nie trwa jednak długo i po sprawnym załadunku wyganiam wszystkich moich współtowarzyszy podróży na pokład. Jak się szybko okazuje, było warto, bo pożegnalny widok na Korculę jest naprawdę ładny.
Orebić traktujemy równie po macoszemu jak dwa dni wcześniej, czyli zważając jedynie aby nie przejechać na pasach jakiejś staruszki tudzież matki z dzieckiem, przemykamy czym prędzej ku tablicy oznaczającej koniec miasta. Wspinamy się drogą na zbocze góry dominującej nad okolicą i na miejscu widokowym tuż przed przełęczą zatrzymujmy się, aby ostatni raz spojrzeć na Korculę. Widok jest faktycznie piękny, zwłaszcza, że pogoda dziś współpracuje. Dwa dni temu przemknęliśmy tędy śpiesząc na prom. Dziś delektujemy się na maksa.
Poniżej owoc tego delektowania się, czyli panorama, która powstała z czterech zdjęć zrobionych od lewa do prawa. Wtedy nie miałem nawet pojęcia, że kiedyś zrobię z tego panoramę, ale w relacji
Kulki i
Lidii dostrzegłem tego typu zdjęcia i dzięki ich dalszym wskazówkom oraz linkom, trafiłem na program
Autostitch http://www.cs.ubc.ca/~mbrown/autostitch/autostitch.html oraz wątek na Cro.pl, który mnie zaraził tego typu 'konwersjami'
...
wersja poglądowa
wersja pełnowymiarowa
Bodajże na rozjeździe drogi na Trpanj widzimy tego samego, co wcześniej, mężczyznę w podeszłym wieku, który sprzedaje coś, co wygląda na wino własnej produkcji. Zatrzymujemy się i po 'słowiańsku' prowadzimy krótki wywiad mający ustalić cóż to takiego ma na straganie. Z zeznań wynika, iż istotnie to jego własne czerwone wytrawne peljeskie wino, na dokładkę produkowane z winogron hodowanych ekologicznie, bez użycia chemii. Trochę negocjujemy, ale bardziej dla zasady, bo chłopina wydaje się być dobroduszny i szczery, nie chcemy zatem zbytnio uszczuplać jego zarobku. Kupujemy w końcu dwie butelczyny do domowej kolekcji, co by móc lepiej wspominać w przyszłości przy obiedzie czy kolacji ten etap naszej wyprawy. Jedziemy dalej i zatrzymujemy się jeszcze przy jednej lokalnej winiarni, tym razem już wyglądającej na bardziej przemysłową. W firmowym sklepie lustrujemy, jako motyw główny, dostępne rodzaje win, a ja dodatkowo jeszcze kątem oka, jako motyw poboczny, niewiastę sprzedającą wyżej wymienione, bo sprawia wrażenie być dorodnym przedstawicielem ludów tubylczych
. Lustracja nie trwa jednak długo, gdyż Małżonka ma szybko dostrzega mą lustrację poboczną i zarządza odwrót do samochodu, poprzedzony jednak nabyciem jednej butelczyny wina nominalnie stołowego.
Jadąc od tej strony, Stony, a konkretnie 'wielki mur', prezentują się bardziej okazale. Nie na tyle jednak, aby nas skłonić do opuszczenia samochodu. Jedziemy więc dalej. W planie mamy przejechać obok Dubrovnika, udając, że go nie widzimy, i kierować się bezpośrednio do Cavtatu, zostawiając zwiedzanie tego pierwszego na kolejny dzień. W praktyce, udaje się obyć bez udawania, przynajmniej dla 3/4 członków wycieczki. Dzieje się tak za sprawą snu, który po dojechaniu do Magistrali i skierowaniu się na południe zmaga wszystkich, oszczędzając jedynie mnie. Mijamy więc Dubrovnik 'na śpiocha', a towarzystwo wybudza się na skutek moich zabiegów dopiero na dojeździe do Cavtatu.
Ponieważ tym razem kwaterę mamy rezerwowaną za pośrednictwem agencji
Red Coral Apartments, na wjeździe do miasta 'wydzwaniamy' agentkę, ta zaś umawia nas z właścicielem apartamentu, który wyjeżdża do nas i prowadzi do siebie. Lokum okazuje się być bardzo ładnym, nowym, przestronnym apartamentem z widokiem na Cavtat w cenie 40 EUR za noc bez śniadania. Właściciele to matka z dwójką dorosłych synów, którzy dodatkowo prowadzą warsztat blacharski. Brak ojca tej rodziny, rzecz jasna, może być wytłumaczalny na 100 różnych 'klasycznych' powodów, ja jednak nie mogę się powstrzymać przed kolejnym wojennym skojarzeniem. Miejsce polecenia godne. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, oto link:
http://www.cavtat-apartments.net/apartm ... -coral.htm
Obozowisko rozbite, młodzież dokarmiona, można więc ruszać na zwiedzanie miasteczka. Z rozpoznania wywiadowczego wynika, że spokojnie możemy zdecydować się na wariant wózkowy. Tak też czynimy. I tu ważna uwaga. Lwia część kwater w Cavtacie znajduje się na zboczach, powyżej części centralnej, zlokalizowanej wzdłuż nadbrzeża. Oznacza to więc konieczność zejścia w dół zbocza, a praktycznie jedyna sensowna opcja wykonania tego zadania wiedzie skrajem asfaltu drogi dojazdowej do centrum, wijącej się po zboczu małą serpentyną. O ile w ciągu dnia nie jest to wielkie wyzwanie, o tyle po zmroku, za sprawą braku oświetlenia wzdłuż drogi, jest to zadanie wymagające pewnej odporności psychicznej, że o dobrym wzroku i refleksie nie wspomnę. Dlatego osoby o słabszych nerwach, powinny przeboleć dodatkowy wydatek i do centrum zjechać samochodem, który można spokojnie zostawić na miejskim, przez to płatnym, parkingu.
Po dotarciu na nadbrzeże i po małym rekonesansie niewielkiego centrum, decydujemy się na spacer ścieżką wiodącą wokół cypla cavtackiego, z której rozciągają się ładne widoki na małe skaliste plaże oraz na Dubrovnik wraz ze wzgórzem Srd w oddali. Spacer umila dodatkowo wręcz parkowe otoczenie, gdyż sama ścieżka porośnięta jest zewsząd iglastymi drzewami. Po powrocie do centrum szukamy czegoś do zjedzenia. W zamyśle początkowym ma to być jakaś restauracja serwująca owoce morza. Za mną chodzi chęć spożycia homara, jednak analiza cen wywieszonych przed tego typu lokalami skutecznie zaspakaja moje żądze kulinarne w tym zakresie. Decydujemy się na cevapcici i pljeskavicę z frytkami, które smakują tu tak sobie, ale przynajmniej wszyscy mogą się tym najeść, i co najważniejsze, bez powodowanie deficytu budżetowego
.
po lewo Dubrovnik oraz wzgórze Srd
Spacer w górę zbocza brzegiem nieoświetlonej drogi dostarcza sporą dawkę silnych wrażeń. Ruch na szczęście jest raczej jednokierunkowy, bo samochody jadą o tej sobotniej porze jedynie do centrum. Inna rzecz, że przemieszczając się z górki, pojazdy lokalnych użytkowników dróg raczej mkną niż jadą. Decyduję się więc na odstąpienie od obowiązującej zasady przemieszczania się lewym krańcem szosy i zarządzam przejście na prawą stroną. Teoretycznie ryzykujemy, że ktoś w nas wiedzie od tyłu. Ale biorąc pod uwagę fakt, że takich 'ktosiów' o tej porze praktycznie nie ma, a gdyby się nawet taki pojawił, to jadąc pod górkę jechałby pewnikiem dużo wolniej, niż ci, którzy z niej obecnie zjeżdżają, stwierdzam że mimo wszystko jest to rozwiązanie dużo bezpieczniejsze. Nie zmienia to faktu, że i tak od Małżonki dostaję reprymendę za całokształt, czyli za ciemną ulicę, zbyt szybko jadące samochody, ostre zakręty, wąską drogę, brak chodnika, i jeszcze parę innych. Ale wiadomo, winny zawsze musi być
.
Dotlenieni spacerem szybko zasypiamy. Nasze myśli lecą do dnia następnego i do tego co ma nas wtedy czekać, czyli zwiedzania Dubrovnika, miasta legendy, perły byłej Jugosławii oraz dzisiejszej Chorwacji. Wyobrażenia mamy piękne, a oczekiwania duże. To ma być ósmy cud świata. Pożyjemy, zobaczymy ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.