Dzień, którego nie było, czyli bonus, także zwany tureckim zboczeniem
08/09/2006 piątek - 09/09/2006 sobota - 10/09/2006 niedziela
odległość: ??? km
trasa: Ahtopol - Carevo - Malko Tarnovo - BG/TR - Kirklareli - Cerkezkoy - Istanbul - Edirne - TR/BG - Nova Zagora - Veliko Tarnovo
Tytuł tego odcinka jest lekko przewrotny, ale pomysł wraz z tematem dość prosty i oczywisty. Podczas tej wyprawy do Istanbulu nie dotarliśmy, kierując się założeniem, że na drugie podejście do tego miasta trzeba dać sobie więcej czasu niż mogliśmy i chcieliśmy w tym roku na ten cel przeznaczyć. Po wtóre, jak już tam jechać po raz drugi to również i po to, aby zobaczyć też kawałek Turcji. Niemniej jednak doszedłem do wniosku, że może tak jak nam w 2006, tak komuś w przyszłości wpadnie do głowy pomysł zajrzenia po raz pierwszy do Istanbulu niejako przy okazji, na próbę, celem wysądowania czy warto tam kiedyś powrócić na dłużej. Stąd pomyślałem, że nim na dobre opuścimy Bułgarię w naszej relacji, warto słów kilka napisać na temat tego, co miało miejsce dwa lata wcześniej i co stanowiło dla nas idealne uzupełnienie tamtego bułgarskiego nadmorskiego pobytu
...
dzień 1, czyli dojazd do Istanbulu
Z Ahtopola wyjeżdżamy tradycyjnie koło południa, wszak ranne pakowanie z półrocznym Jaśkiem do najprostszych operacji nie należy. Drogą wzdłuż morza jedziemy do Careva, a tam odbijamy na południowy - zachód, kierując się na graniczną miejscowość Malko Tarnovo. Z rekonesansu wykonanego dwa dni wcześniej wiemy, że ten odcinek drogi, mimo że na mapie wyglądający jako główniejszy od drogi Burgas - Malko Tarnovo, w praktyce jest w o wiele gorszym stanie niż rzeczona druga opcja. W wielu miejscach asfalt jest dziurawy za sprawą odpadającej jego wierzchniej warstwy. Nam jednak ten odcinek pasuje z tego powodu, że jest sporo krótszy, więc nawet przy niższej prędkości przejazdu do granicy docieramy i tak szybciej. Malko Tarnovo to zdecydowanie zaniedbana mieścina, odstająca nawet od bułgarskich standardów, a jej główny atut to możliwość ostatniego przed granicą zatankowania taniego bułgarskiego paliwa, sporo droższego po drugiej stronie ...
Malko Tarnovo
Na granicy kolejka. Niby krótka, ale wolno posuwająca się. Między posterunkami obu państw ziemia niczyja. Czas spędzony po stronie bułgarskiej, acz długi na współczesne normy unijne, i tak okazuje się niczym w porównaniu z tym, co czeka na nas po stronie tureckiej. W skrócie mówiąc, biurokracja jak za PRLu, a organizacja równie denna, jeśli nie bardziej chaotyczna
. W granicznym budynku trzeba odwiedzić trzy pokoje. Jeden celem wykupienia wizy po 10 EUR od łebka i wklejenia odpowiedniej naklejki do każdego paszportu. Drugi celem sprawdzenia w komputerowym systemie ewidencyjnym naszego samochodu i wbicia do paszportu odpowiedniej pieczęci wraz z adnotacją o numerach tegoż. I trzeci, bodajże najbardziej oblegany, aby dokonać odprawy celnej, czyli w praktyce przejść się z celnikiem do auta zaparkowanego na zewnątrz i pozaglądać tu i tam
. I niby nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby w pokojach 'samochodowym' i 'celnym' nie mieszali się podróżni wjeżdżający i wyjeżdżający, a do obsługi celnej nie był wyznaczony tylko jeden osobnik
. Po wystroju pokojów czuć mentalność wschodu wyrażającą się kultem jednostki, bo w każdym z nich wisi przynajmniej jeden duży portret tego samego gostka, jak domniemam jakiegoś ważnego 'ojca założyciela' współczesnej Turcji. Oczekiwanie w hollu budynku granicznego ma jednak ten plus, że daje szansę dokładniejszego zapoznania się z gazetkami ściennymi. Dominującym motywem jest wskazywanie na szczelność granicy w zakresie przemytu wszelakich narkotyków. Przeważają więc wycinki z gazet donoszące o tym kogo i za jaką ilość jakiego przemycanego specyfiku właśnie złapano. Patrząc na technikę pracy pana celnika mam uzasadnione obawy, co do rzeczywistej skuteczności w tym zakresie i nie mogę się powstrzymać przed skojarzeniem z ludowym przysłowiem, że ta krowa, która dużo ryczy to mało mleka daje
...
TR welcome to
Droga od granicy wiedzie przez dość odludne tereny, acz pagórkowate i całkiem ładne. Pierwsze oznaki cywilizacji to Kirklareli. Z racji względnie wczesnej pory decydujemy się odbić tu na wschód i pojechać zwykłą drogą, biegnącą równolegle do autostrady. Kolejne miejscowości są dość podobne do siebie, ale suma sumarum robią pozytywne wrażenie. W każdej jest średniej wielkości meczet i flagi tureckie rozwieszone w wielu miejscach. Im dalej od granicy tym jest ich mniej, aż do zaniknięcia, ale w początkowej fazie nie można nie dostrzec licznych baz wojskowych zlokalizowanych na przedmieściach miejscowości. Otoczone są przeważnie rozległym ogrodzonym terenem z licznymi zakazami fotografowania
. W historii Turcji mocny nie jestem, ale coś mi świta, że ten kraj przez dłuższy czas zmagał się z ciągotami wojskowych do rządzenia krajem. Po drugie, z sąsiednią Bułgarią też chyba przez dłuższy czas wielkiej miłości nie było. Jedno i drugie zdaje się tłumaczyć taką mnogość takich obiektów wojskowych, co nie zmienia faktu, że mocne wrażenie graniczące z szokiem pozostaje ...
Na jednym z licznych postojów, wymuszonych przez żywienie Jaśka, dostrzegam problem z lewym przednim kołem. Pomiar ciśnienia powietrza wskazuje na pewien deficyt tegoż. Uzupełniam go wedle potrzeby, a na dalszym odcinku trasy okresowo zatrzymuję się w celach kontrolnych. Tragedii nie ma, ale jasne jest, że powietrze schodzi w sposób stały, acz na szczęście bardzo powolny. Dziś dojedziemy do celu uzupełniając systematycznie powstające braki, ale jutro trzeba będzie problem rozwiązać bardziej radykalnie
...
Jasiek je ...
... Lenka tyż
Zapadający zmrok skłania nas do obrania opcji autostradowej, wszak z podziwiania widoków i tak wiele nie będzie. Początkowo natężenie ruchu jest w dolnych stanach średnich, ale wraz z intensyfikującą się ilością świateł rozległej metropolii ulega stałemu zwiększeniu. Kulminacja następuje na bramkach zjazdowych, kończących płatny odcinek autostrady, wypuszczających na bezpłatną pajęczynę obwodnic miasta. Patrząc od prawa do lewa bramek jest bez liku, do każdej stoi słusznej długości ogonek pojazdów, a powietrze od czasu do czasu przeszywa odgłos samochodowych klaksonów. Szok to dla nas podwójny. Raz, że po tygodniowym pobycie w spokojnym i ustronnym Ahtopolu jakiekolwiek duże miasto jest dla nas zjawiskiem nowym i egzotycznym. Dwa, że o godzinie 22:00, nawet w piątkowy letni wieczór, wszelkie wylotówki z naszej pięknej polskiej stolycy świecą już raczej pustkami ...
Mamy na wyposażeniu mapę miasta oraz szczegółowy wydruk z Google obrazujący ścisłe centrum Istanbulu. Sęk w tym, że to gdzie jesteśmy teraz i tak wypada ... poza obszarem pokazanym na którymkolwiek z planów
. Jak to na autostradowej obwodnic, próbujemy się kierować nazwami widocznymi na znakach, ale skutek jest taki, że kończymy na remontowanej, zapchanej samochodami drodze ekspresowej, nie mając zbytnio pojęcia gdzie jesteśmy. W obliczu ewidentnej porażki nawigacyjnej zjeżdżam na pierwszą napotkaną stację benzynową. Z moją mapą i pytaniem o wskazówki jak dojechać do
dzielnicy Sultanahmet udaję się do kasjera. Ku memu wielkiemu zdziwieniu, w przeciągu paru chwil odnajduję się w sytuacji, w której spora grupa obecnych na stacji przypadkowych taksówkarzy i innych kierowców debatuje nad moją mapą, starając się osiągnąć jakiś konsensus
. Z wizualnej oceny ich wymiany zdań wnioskuję, że na wstępie nie są zgodni co do tego gdzie na mapie umiejscowić naszą aktualną lokalizację. Kiedy już to wyjaśniają, to nie mogą dla odmiany zdecydować jaka droga dalszego przejazdu będzie najdogodniejsza. Mimo bariery językowej, szczególnie widocznej podczas fazy przekazywania mi ich ustaleń końcowych przez najlepiej władających angielskim, wyraźnie czuć dużą porcję dobrej woli i nacechowaną serdecznością, spontaniczną chęć udzielenia pomocy. Mówiąc szczerze, jestem bardzo zaskoczony, rzecz jasna na plus, bo kierując się mylnymi stereotypami spodziewałem się z ich strony większego dystansu i nieufności ...
Mądrzejszy o wszystkie uwagi i wskazówki bez większego problemu odnajduję zalecaną mi trasę, a potem 'widząc się' już na mapie docieram do naszego hotelu. Mimo bardzo późnej pory miasto pozostaje obficie rozświetlone, a sztandarowe atrakcje turystyczne widziane by night budzą jeszcze większą chęć obejrzenia ich jutro za dnia. Sam
hotel Med Cezir http://www.hotelmedcezir.net/en/hotel.asp mimo nie najniższej ceny 60 EUR za noc ze śniadaniem sprawia na nas bardzo pozytywne wrażenie. Oprócz obiecanego miejsca parkingowego tuż przed budynkiem, które to osobiście zwalnia nam sam właściciel, odstawiając swój samochód spory kawałek dalej, na powitanie wychodzi nam prawie cały personel. Widząc małe dzieci rwą się do pomocy w noszeniu klamotów, a podziękowanie im za dobre chęci nie przychodzi wcale łatwo
...
dzień 2, czyli zwiedzanie Istanbulu
Kiedy na dworze jest jeszcze ciemno, ze snu wyrywają mnie dziwne odgłosy. Lekko przestraszony siadam na łóżku i staram się zrozumieć ich pochodzenie. Początkowo brzmi to jak jakiś alarm bombowy, ale już po chwili dociera do mnie, że to ... poranne nawoływanie na modły z pobliskiego meczetu. Patrzę na zegarek. Jest bodajże 5:00. Nawoływanie po paru dłuższych chwilach milknie, a ja powracam do snu. Nim jednak zasnę wirują mi przed oczami kadry z filmu o Bondzie, których akcja toczy się w Istambule, a w tle słychać takie właśnie odgłosy
...
Za dnia pokój wygląda na lekko wiekowy, podobnież łazienka. Chodząc po nim mam nieodparte wrażenie, że chodzę po krzywej wieży w Pizzie
, gdyż podłoga sprawia wrażenie być lekko 'pod górkę'
. Śniadanie przebiega w małej restauracji znajdującej się na parterze. Sympatyczny pan kelner dba o to, aby niczego nam nie brakowało, a młodzież rozpieszcza dodatkowymi smakołykami. Z krótkiej rozmowy wynika, że ma dziewczynę Rosjankę, był w Moskwie, wódka mu średnio smakuje, a zima w Istambule nie jest wcale taka ciepła jak by to się mogło wydawać. Przy stoliku obok siedzi młode amerykańskie małżeństwo z dwójką małych dzieci w wieku naszego Jasia, które po ponad rocznym pobycie w Tajlandii, gdzie pan zarobkował będąc instruktorem nurkowania, właśnie wyruszyło w kilkumiesięczną podróż przez świat
. Kiedy patrzę na ich skromne bagaże i porównuję z naszym wypchanym samochodem nie bardzo mogę zrozumieć jak oni to robią
... że o refleksji na temat zwariowanych pomysłów podróżniczych nie wspomnę
.
Nim wyruszymy na miasto postanawiam wyjaśnić kwestię dziurawego koła. Właściciel hotelu udziela mi wskazówek jak odnaleźć najbliższy zakład naprawczy. Na miejscu miły młody pan, na co dzień głównie obsługujący rzesze żółtych taksówek, których po ulicach przemyka całe mnóstwo, zdejmuje koło. Prawie od razu wskazuje na gwóźdź wbity w bieżnik pod kątem prostym, zatykający dziurę swym łebkiem. Mam podejrzenia, że ów gwóźdź przywiozłem jeszcze z krainy nad Wisłą, gdyż już przed wyjazdem owe koło wymagało okresowego pompowania. Naprawa przebiega w zadziwiający mnie sposób
. Za pomocą śrubokręta pan wgniata kawałek miękkiego i giętkiego gumowego sztyftu do środka poprzednio pozbawionej gwoździa dziury, a wystającą końcówkę bodajże podpala zapalniczką. Po chwili, upewniwszy się, że całość jest już wystarczająco twarda, mocuje koło ponownie na samochodzie i życzy sobie zapłaty bodajże 5 EUR
...
Na zwiedzanie ścisłego centrum wybieramy się dzierżąc w ręku wspominaną już mapę spreparowaną z ujęć satelitarnych ściągniętych z Google'a. Pierwsze kroki kierujemy w okolice
Błękitnego Meczetu, ale ostatecznie nie decydujemy się na wejście do środka. Hołdujemy zasadzie, że każda świątynia jest stworzona dla tych, którzy przybywają w jej podwoje w celach duchowo-religijnych. Jej zwiedzanie turystyczne ma rację bytu tylko wtedy, kiedy akurat nie jest ona używana w swoich 'statutowych' celach. W tym wypadku coś się jednak w środku dzieje, tak więc warunek ten nie jest spełniony, a to daje nam jasny sygnał. Spod Błękitnego Meczetu wędrujemy do
Hagia Sophia, która ma obecnie ewidentny muzealny charakter. Po nabyciu biletów wstępu za kwotę, której w tej chwili mimo szczerych chęci nie wspomnę
, wchodzimy do środka, aby od wewnątrz podziwiać jej ogrom i ciekawe zdobnictwo.
przed hotelem
Błękitny Meczet ...
... i jego wieże
Hagia Sophia
kolumny przed wejściem
wejście
przestrzenne wnętrze
ołtarz skierowany ku Mecce
wyjście
zdobiony sufit
Dalsze kroki kierujemy do
Pałacu Topkapi, za wstęp do którego też musimy zapłacić. Obiekt jest ciekawy i dość rozległy. Na dokładne zwiedzenie trzeba by przeznaczyć więcej czasu, po wtóre do większości sal nie można wchodzić z wózkiem. Morał jest taki, że ja z młodzieżą delektuję się głównie ogrodami i zabudową kolejnych dziedzińców, a Małżonka pobieżnie odwiedza wybrane ekspozycje. Ruchem pełzającym docieramy do tarasu widokowego znajdującego się na samym krańcu terenów pałacowych, z którego rozpościera się imponujący widok na Bosfor, azjatycką część miasta, oraz jeden z dwóch mostów łączących obydwa kontynenty
. Motywowani głodem odwiedzamy część restauracyjną znajdującą się przy owym punkcie widokowym i z niemiłym zdziwieniem stwierdzamy, że ceny mają tam istnie kosmiczne
. Odpuszczamy sobie zatem prawdziwy obiad i ograniczamy się do spożycia dwóch dużych kanapek serwowanych na ciepło, wypełnionych po brzegi mięsno-warzywnym wkładem. Z powodu silnego wiatru dość szybko stamtąd zmykamy, aby w zaciszu jednego z dziedzińców spokojnie nakarmić Jasia. Dochodzimy do wniosku, że jak na taki skład grupy, odbyta trasa stanowi szczyt naszych wspólnych możliwości fizycznych, toteż bez pośpiechu opuszczamy pałac i powracamy do pokoju.
wejście do Pałacu Topkapi
wieża przy wejściu
płyty kamienne
jeden z dziedzińców
zwiedzający Jaś
ogród
Lenka
widok na Bosfor
pałacowe mury i most
Jaś je
Po czterogodzinnym spacerze Małżonka i młodzież czują się zmęczeni, skutkiem czego reflektują na drzemkę. Ja zaś wciąż jestem głodny nowych wrażeń z tego wyjątkowego pod wieloma względami miasta. Umawiamy się, że wieczorem po zmroku pójdziemy coś zjeść oraz obejrzeć centrum by night, a do tego momentu panuje czas wolny. Gdy śpiochy układają się do snu, ja wyruszam na samotny spacer. Wąskimi uliczkami opuszczam serce dzielnicy Sultanahmet i docieram do wybrzeża. Wzdłuż bulwaru czy ulicy Kennedy'ego ruszam przed siebie obserwując sobotnie życie mieszkańców. Na kamiennym brzegu, co klika metrów, widzę wędkarzy próbujących coś wyłowić z wody. Od północnego-wschodu wieje dość silny i chłodny wiatr. Co cwańsi z nich z cegieł lub kamieni powznosili sobie małe murki, za którymi chowają się przed powiewami. Na ulicy uformował się korek samochodów wolno pełzających w stronę centrum. Po lewo na skarpie widać mury obronne Pałacu Topkapi oraz taras widokowy, na który dotarliśmy jakiś czas temu. Po prawo na środku Bosforu dostrzegam tą samą prowizoryczną sztuczną wyspę, którą wcześniej widziałem z góry. Sądząc po dużych tablicach okalających spory kawałek nabrzeża, jest to właśnie prowadzona budowa ... linii metra, które biegnąć pod Bosforem ma połączyć europejską i azjatycką część miasta, a dzięki temu usprawnić przepływ ludzi pomiędzy nimi i odciążyć istniejące mosty.
ulica w dół
statek
niewiasty w chustach
widok na most
korek uliczny
Pałac Topkapi widziany z dołu
Nabrzeże ma półkolisty kształt, więc im dalej nim idę, tym bardziej zakręcam na zachód. Mijam zielony skwer z olbrzymią turecką flagą łopoczącą na wietrze, aż wreszcie docieram do dużego wybetonowanego nabrzeża, na którym zagęszczenie wędkarzy osiąga swe apogeum. Z tego miejsca rozciąga się widok na dzielnicę Galata oraz wieżę nad nią dominującą, a także na duży terminal pasażerski służący do obsługi statków wycieczkowych i łodzi zawijających do Istanbulu. Intryguje mnie popularność wędkarstwa, jaką tu napotykam. Dominują panowie w różnym wieku, ale zdarzają się też i kobiety, tyle że albo w małych grupkach albo jako osoby towarzyszące mężczyznom. Słońce z wolna chylące się ku zachodowi daje ciekawe efekty świetlne. Sycę się widokiem i atmosferą chwili, wonią ryb i innych zapachów unoszących się w powietrzu. Ale czas i na mnie. Do hotelu ruszam na skróty, przecinając duży, ładny i zielony park zlokalizowany na zachód od pałacowego kompleksu, a następnie przemykając przez gąszcz wąskich uliczek.
wędkarze
przez park
hotel jeszcze za dnia
Na kolację do naszej hotelowej knajpki schodzimy już po zmroku, a spożyć decydujemy się ją przy jednym ze stolików wystawionych na zewnątrz. Bardzo smacznie przyrządzone jedzenie, w towarzystwie tureckiego piwa
Efes oraz odgłosów wieczornej ulicy smakuje wybornie. Korzystając z okazji dopytuję się właściciela, który sprawia wrażenie być na miejscu non stop
, o przyczynę pochyłej podłogi w pokoju. Ten niby początkowo udaje, że nie wie, o czym mówię, ale i tak dochodzimy do tego, że nabył ten budynek po słynnym i tragicznym trzęsieniu ziemi, a wtedy już tak było. Spoglądamy na elewację hotelu oraz sąsiedniego, o wiele nowszego budynku, i widać jak na dłoni, że tamten stoi idealnie w pionie, a nasz się na niego 'kładzie'. Ma to ten duży plus, że skoro się o niego opiera, to można założyć, iż się nie przewróci
...
hotel już po zmroku
samochód nocą
ulica
Wieczorny spacer wytyczamy tą samą drogą co dzienny, lecz ograniczamy się tylko do okolic Błękitnego Meczetu i Hagia Sophia. Ruch uliczny wzdłuż naszej trasy jest zaskakująco niewielki, zdecydowanie mniejszy niż w ciągu dnia, co przyjmujemy akurat bez smutku. Dzięki temu jest bardziej kameralnie i cicho, co pozwala lepiej delektować się urokami obu efektownie rozświetlonych budowli. Po drodze mijamy restaurację, w której na małej scenie odbywa się właśnie występ tańczących, czy raczej należy rzec, wirujących Derwiszów. Czytać o tym to jedno, ale widzieć na żywo to drugie. Muszą mieć chłopaki mocne głowy i wyczucie równowagi, aby od tego kręcenia się nie dostać zawrotów głowy
...
Błękitny Meczet
Hagia Sophia
Do pokoju wracamy pełni wrażeń i bardzo zadowoleni z naszej decyzji, aby tu przyjechać. Co prawda jutro musimy jechać dalej i wiemy, że ten jeden dzień to było dużo za mało aby móc poznać to miasto, ale wiemy też, że z całą pewnością kiedyś tu powrócimy na dłużej, bo ... zwyczajnie warto
. Gdyby ktoś chciał prześledzić trasy naszych spacerów oraz lokalizację hotelu, zapraszam do analizy załączonej mapy wraz z mini legendą poniżej
...
mapa miasta z zaznaczonymi naszymi 'śladami' ... kliknij aby powiększyć
mini legenda:
1 = hotel Med Cezir
2 = Błękitny Meczet
3 = Hagia Sophia
4 = Pałac Topkapi
5 = miejsce gromadzenia się wędkarzy
linia niebieska = trasa dojazdu do hotelu
linia różowa = trasa wyjazdu z hotelu
kropki żółte = wspólny spacer
kropki pomarańczowe = samotny spacer
dzień 3, czyli powrót z Istanbulu
Z racji ambitnego planu dnia, pakowanie samochodu rozpoczynam jeszcze przed wschodem słońca. Senni panowie taksówkarze z sąsiedniego postoju z ciekawością obserwują jak znoszę do samochodu kolejne klamoty, a kiedy mam trudności z dopięciem kufra dachowego, dwóch z nich spontanicznie rusza z pomocą. Śniadanie mija w równie miłej atmosferze jak dzień wcześniej. Wymieniamy się namiarami, a na zakończenie 'strzelamy' pamiątkowe zdjęcie z panem właścicielem. Zgodnie z wcześniej wytyczoną i przedreptaną przeze mnie trasą, zjeżdżamy do nabrzeża i wzdłuż brzegu jedziemy w kierunku mostu Galata. W porównaniu z dniem wczorajszym różnice są dwie. Po pierwsze, na ulicy jest zupełnie pusto. Widać w niedzielny poranek miasto dopiero budzi się do życia. Po drugie, niebo zasnute jest chmurami. Widać miasto opłakuje nasz wyjazd.
pożegnalna fotografia
Przejeżdżamy przez dzielnicę Galata i kierujemy się w stronę mostu spinającego dwa brzegi Bosforu. Cel jest jasny i prosty. Chcemy przejechać nim na drugi kontynent, znaczy się do Azji
. Most jak most, konstrukcją przypomina nowojorskie, wszak budowali go podobno Amerykanie. Widok z mostu średni, bo przesłaniają go wysokie betonowe barierki. Ale za mostem czeka niespodzianka. Są bramki do opłat, ale wszystkie przystosowane do obsługi użytkowników z kartami abonamentowymi, czytanymi bez konieczności zatrzymywania się, przez czujniki zainstalowane w bramkach. Stanowiska dostosowanego do poboru 'klasycznych' opłat brak
. Samochody żwawo przemykają przez bramki, a co któryś powoduje włączenie się syreny, jak domniemam sygnalizującej problem lub brak karty. Jako kulturalni goście nie mamy zamiaru stosować techniki 'na chama', więc upatrzywszy po prawej stronie budynek mostowej administracji przystajemy obok niego. Zaparkowanych samochodów jest jeszcze kilka, a kiedy wchodzę do środka to widzę, że nie tylko ja mam dylemat dotyczący sposobu uiszczenia zapłaty. Jak się okazuje, problemu nie ma, bo opłaty dokonuje się właśnie tutaj
. Gorzej, że ze znaków na moście to jednoznacznie nie wynika, a przypuszczam, że nie każdy musi na to wpaść sam
. Kiedy przychodzi moja kolej, podchodzę do okienka, płacę jakąś względnie rozsądną kwotę, i dostaję sporych rozmiarów różowy kwitek z wypisanymi numerami auta. Na moje pytanie, do jakiej bramki mam podjechać i komu to pokazać, w odpowiedzi widzę dobrotliwe machnięcie ręką wskazujące, że mam jechać prosto przed siebie. Zgodnie z sugestią tak też i czynię, ignorując wyjącą syrenę mijanej bramki ...
najazd na most
przy bramkach wyjazdowych
Na pierwszym napotkanym zjeździe opuszczamy trasę szybkiego ruchu i zjeżdżamy na azjatyckie nabrzeże Bosforu. Fakt wjechania do Azji jakoś niespecjalnie do nas dociera
. O wiele bardziej absorbuje nas poszukiwanie skrzynki pocztowej, do której moglibyśmy wrzucić wypisane i oklejone znaczkami kartki. Z kilku punktów widokowych patrzymy na mosty i europejski brzeg, ale gnani czasem rychło ruszamy w dalszą drogę ...
Bosfor
widok na drugą stronę
most z bliska ...
... i drugi most z daleka
Wracamy mostem ponownie do Europy. Z naszej mapy wynika, że w pobliżu obwodnicy znajduje się Carrefour. Tradycyjnie chcemy zakupić jakieś tureckie pamiątki w płynie
i nie tylko, toteż za cel stawiamy sobie jego odwiedzenie. Sprawa nie jest prosta, a odnalezienie rzeczonego sklepu nie jest takie oczywiste, skutkiem czego kluczymy w te i na zad nie czyniąc większych postępów
. Z braku lepszych pomysłów zatrzymuję się koło napotkanego patrolu policji. Panowie rozczytani są w gazetach, ale na widok mej mapy budzą się z letargu i z dużym zaangażowaniem próbują mi wytłumaczyć jak mam tam gdzie chcę dojechać. Na przeszkodzie staje jednak bariera językowa, a na migi komunikacja nie jest wystarczająco subtelna czy precyzyjna. Wreszcie, niczym w bajce o pomysłowym Dobromirze będącej właśnie 'na topie' Lenkowej oglądalności, widzę błysk w oczach jednego z nich, sugerujący przełomowego 'pomysła'. Pokazuje mi, żebym jechał za nimi. Co prawda bez włączonego koguta
, ale eskortują nas przez dobrych kilka kilometrów aż do samego parkingu marketu. Machamy sobie na pożegnanie, a my nie potrafimy wyjść ze zdziwienia, że taka ludzka bezinteresowna uprzejmość, zwłaszcza ze strony mundurowych, jeszcze istnieje
...
Same zakupy mijają bez większych zaskoczeń, jak to w dużym markecie. Egzotyczne jest jedynie wejście do samego centrum handlowego. Pomiędzy jednymi a drugimi szklanymi drzwiami, niczym na lotnisku, stoją bramki do wykrywania metalu oraz maszyny do prześwietlania bagażu
. Stoją w liczbie mnogiej, gdyż jeden zestaw obsługiwany przez męskich mundurowych przeznaczony jest dla panów, a drugi obsługiwany przez umundurowione kobiety jest dla pań. Nikt z klientów nie protestuje, wszyscy karnie stoją w ogonku, a następnie poddają się kontroli.
Z uzupełnionymi zapasami wracamy na obwodnicę miasta i mając już spore spóźnienie względem zakładanego planu, pomykamy czym prędzej w stronę granicy. Im dalej od miasta tym na drodze robi się bardziej pusto, aż wreszcie całą, szeroką czasem na trzy pasy, autostradę mamy tylko dla siebie. Kilometry umykają sprawnie, a monotonia jazdy skutecznie usypia całe towarzystwo. Niewiarygodnie długa, kilkukilometrowa kolejka TIRów ustawionych na granicy przywodzi nie tak jeszcze odległe wspomnienia z polskich przejść. Dla samochodów osobowych odprawa po tureckiej stronie przebiega jednak sprawnie, głównie dzięki streamline'owej organizacji kolejnych stanowisk. Nim się orientujemy, przejeżdżamy przez bardzo wyraźnie zaznaczoną, wręcz z perwersyjną teatralizacją, linię oddzielającą oba kraje. Po stronie bułgarskiej czeka nas niespodzianka w postaci kolejki, która ... zdaje się wcale się nie przesuwać
. Oprócz nas, w ogonkach do punktów kontroli stoją 'klasyczni' już Turcy, powracający do swych nowych zachodnioeuropejskich ojczyzn, oraz ... Rumunii w wypasionych furach, powracający z wczasów na tureckim wybrzeżu. Po upływie około godziny i zaliczonych okienkach celno - paszportowych, na zakończenie trafiamy przed okienko winietowe. Początkowo rozmowa przypomina trochę wymianę zdań niczym z Misia, gdyż pan próbuje przymusić nas do zakupu bułgarskiej winietki i nie przyjmuje do wiadomości, że my takową, wciąż jeszcze obowiązującą, już posiadamy. Co chyba logiczne, jegomość ów z języków obcych zna dwa ... w swoich butach
, więc w sukurs ponownie musi przyjść moja znajomość języka Puszkina na poziomie klasy piątej dawnej szkoły podstawowej. Koniec końców pan ulega mym zdolnościom negocjacyjnym
i Bułgaria stoi przed nami otworem ...
Obserwując wkoło bardziej swojskie klimaty, bez zbędnego marudzenia mkniemy przed siebie, starając się gonić uciekający bezlitośnie czas. Na odcinku drogi wiodącym do Plovdiv ruch jest spory, ale kiedy odbijamy na północ ku Novej Zagorze, zdecydowanie rozluźnia się. Naszym dzisiejszym celem jest Arbanassi zlokalizowane nieopodal Veliko Tarnova. Robi się niestety późno, skutkiem czego ostatnie kilometry pokonujemy już po zmroku. Napotykamy też na remont drogi do samego Arbanassi, co dodatkowo wydłuża i tak już z niecierpliwością oczekiwany moment dotarcia na miejsce.
Hotel Winepalace http://www.winpalace.net/newsite/content_en.php?m=1 okazuje się być bardzo przytulnym i godnym polecenia miejscem, a znajdująca się w nim stylizowana na ludową restauracja, mimo późnej pory otwiera przed nami swe podwoje i w bardzo miłej atmosferze ratuje nas przed pewną śmiercią głodową
...
kukurydza w BG
Lenka i Jaś w Arbanassi
Na uwagę zasługuje też fakt, że przed przekroczeniem tureckiej granicy nie udaje się nam znaleźć żadnej wolnostojącej skrzynki pocztowej. Przypuszczam, że owo zjawisko należy łączyć z obostrzeniami antyterrorystycznymi. Wobec powyższego, rzeczone kartki przejadą się z nami jeszcze kawałek, aby być wysłane dopiero z Serbii
, gdzie na beogradzkiej poczcie wzbudzą niemałe zdziwienie u pani w okienku, oklejającej je serbskimi znaczkami
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.