Dzień 13
27/09/2007 czwartek
odległość: 230 km
trasa: Hvar - Drvenik - Neum, BiH - Ston - Orebic - Korcula
Budzimy się, a za oknem dalej pochmurno i siąpi lekka mżawka. Znów pojawiają się skojarzenia z dwudniowym pobytem w Białogórze nad Bałtykiem w czerwcu tego roku, a wraz z nimi, nie wiedzieć czemu, wspomnienie festiwalu kabaretowej geriatrii, która była serwowana podczas tegorocznego opolskiego festiwalu i którą właśnie w sobotni wieczór wtedy 'podziwialiśmy'. Wtedy też, na wyjeździe z Warszawy panowały czerwcowe upały, nie zabrałem więc ze sobą żadnych długich spodni, czego potem na riwierze bałtyckiej wiele razy żałowałem
. Teraz jednak cieplejsza odzież była, szybko więc ją przyodziałem i począłem rozbudzać wszystkie śpiochy
.
Po zapakowaniu auta, postanowiłem dokonać komisyjnego 'zdania' pokoju. Pamiętałem bowiem wystraszony wzrok gospodarzy, kiedy poprzedniego wieczoru, po Jasiowej 'wywrotce', zaniosłem im mokrą pościel i prosiłem o suchą. Teraz chciałem być pewny, że nie zostawimy po sobie 'kwasu' i złego świadectwa dla innych rodaków, których los może kiedyś tu przygna. Wspólnie z właścicielem udaliśmy się więc do pokoju, a ja mu po kolei pokazałem, że łóżko, materac i spodnia narzuta są suche, podłoga też, a jedynie wilgotny koc wiszący na balkonie będzie wymagał dalszego suszenia. Widać było wyraz ulgi na jego twarzy. Wspólnie zeszliśmy na dół, żegnając się na zakończenie.
Czas naglił, bo prom na stały ląd był znów do 'złapania', szybko więc skierowaliśmy się na nową drogę do Jelsy, którą mijaliśmy po paru chwilach. Znów naszym oczom ukazał się 'dziki skansen' jugosłowiańskiej turystyki, smętnie górujący nad drogą. Aż korciło aby go trochę poeksplorować, pochodzić po piętrach, poczuć ducha tamtych lat. Ale o ile dzień wcześniej padający deszcz skutecznie mnie od tego odwiódł, tak dziś, to samo uczynił goniący czas
. Deszcz jednak zaczął chwilę później padać, a momentami nawet lać, co na wąskiej i nie zawsze równej hvarskiej drodze skłaniało do dalszego redukowania prędkości, zwłaszcza 'przed' i 'w' zakrętach. Jako uzupełnienie atrakcji, w pewnym momencie Lenka stwierdziła, że chce pooddychać, co jak uważni czytelnicy pamiętają, jest w jej żargonie synonimem narastającej chęci na wymioty. Na owym odcinku nie było jednak jak i gdzie zjechać, tym bardziej, że 'na zderzaku' miałem inny samochód, mieliśmy więc pierwszy podczas tej wyprawy incydent gastryczny
. Na szczęcie Małżonka była na taki rozwój wydarzeń sprzętowo przygotowana, podsunęła więc Lence w odpowiednim momencie otwarty worek foliowy, który znacznie ograniczył promień rażenia
.
Na wymuszonym postoju na poboczu oporządziliśmy ślady ataku biologicznego, co by zminimalizować natężenie woni dających pamiątkę i świadectwo tego zdarzenia. Podczas 'oddychania' Lenka zapałała również chęcią, fachowa rzecz nazywając, oddania moczu. Podczas wykonywanie tej czynności stwierdziła, iż to, co oddaje ląduje na znajdującym się poniżej małym ślimaku. Wzbudziło to falę intelektualnego podniecenia, skutkującą długą serią pytań w stylu: Co ślimak teraz zrobi
Czy ślimak będzie teraz śmierdział
Czy ślimak lubi taki zapach
, a nas zmusiło do wyszukiwanie odpowiedzi na te skomplikowane i naukowe pytania
.
Z lekkim poślizgiem dojechaliśmy do przystani promowej, ale dalej wystarczająco wcześnie aby załapać się na 'nasz' prom. Czas oczekiwania umiliła młodzieży konsumpcja kaszkowatej papki a dorosłym kilku zalewajek. Po sprawnym załadunku płynęliśmy w kierunku stałego lądu, więc tym razem, bez zmiłowania, wygnałem wszystkich na pokład celem podziwiania widoków.
Dotarłszy do Magistrali, skierowaliśmy się ponownie w kierunku południowym. W miarę tego, jak wjeżdżaliśmy w głąb rozlewiska Neretvy, krajobraz stawał się co raz mniej górski. Wzdłuż drogi zaczęły pojawiać się stragany sprzedające wszelakie owoce pochodzące z pobliskich sadów. Na jednym z nich nabyliśmy dużą siatkę, 5 lub 8 kilową, mandarynek, paczkę suszonych fig, oraz z rekomendacji sprzedającego, dwie butelki likierów produkcji własnej. O ile figi zostały skonsumowane przez Jasia i Małżonkę jeszcze przed końcem dnia, a mandarynkami delektowaliśmy się przez kilka kolejnych, o tyle owe dwa likiery, jeden mandarynkowy, a drugi wiśniowy, dotarły w stanie nienaruszonym aż od Warszawy i za sprawą swej powalającej bimbrowej mocy, bronią się do dziś dnia przed zakusami najbardziej odpornych odwiedzających nas 'głów', rządnych poznania bałkańskich smaków.
Zgodnie ze świecką tradycją, pod wiaduktem drogi prowadzącej na Mostar stali stróże prawa z wymierzonym w naszym kierunku radarem. My jednak jechaliśmy bardzo przepisowo, powodów do nawiązanie bliższej znajomości więc nie było. Ponieważ na odcinku drogi 'przed' wiaduktem przez dłuższy czas była ciągła linia i brak możliwości wyprzedzania, toteż za nami uzbierała się całkiem pokaźna grupka samochodów, które chcąc, a przeważnie nie chcąc, też jechały przepisowo, co w bilansie wszystkim wyszło na zdrowie, no może z wyjątkiem 'utargu' stróżów prawa
...
Podjazd na zbocze doliny z pięknym widokiem po prawo na całość rozlewiska i po paru kilometrach naszym oczom ukazuje się przejście graniczne z Bośnią i Hercegoviną. Naszykowane paszporty nie mają okazji być użyte tym razem, gdyż pogranicznik zamaszystym ruchem ręki pokazuje, aby jechać dalej. W Neum, zgodnie z planem, szukamy czegoś do zjedzenia. W tym celu skręcamy w prawo z Magistrali i kierujemy się w dół po wijącej się zawijasami ulicy. Na ostatniej prostej, tuż przed osiągnięciem dużego parkingu bezpośrednio nad zatoką, po prawej stronie wypatrujemy małą restaurację o nazwie
Bonaca. Tuż od wejścia wita nas miły kelner, który przez resztę pobytu chętnie służy radą i pomocą. Jedzenie jest smaczne i świeże, a jeżeli do tego dodać fakt, że cena końcowa okazuje się być więcej niż rozsądna, czytaj niższa niż w HR, to z pewnością jest to miejsce godne polecenia.
Przed opuszczeniem terytorium Bośni, na stacji INA kawałek za Neum, karmimy jeszcze nasz samochód tańszym paliwem. Dodatkowym dużym plusem stacji jest piękny widok na zatokę, który można podziwiać
gratis podczas tankowania. Płacąc za paliwo, spostrzegam ekspozytor z płytami CD, a na nim składankę twórczości
MPT https://www.cro.pl/forum/viewtopic.php?t=14780, do którego nakłaniali mnie swego czasu
Janusz Bajcer z
Piotrkiem_B . Płyta nie wygląda na 'pirata', więc za całe 4 EUR nabywam i ją. Granica 'powrotna' do HR mija równie szybko jak poprzednia i po chwili odbijamy z Magistrali na drogę prowadzącą wzdłuż półwyspu Peljesac, aż do miejscowości Orebić. Zniechęceni mieszanymi recenzjami na temat Stonów wyczytanymi przed wyjazdem, przejeżdżamy przez obydwa bez zatrzymywania się. Widoki wzdłuż drogi stanowią wystarczającą atrakcję. W pewnym momencie wyliczam sobie w głowie, że o ile utrzymamy odpowiednie tempo przejazdu, to dojedziemy do Orebica na tyle wcześnie, aby załapać się na wcześniejszy prom. Dostarcza to dodatkowego dreszczyku emocji, zwłaszcza w kontekście drogi wijącej się zakosami to w górę, to w dół górskich zbocz. Ostatni zjazd z przełęczy do Orebica wita nas pięknym widokiem na Korculę. Przez Orebic przejeżdżamy żwawo wypatrując ino znaków do przystani promowej. Kiedy tam docieramy, trwa już załadunek, ale bez większych problemów znajduje się miejsce i dla nas. Młodzież ukołysana drogą słodko śpi, na podziwianie widoków z promu ruszamy więc na raty. Mimo, że od rana pogoda wielce się poprawiła, to na niebie żeglują jeszcze całkiem spore chmury, a jedna z nich 'zaczepiła' się o masyw górujący nad Orebicem.
Z mapką miasteczka Korcula w ręku, wprost z przystani promowej kierujemy się do naszej kwatery. Zgodnie z opisem
Adriatic Apartments w cenie 45 EUR za noc bez śniadania okazuje się być nowym, schludnym, przestronnym apartamentem, z wyśmienitą lokalizacją na wzgórzu ponad miastem, dającą piękny widok na zabytkową część Korculi oraz na góry po drugiej stronie zatoki. Dla zainteresowanych podaję link:
http://www.ikorcula.net/private/078/index.html
Po wstępnym zagospodarowaniu się, wyruszamy na krótki pieszy zwiad miasta. Ponieważ jest już ciemno, a kolejnego dnia planujemy dokładniejsze zwiedzanie, robimy sobie wakacje od aparatu fotograficznego i idziemy na zwyczajny spacer, bez presji uwieczniania napotkanych widoków dla potomności. Niby drobiazg, ale po dwóch tygodniach intensywnej pracy kronikarskiej, cieszy niezmiernie i daje chwilę wytchnienia. Ową sielankę skutecznie psuje Jasiek, który po dotarciu na własnych nogach do centrum Korculi odmawia chęci dalszej współpracy i dalej już trzeba go będzie nieść. To dodatkowo upewnia nas w decyzji, że skoro nosidło zostało zabrane, to nie po to aby całą trasę przeleżało w samochodzie ... tak więc od jutra Jasiek będzie integrował się z nowym dla niego środkiem lokomocji
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.