Dzień 9
23/09/2007 niedziela
odległość: 300 km
trasa: Rakovica - Senj - Zadar
Po atrakcjach dnia 'chodzonego' w Plitvicach, ten dzień miał być mniej forsowny, acz też miły dla oka. Miał nas również doprowadzić do brzegów Morza Adriatyckiego i rozpocząć naszą długą wędrówkę samochodową jego skrajem w kierunku południowym. W odróżnieniu od miejsc, które do tej pory odwiedzaliśmy podczas tej wyprawy, miejsc w większości mniej znanych i uczęszczanych, teraz mieliśmy poznać tą część Bałkan, która turystyką stoi i która zyskała sobie przez lata liczne grono wielbicieli. Słowem, mieliśmy dotrzeć do terenów bardziej 'cywilizowanych', przez co bardziej 'nudnych', bo pozbawionych tych wszystkich potencjalnych zagrożeń i niespodzianek, jakie mogły na nas czekać czy w już odwiedzonej Bośni czy też w krajach, które dopiero mieliśmy odwiedzić w dalszej części naszej wyprawy. Nasze oczekiwania były zatem wysokie, a wyobrażenia cudne i kolorowe.
Rytualne pakowanie samochodu minęło bez większych emocji, wszak pogoda znów od samego świtu była wyśmienita, a słonko wesoło budziło całą okolicę ze snu. Po pożegnaniu się z gospodarzami, którzy jeszcze przed naszym wyjazdem udali się na mszę, ruszyliśmy w drogę. W ramach skracania drogi oraz poszukiwania szlaków mniej utartych i zabetonowanych, wypatrzyłem na mapie lokalną dróżkę, która miała nas przeprowadzić północnymi rubieżami parku, na skróty, ku drodze numer 52 prowadzącej na zachód w kierunku Senj. Kierując się zatem tym pomysłem, jadąc z Rakovicy na południe, przed wjechaniem główną drogą na tereny parkowe, odbiliśmy przed mostem w prawo. Droga zapowiadała się przyzwoicie, a że była pusta, to tym bardziej zyskała naszą akceptację. Z czasem na wprost ujrzeliśmy szlaban blokujący wjazd na północne tereny parkowe, odbiliśmy więc w prawo drogą, która wyglądała na kontynuację tej, którą jechaliśmy. Po kolejnym czasie droga zaczęła się przekształcać w dróżkę, dalej asfaltową, ale co raz bardziej wąską i zarośniętą po bokach roślinnością. Po prawej stronie mignęło nam coś, co wyglądało na znak z zakazem wjazdu, ale skupieni na drodze, nie poświęciliśmy mu dostatecznej uwagi
. O ile na początku, zaraz po zjechaniu z drogi głównej, co pewien czas widać było po prawo i lewo jakieś domostwa, tak teraz otaczała nas kompletna głusza. Sądząc po ilości liści i igliwia obecnego na asfalcie, nie był to trakt uczęszczany zbyt często przez samochody, co było o tyle pocieszające, że droga była już na tym etapie szeroka dokładnie na jeden pojazd. Może inni baczyli bardziej uważnie na znaki
W pewnym momencie asfalt ustąpił miejsca ubitej ziemi, a jeszcze po paru chwilach spostrzegliśmy, że jedziemy brzegiem jeziora. Totalne zalesienie terenu i liczne zakręty uniemożliwiały szybkie zorientowanie się, w jakim kierunku geograficznym jedziemy. W mojej głowie zaczęły pojawiać się myśli dotyczące możliwości zawrócenia, ale typowo męska logika podpowiadała, że skoro tyyyyyle przejechaliśmy, to szkoda teraz zawracać i lepiej przeć do przodu
. Kiedy asfalt ponownie powrócił do roli nawierzchni, zaczęły ogarniać mnie dla odmiany obawy, czy czasem nie jedziemy szlakiem plitvickiej kolejki autobusowej, która lada moment wyjedzie na nas zza zakrętu. Nie będę już wspominał o tym, że normalnie tolerancyjna Małżonka ma, w bardzo swobodny i bezpośredni sposób zaczęła wyrażać swoje zdanie na temat mojego pomysłu pojechania tą drogą. Koniec końców, zza kolejnego wybrzuszenia terenu wyłonił się poprzecznie biegnący asfalt, co oznaczało, że dojeżdżamy do główniejszej drogi. Na 'czuja' pojechaliśmy w prawo, co zaowocowało tym, że po kolejnych kilku kilometrach dojechaliśmy szczęśliwie do drogi nr 52. Do dziś dnia nie jestem pewien którędy jechaliśmy, bo żadna z moich map nie jest na tyle szczegółowa. Jedno wiem, że na początek dnia dostaliśmy dzięki temu całkiem sporą dawkę adrenaliny, której osobom o słabszych nerwach lub sercach, tudzież podróżujących z teściową lub gderliwym teściem, nie polecam.
Kolejne kilometry mijały szybko i bez silniejszych doznań estetycznych. Dopiero w małej mieścince o nazwie Otocac wzmożyliśmy swoją czujność, gdyż szukaliśmy znaków kierujących na wioskę Kuterevo. Takowe szybko się znalazły i po przejechaniu wiaduktem nad słynną autostradą, dość krętą i pofalowaną drogą zmierzaliśmy w pożądanym kierunku. Celem naszym było coś w rodzaju schroniska czy też domu dziecka dla małych miśków, które z różnych przyczyn utraciły swoje matki, a wymagały pomocy w osiągnięciu odpowiedniego wieku, zanim mogły ponownie wrócić do świata dzikich zwierząt. Droga, choć średnio oznakowana, ale dość malownicza, doprowadziła nas wreszcie do Kutereva, na końcu którego znajdowała się nasza 'placówka'. Widok miśków harcujących po łące ogrodzonej siatką oczywiście wzbudził u naszej młodzieży okrzyki radości i zachwytu. Jasiowe 'łał łał', używane do określania wszystkiego co się rusza, od psa i kota, poprzez owce, kozy, krowy, i konie, aż po ptaki na drzewie i motyle, także i tu zostało zastosowane. Lenka starała się tworzyć analogie do Kubusia Puchatka, acz bez większego przekonania. Dwójka 'animatorów' opowiadała zapewne ciekawie o miśkach, ich zwyczajach, cechach, historii na chorwackiej ziemi, ale czyniła to wyłącznie w języku chorwackim, co nam nie zezwalało na zbytnią głębię zrozumienia
. Co ważne, zwłaszcza dla tych, którzy chcieliby tam udać się ze swoimi pociechami, w pobliżu miśków nie należy nić jeść ani pić
, jak rozumiem po to, aby one nie nauczyły się kojarzyć człowieka z tymi zapachami. O ile jednak zakaz jedzenia jest dość jasno przekazany odwiedzającym za pomocą licznych tablic i znaków, o tyle zakaz picia już nie jest tak dobrze skomunikowany, co naraziło nas, za sprawą Jasiowego 'Leona', na kulturalne, a i owszem, ale zwrócenie nam uwagi przez obsługę. Warto więc o tym pamiętać
Na zakończenie wizyty u miśków, na pamiątkę nabywamy rakiję z ręcznie malowanym misiem na butelce, po czym udajemy się w drogę powrotną do Otocaca, a tam zaś odbijamy w lewo w kierunku na Senj. Kawałek jedziemy wzdłuż autostrady, mijamy bramkę o tej samej nazwie, a następnie powoli zaczynamy się wspinać na przełęcz Vratnik. Na zjeździe spodziewaliśmy się super widoków na morze, ale rzeczywistość nas lekko rozczarowuje, bo dopiero na samej końcówce, de facto na przedmieściach Senj, jest coś widać. Naszym celem jest w tym momencie twierdza Nehaj, którą chcemy zwiedzić oraz wykorzystać jako punkt widokowy na okolicę.
W praktyce, twierdza okazuje się być również miejscem naszego obiadu, bo w swych murach, na parterze, mieści niewielką restaurację. Szanowna Małżonka, jako historyk z wykształcenia, początkowo wzdryga się na widok lokalu gastronomicznego w tak wiekowym miejscu. Z czasem jednak moje argumenty dotyczące dodatkowych funduszy na renowację tego obiektu, płynących z prowadzenia restauracji, trochę koją jej negatywne nastawienie. Sama restauracja poziomem swoich usług i smakiem serwowanych dań bezbarwnie mieści się w 'stanach średnich', ale miejsce spokojnie to rekompensuje.
Po zakończonej konsumpcji, wspinając się na poszczególne piętra i lustrując znajdujące się tam średnio ciekawe ekspozycje, docieramy na szczyt murów, z których rozciąga się przepiękny widok na Senj i okolicę, ale ponad wszystko na Adriatyk.
Nacieszywszy oczy i dusze widokami z twierdzy, schodzimy na ziemię, dosłownie i w przenośni
. Pakujemy młodzież do samochodu i ruszamy na południe Jadranską magistralą w kierunku na Zadar. Jadąc podziwiamy widoki z drogi wijącej się niczym wąż pośród skał, to raz wysuniętych w morze, to znów uciekających w głąb lądu. Dodatkowego uroku dodają wysepki widoczne na horyzoncie, a topiące się w Adriatyku. Zachodzące stopniowo i konsekwentnie słońce zmusza nas jednak do zachowania odpowiedniego tempa, wszak do Zadaru mamy jeszcze kawałek drogi.
Po osiągnięciu 'ostrego zakrętu', czyli po minięciu parku Paklenica, wskakujemy na parę kilometrów na autostradę, z której następnie zjeżdżamy kierując się znakami na Zadar. W tym też czasie słonko definitywnie przegrywa walkę z nocą, więc tą część trasy pokonujemy już w ciemności. Wyposażeni w ogólny plan miasta wydrukowany z internetu kierujemy się w pierwszym momencie na centrum. Nasza dzisiejsza kwatera znajduje się w północno - zachodniej części Zadaru, zmuszeni będziemy więc, w pewnym momencie, odbić w prawo, a potem jeszcze trochę pokluczyć. Ten 'pewien' moment to konkretna ulica, zaczynamy więc szukać tabliczek z nazwami. I tu lekkie zdziwienie, bo takowych brak
, a przynajmniej nasze oczy nie są w stanie ich wypatrzyć. Przez moją głowę przelatuje myśl, czy czasem na tej autostradzie nie przejechaliśmy kilku bramek za daleko i czy nie jesteśmy już w Czarnogórze lub Albanii, ale spojrzenie wkoło po tablicach rejestracyjnych upewnia mnie, że tu dalej jest Chorwacja. Darując sobie dywagacje, że w Osijeku tabliczki były, że były nawet w Sarajevie i Mostarze, a tu nie ma, skupiam się na jeździe na 'topografię', czyli analizując na mapie układ ulic, kąt pod jakim układają się skrzyżowania, obecność parków, terenów zielonych, i mostów, wypatruję przed sobą podobnych 'elementów'. W sumie ta technika okazuje się być całkiem skuteczna, zwłaszcza że Zadar to nie Nowy Jork, i całkiem sprawnie, acz po kilku błędnych 'identyfikacjach', docieramy do celu.
Villa Lipa, wbrew potocznym skojarzeniom, jakie mogą się pojawiać w języku polskim w związku z tą nazwą, to bardzo przyjemna i ładnie zlokalizowana budowla. Przestronne studio z kuchnią, łazienką, oraz dwoma balkono - tarasami, pachnące świeżością, nowością, i czystością, we wrześniowej cenie 30 EUR za noc bez śniadania szybko przypada nam do gustu. Jedynym mankamentem jest to, że przy pobycie jednodniowym do ceny doliczane jest 15 EUR, co dodatkowo zachęca do tego, aby zatrzymywać się tam na dłużej
. Nam w tym roku nie było to jednak dane, ale w przyszłości, odwiedzając Zadar, z pewnością tam powrócimy. Gdyby ktoś był zainteresowany, podaję link:
http://www.villa-lipa.com/Pocetna.php?lang=en
Z racji dość późnej pory i sporej odległości od centrum, rezygnujemy ze spaceru i zwiedzania starówki, a czas pozyskany w ten sposób przeznaczamy na warsztaty plastyczno - literackie dla młodzieży
. Oznacza to, że Lenka najpierw 'czyta' bajki Jasiowi, prezentując mu w praktyce swój własny mix strzępków różnorakich bajek, twórczo zmodyfikowanych i zniekształconych, a potem sama oddaje się rysowaniu i wycinaniu.
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.