Dzień 11
25/09/2007 wtorek
odległość: 175 km
trasa: Trogir - Split - Makarska - Sv Jure - Makarska
Ranek ponownie wita nas pięknym słońcem
. Widać cały miesięczny limit deszczu wypadał się w pierwszej połowie września. Plan dnia jest prosty i oczywisty. Odwiedzamy starówkę w Splicie, potem krótki postój w Makarskiej, i główna atrakcja dnia, czyli wjazd na Sv Jure. Przystępujemy więc do rutynowych czynności związanych z pakowaniem.
Schodzę na dół do samochodu z pierwszymi torbami. Z pewnej odległości 'klikam' pilotem. Podchodzę do samochodu, chwytam za klamkę, i stwierdzam, że ewidentnie centralny zamek ich nie otworzył. Nie jestem tym jednak przesadnie zdziwiony, gdyż to się czasem zdarza, kiedy pilota 'klikam' nie wyjmując go z kieszeni spodni. Sięgam więc ponownie do kieszeni i ponawiam operację. Brak reakcji. Wyjmuję więc pilota z kieszeni i 'klikam' jeszcze raz, patrząc przy tym czy zapala się na nim podczas tej czynności czerwona dioda. Zapala się, ale drzwi dalej pozostają zamknięte. Odstawiam więc torby i powtarzam operację 'klikania' jeszcze kilka razy, chodząc wokół samochodu i przystawiając pilota do szyby i maski. Brak reakcji. Kiedy tak chodzę, widzę że kontrolka w środku auta nie pali się. W tym też momencie, niczym w kreskówkach o Pomysłowym Dobromirze, nad moją głową pojawia się 'obłoczek' myśli, a w nim ... L O D Ó W K A ! Zaraz po tym ściszonym głosem wydobywam z siebie 'motyla noga' lub coś mniej cenzuralnego, mniejsza o szczegóły, i czuję jak zimny pot zaczyna spływać mi po plecach. Wszystkie elementy układanki myślowej zaczynają tworzyć całość. O ile w poprzednich kwaterach mieliśmy w pokoju lub kuchni dostęp do lodówki, co pozwalało na przechowywanie zawartości naszej pokładowej chłodziarki podczas nocy właśnie tam, tak tu takiej opcji nie było. Pamiętając, że rok wcześniej przed wyjazdem do Bułgarii ćwiczyłem z pozytywnym skutkiem wariant zostawiania na noc samochodu z włączoną chłodziarką, tu postanowiłem postąpić identycznie. Mej uwadze uszedł jednak ważny fakt, że poprzedni dzień składał się z małej ilości godzin jazdy i dużej ilości godzin postoju, podczas którego lodówka czerpała z zasobów akumulatora. Tak czerpała, aż wreszcie wyczerpała je całkowicie
...
Próbuję otworzyć drzwi kluczykiem. Przy przednich nie idzie go nawet włożyć do zamka, o czym wiem od dawna, bo wkładki zostały zaślepione jeszcze przez poprzedniego właściciela samochodu. Jedyna moja nadzieja, czyli tylnia klapa, czy to za sprawą uszkodzeń poczynionych przez niedoszłego włamywacza w Mostarze, czy to za sprawą alarmu, który 'opadając z sił' zablokował wszystkie zamki, nie daje się jednak otworzyć, a wariant siłowy grozi ukręceniem kluczyka. W obliczu tak 'pancernego' samochodu, pozostaje mi jedynie powrót do pokoju i wyszukanie w dokumentach polisy moto assistance.
Między telefonem wykonanym na gorącą linię firmy ubezpieczeniowej, a momentem, kiedy na miejsce przybywa samochód pomocy drogowej mijają ponad dwie godziny
, gdyż nie wiedzieć czemu w/w pojazd przybywa aż ze Splitu, co i tak nie tłumaczy aż tak długiego czasu oczekiwania. Moje nadzieje, że coś uda zdziałać się na miejscu pryskają natychmiast, kiedy widzę, że kierowca nie jest na tego typu działania absolutnie przygotowany, a jego wiedza ogranicza się do tego jak samochód należy wciągnąć na lawetę. Operacja ładowania odbywa się sprawnie, acz utrudnia ją fakt, że mój samochód jest na biegu. Uzgadniamy z właścicielami pokoju, że nasz pobyt jeszcze się trochę przedłuży, po czym wraz z kierowcą pomocy drogowej odjeżdżam w kierunku warsztatu. Skodzinka buja się na lawecie, kiedy pokonujemy nierówności na drodze. Kilka kilometrów przed Splitem zjeżdżamy do przydrożnego warsztatu, który wedle mojego wybawcy będzie w stanie poradzić sobie z tym problemem. Wyładunek mija równie sprawnie, po chwili więc żegnam się z kierowcą, podpisując dokumenty dla ubezpieczalni, która pokryje koszty transportu. Mechanik wprowadzony w temat podnosi na podnośniku mój samochód ku górze, po czym odkręca dolną osłonę silnika. Podłącza kable połączone z naładowanym akumulatorem, ja 'klikam' pilotem, i ... YES, YES, YES
, czyli zamki puszczają.
Po przykręceniu osłony silnika, odpaleniu samochodu 'na pożyczkę', oraz odchudzeniu portfela o 200 kun wyruszam w drogę do Trogiru. Po drodze 'przetrawiam' jeszcze moment samej zapłaty, bo w bilansie nie jestem pewien, czy nie zostałem lekko 'zrobiony na szaro'. Kiedy właściciel wypowiedział kwotę w kunach po chorwacku, to zabrzmiało to dla mnie jak 'trzysta', więc kiedy jego pracownik wypowiedział to samo po angielsku jako 'dwieście', poczułem ulgę i już nie wnikałem w szczegóły, zwłaszcza że wręczając im tą kwotę nie widziałem sprzeciwu. Po chwili jednak naszły mnie wątpliwości czy to czasem nie było 'trzy...dzieści', a to 'dwieście' to była inwencja własna pracownika, która w obliczu braku mojego sprzeciwu została przyjęta przez wszystkich z dużą akceptacją. Z drugiej strony kwota 30 HRK czyli około 15 PLN wydawała się być zbyt śmiesznie niska, aby mogła być prawdziwa. Jedno wiem na pewno, że jak się nie zna języka kraju, który się odwiedza, to potem tak wygląda komunikacja
Pakowanie samochodu przebiega w ekspresowym tempie, mimo to z Trogiru wyjeżdżamy dopiero kilka minut przed godziną 13:00. I znów trzeba wybierać, co ma wypaść z planu dnia, bo oczywiście nie damy rady wykonać go w 100%. Jednak w zderzeniu splickiej starówki ze Sv Jure zwycięzca może być tylko jeden
. Pałac Dioklecjana tyle lat przetrwał to i przetrwa jeszcze przynajmniej kilka, aż do czasu naszej kolejnej wizyty, a Sv Jure to trzeba zobaczyć i to natychmiast
. Zanim jednak miniemy Split, przejeżdżamy przez Kastele, gdzie odnajdujemy starą, bo ponad 1500 letnia oliwkę. Drzewo znajduje się na skwerku przypominającym wielkością szkolne boisko lub plac zabaw, otoczonym zwykłymi domami. Mimo imponującego wieku, dalej rodzi i daje pełnowartościowe owoce. Zgodnie z informacjami zawartymi na umieszczonej obok tablicy jest to odmiana nie typowa dla tej okolicy i prawdopodobnie pochodzi z południowych Włoch lub Grecji.
Po minięciu Splitu linia brzegowa ponownie staje się bardziej atrakcyjna dla oka za sprawą gór schodzących do morza. Przejeżdżamy przez takie miejscowości jak Omis, Brela, czy Baska Voda, co stanowi ostateczne potwierdzenie faktu, iż dotarliśmy do Makarskiej Riwiery. Narastający głód i upływający czas nie pozwalają nam jednak na postój w którejkolwiek z tych miejscowości. Dopiero w Makarskiej na ulicy biegnącej wzdłuż nadmorskiego bulwaru wyszukujemy płatne miejsce parkingowe i udajemy się na krótki spacerek uwieńczony spożyciem obiadu. O ile lokal gastronomiczny i spożyte w nim jedzenie bezbarwnie mieszczą się w 'stanach średnich', o tyle naszą główną atrakcją podczas obiadu jest obserwacja starcia strażnika miejskiego z Hummer'em
. W obliczu wygaśnięcia opłaty parkingowej na przybyłem z Bośni i Hercegoviny samochodzie, strażnik miejski postanawia wypisać mandat i założyć na kole pojazdu blokadę. O ile wypisanie i przyklejenie na szybie auta mandatu przebiega zgodnie z procedurą, o tyle trudności pojawiają się przy próbie założenia blokady na kole
, gdyż jest ono zbyt duże aby blokadę dało się założyć
. Konsternacja strażnika trwa dłuższą chwilę, ściąga uwagę licznych przechodniów, lecz kończy się kapitulacją, w ramach której mandat zostaje przeklejony na szybę, a blokada założona na koło innego, stojącego w pobliżu, 'normalnego' samochodu
.
Posileni i pełni nowej energii, około 15:30 wyruszamy z Makarskiej w kierunku wjazdu do parku Biokovo. Na rogatkach miasta odbijamy na drogę wspinająca się na masyw górujący nad okolicą. Na parkowej bramce uiszczamy opłatę za dwójkę dorosłych i rozpoczynamy pierwszy podjazd. Droga, która początkowo wiedzie przez las, po pewnym czasie zaczyna trawersować zakosami bardziej eksponowane zbocza. Ruch z przeciwka jest sporadyczny, ale kolejne mijanki wymagają już coraz większej uwagi. Zgodnie z przewidywaniami, ostre ekspozycje budzą lęk u mojej Małżonki, więc tam gdzie to tylko możliwe staram się jechać maksymalnie daleko od zewnętrznej krawędzi drogi. Szczęśliwie ten odcinek drogi nie trwa wiecznie i po jakimś czasie docieramy do względnego wypłaszczenia, przez które droga będzie prowadzić przez najbliższe kilka kilometrów. Na horyzoncie w oddali widać szczyt Sv Jure 'przyozdobiony' strzelistymi nadajnikami i słupami. Mimo, że bez większych ekspozycji, ten odcinek drogi jest znacznie pofalowany, co w połączeniu z dość nierówną i wąską asfaltową nawierzchnią nie pozwala na rozwinięcie prędkości większej niż 30 km/h. Na tym odcinku nadjeżdżające z przeciwka samochody można wyminąć tylko na specjalnych mijankach, stąd dobrym pomysłem jest wypatrywanie z większym wyprzedzeniem pojazdów zjeżdżających z góry, tak aby potem uniknąć cofania się.
W pewnym momencie Lenka stwierdza, że chce pooddychać, co jest synonimem pojawienia się mdłości, musimy więc na chwilę przystanąć, aby Lenka mogła chwilę pochodzić na dworze. Kiedy docieramy do ostatniego podejścia na szczyt, Jasiek utulany przebytymi zakrętami już słodko śpi. Droga znów wije się zakosami po zboczu, a na ostrych zakrętach, mających po 180 stopni, dodatkowo jest bardzo stroma. Mimo rekordowego dociążenia, górny odcinek pokonujemy na drugim biegu, zaś na zakrętach w obliczu deficytu mocy, zmuszony jestem schodzić aż do pierwszego biegu. Ze strachem więc myślę co będzie kiedy i ten bieg będzie zbyt wysoki. Na szczęście nie jest mi dane takiej sytuacji doświadczyć
. O ile Skoda
zawodowca mogłaby wystartować w konkurencji zatytułowanej 'najbardziej terenowa przebyta trasa', o tyle nasza Octavka mogłaby wziąć udział w rywalizacji o tytuł 'podjazd z największym obciążeniem'
.
Na szczycie witają nas piękne widoki po każdej ze stron oraz temperatura w okolicach 10 stopni C. Jesteśmy sami, więc możemy zaparkować w dowolnie wybranym miejscu, co jest szczególnie ważne w kontekście wybierania miejsca możliwie najmniej eksponowanego, aby nie przysparzać dodatkowych lęków Szanownej Małżonce. Ilość chmur na niebie jest na tyle mała, aby zapewnić dobrą widoczność, ale też na tyle duża, aby stworzyć piękne efekty, wśród których wyróżnia się 'chmurkowa kołdra' na pobliskich wierzchołkach
.
Nacieszywszy oczy pięknymi widokami i dotleniwszy się rześkim szczytowym powietrzem, kilka minut po 17:00 rozpoczynamy zjazd, tak aby do parkowej bramki dotrzeć jeszcze przed zmrokiem. Jedziemy wolno, delektując się napotykanymi krajobrazami. Aby nie zagrzać hamulców, w stałym użytku jest hamowanie silnikiem. Z wyjątkiem jednego jadącego ku górze motoru, droga jest pusta, co eliminuje sporą część stresu związaną z wypatrywaniem nadjeżdżających pojazdów. Po dotarciu do dolnych zakosów trawersujących zbocze masywu, na dole widzimy linię brzegową, a na horyzoncie wyspę Brac.
Do Makarskiej docieramy już po zmroku. Na wjeździe odwiedzamy napotkany Konzum, a następnie odszukujemy naszą kwaterę. Mimo posiadanej mapki nie jest to zbyt oczywiste, bo tabliczek z nazwami ulic znów brak
. Trochę więc błądzimy, ale w końcu trafiamy do celu. Głównym plusem naszej kwatery jest jej niska cena, najniższa na całej trasie, wynosząca jedyne 25 EUR za noc bez śniadania. Standard znośny, na jedną noc w zupełności wystarczający. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, podaję link :
http://www.makarska-riviera.com/boban-jerko/index.htm
Kiedy noszę torby, z chmur jakie widzieliśmy zjeżdżając ze Sv Jure zaczyna kropić deszcz
. Nie wróży to zbyt dobrze jutrzejszej pogodzie, ale po tylu słonecznych dniach nie mamy o to specjalnych pretensji
. Pełni wrażeń, tych planowanych i tych dodatkowych, wszyscy szybko zapadamy w sen. Ja jednak jeszcze przed tym sprawdzam, czy chłodziarka w samochodzie jest aby na pewno odłączona
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.