Dzień 8
22/09/2007 sobota
odległość: 30 km
trasa: Rakovica - NP Plitvice - Rakovica
Ranek znów wita nas pięknym słońcem , acz temperatura jest dość rześka. W oddali słychać koguta, a od strony sufitu dochodzą dźwięki pakujących się do wyjazdu Czechów, którzy przybyli późnym wieczorem i zakwaterowali piętro wyżej. Poranne 'czynności' śniadaniowe mijają sprawnie, Lenka penetruje podwórko, na którym odnajduje huśtawkę, oraz 'molestuje' trochę psa, który dzielnie to znosi . Koło godziny 9:00 następuje wyjazd.
Jazda do parkingu obok parkowego wejścia numer 1 trwa dość krótko, gdyż mamy jedynie 15 kilometrów do pokonania, a droga jest prawie pusta. Na parkingu pełnym samochodów z licznych zakątków Europy znajdujemy zacienione miejsce. Pakujemy Jaśkowy wózek tym wszystkim, co będzie nam potrzebne podczas tych kilku godzin w parku. A potrzebne będą różnorakie artykuły żywieniowe dla młodzieży, coś do picia dla nich i dla nas, termos ze wrzątkiem do mleka dla Jasia i do naszych zalewajek, statyw do aparatu, oraz coś cieplejszego do ubrania i przeciw deszczowego na wypadek pogorszenia pogody. Słowem, zbiera się tego całkiem sporo, wszystko mieści się do i na wózku, ale ... odbija się to na wadze rzeczonego. Dla zainteresowanych dodam, że jak widać na zdjęciach, zdecydowaliśmy się zabrać na wyprawę 'normalny' wózek a nie 'spacerówkę', bo ta druga dobrze się sprawdza na wypadach do centrum handlowego czy na osiedlowy plac zabaw, ale na dłuższe marsze, a zwłaszcza na nierówne nawierzchnie, nie jest to sprzęt godny polecenia, gdyż ani 'kierowca' ani 'pasażer' nie mogą wtedy liczyć na komfort ...
Opuszczając parking natrafiamy na pierwsze schody, dosłownie i w przenośni. Jako że wejście do parku znajduje się po drugiej stronie ruchliwej drogi, nad jej biegiem poprowadzona jest kładka dla pieszych, na którą to zaś prowadzą SCHODY, a schody to jest wróg numer jeden każdego użytkownika wózka, zwłaszcza tak obciążonego jak nasz. Decydujemy się więc pokonać szosę 'drogą lądową', co czyniąc łamiemy widocznie oznakowany zakaz . Po drugiej stronie docieramy do dużej mapy parku, po analizie której utwierdzamy się co do wyboru trasy 'C' jako naszej dzisiejszej marszruty. W kasie nabywamy dwa jednodniowe 'dorosłe' bilety i wkraczamy uroczyście na teren parku .
kliknij na to zdjęcie aby zobaczyć je w pełnej rozdzielczości
Pokonujemy jakieś 100 - 200 metrów i dochodzimy do pierwszego punktu widokowego na Veliki Slap, czyli Duży Wodospad.
Po nacieszeniu oczu tym wyjątkowym widokiem, ruszamy betonową ścieżką w dół zbocza. Dróżka prowadzi zakosami, a prawie na każdym zakręcie jest miejsce widokowe. Jazda wózkiem nie stwarza tu najmniejszych problemów, może z wyjątkiem konieczności hamowania sprzętu przed rozwinięciem zbyt wysokiej prędkości . Po drodze mijamy grupki turystów, wśród których dominują Hiszpanie i Polacy. Rodacy wyposażeni w aparaty niczym legendarni Japończycy, fotografują się wzajemnie na tle wodospadu, dzięki czemu daje się słyszeć naszą piękną mowę ojczystą wypowiadaną w zwrotach typu: 'Zdzisiu, k...wa, przecież całą rękę mi u...doliłeś'. Hiszpanie nawiązując do naszej ścieżki tyż coś tam rzucają między sobą o 'curvas', ale to wbrew pozorom ma się znaczeniowo nijak do tego, co wymieniony wyżej przykładowy Zdzisiu słyszy po przecinku . Docieramy wreszcie do poziomu Dolnych Jezior, a droga zaczyna prowadzić po drewnianych kładkach. Spacerówka z małymi kółkami i bez zawieszenia 'poległby' tu natychmiast, nasz wózek zaś dzielnie sobie radzi, ku radości naszej i Jasia .
Skręcamy w prawo celem podejścia bliżej pod Veliki Slap. Zagęszczenie zwiedzających wzrasta, a mowa ojczysta dalej dobiega nas ze wszelkich stron, co sprawia, że gdyby nie ten wodospad na horyzoncie, można by pomyśleć, że jesteśmy nad Morskim Okiem . Ku mojej 'wielkiej radości' okazuje się, że ostatnie kilkadziesiąt metrów drewnianej kładki wiedzie schodami w dół . Trza więc będzie nieść. Ponieważ jednak, co widać na zdjęciu powyżej, wózek swą szerokością zajmuje prawie połowę kładki, a ja niosąc go trzymam go z boku, to gdy do tego doliczyć jeszcze moją szerokość, w praktyce okazuje się, że możemy mijać się jedynie z pojedynczymi osobami, gdyż przy dwóch robi się na tyle ciasno, że istnieje ryzyko że ktoś kogoś zepchnie do wody. Musimy więc trochę poczekać aby największy tłum 'przepłynął' koło nas, zanim rozpocznę zejście. Czeka na mnie jednak niemiła niespodzianka . Wraz z uniesieniem wózka stwierdzam, iż waży on więcej niż się spodziewałem, co w bilansie zapowiada upojną dalszą trasę ...
U podnóży wodospadu spędzamy chwil kilka, czas jednak ruszać dalej. Wdrapujemy się na schody i drewnianą kładką ruszamy dalej w kierunku jeziora Kozjak. Z czasem, po pokonaniu kolejnych schodów, szlak 'schodzi na ląd' i prowadzi brzegiem jeziorek po gruntowej ścieżce. Jej jakość jest w pełni wystarczająca do tego, aby ją przejechać naszym wózkiem bez odbicia Jaśkowi nerek i wątroby. Dla odmiany mijani po drodze 'spacerówkarze' niosą swoje sprzęty oraz pociechy na rękach. Jedynie na jednym podejściu droga staje się na tyle kamienista, że zostajemy dodatkowo zachęceni do tego, aby Jasia nakłonić do spaceru na własnych nogach. Po drodze mijamy piękne jeziorka oraz mniejsze i większe wodospady, którymi woda płynąca z jeziora Kozjak wędruje w dół, tworząc zespół Dolnych Jezior.
Na przystani stateczków kursujących wzdłuż jeziora Kozjak czeka spora grupka ludzi, lecz załadunek na trzy jednostki przebiega bardzo sprawnie, skutkiem czego na pokład dostajemy się praktycznie bez czekania . Czas rejsu to około 10 - 15 minut, wykorzystujemy go więc na napojenie i nakarmienie młodzieży .
Na drugim brzegu okazuje się, że czekają na nas kolejne długie schody, które będą wiodły nas ku Górnym Jeziorom, zasilającym jezioro Kozjak. Przepuszczamy więc innych i po pustych schodach zaczynamy naszą mozolną wspinaczkę. Przy wadze naszego wózka nie sposób pokonać schody na jeden raz, robimy więc przerwy. W pewnym momencie schody stają się 'głębsze' czyli przekształcają się w 'platformy' po około 1 metr długości, co pozwala na zastosowanie techniki 'wahadła', czyli przemiennego obciążania tylnej i przedniej osi, połączonego z jednoczesnym unoszeniem osi odciążonej . Początkowo widoki są lekko bagienne, jednak szybko obok kładki zaczynają pojawiać się wszelakiej maści wodospady. Z czasem dogania nas kolejna grupa przetransportowana stateczkiem przez jezioro Kozjak, robi się więc tłoczno i ciasno na kładce. Na jednym z postojów Jasiek wykonuje gwałtowny ruch ręką, a trzymany samochodzik wyślizguje mu się z dłoni i lecąc torem balistycznym wpada ostatecznie do wody . Robi się mały rwetes, bo najpierw Lenka, a potem Jaś wpadają w płacz. Woda w tym miejscy ma na oko 4 metry głębokości, co skutecznie niweczy moje próby 'wydobywcze'. Idziemy więc dalej, a młodzież z czasem studzi swoje emocje. Dogania nas kolejna grupka 'wyładowana' ze stateczków, a ja w wolnych chwilach z zainteresowaniem przyglądam się ludziom. Dalej rodacy stanowią pokaźną część parkowej populacji, ale moją uwagę w szczególności przyciągają niewiasty w przedziale wiekowym 15 - 30 lat, które opalone 'na Leppera' są ewidentnie 'oderwane granatem' od plaży przez swoich ojców lub partnerów. Wbrew temu co czytelnik może sobie teraz myśleć, powodem mojego zainteresowania nie jest ich uroda, lecz ... ich skwaszone miny. Patrząc na nie widać ogromne znużenie i zniesmaczeni faktem, że tak piękny dzień, zamiast plackiem na plaży, zmuszone są spędzać chodząc wokół jakiś 'głupich' jezior
Jasiek jeszcze z samochodem ...
Na szczęście widok tych pań i panienek nie trwa zbyt długo, gdyż w pewnym momencie trasa 'C' odbija w prawo i brzegiem jeziora zaczyna wspinać się ku górze. Dodatkowej radości dostarcza nam to, że Jasiek zmęczony natłokiem dotychczasowych wrażeń, zapada w wózku w sen. Wędrujemy więc spokojnie wyznaczonym szlakiem chłonąc widok jeziora widzianego z coraz większej wysokości. Mimo, że droga lekko terenowa, wózek spokojnie powozi uśpionego Jasia, dodatkowo bujając nim na boki. Z czasem ścieżka 'wchodzi' w teren zadrzewiony, a motywem przewodnim staje się płynący bokiem potok.
Jasiek pokonany przez sen ...
Po krótkiej przerwie na leśnej ławce, spożytkowanej na dokarmienie wszystkich członków wyprawy, docieramy do stacji ST4 stanowiącej kraniec naszej wędrówki. Zgodnie z rozkładem, po paru minutach na miejsce przybywa kolejka autobusowa, która odstawia nas z powrotem na drugi koniec parku do stacji ST1. Do parkingu mamy jeszcze całkiem spory kawałek do przejścia, ale dzięki temu po lewo rozciągają się piękne widoki 'z góry' na Dolne Jeziora i na trasę, którą przebyliśmy kilka godzin wcześniej. Dochodzimy wreszcie do platformy widokowej, z której podziwialiśmy widok na Veliki Slap zaraz po wejściu do parku. Widok niby ten sam, ale nie taki sam, za sprawą innego nasłonecznienia wodospadu i okolicy, co po raz kolejny potwierdza banalną prawdę, jak ważnym elementem w fotografii dobre światło jest ...
Sprawnie docieramy do samochodu, ponownie łamiąc zakaz przechodzenia przez jezdnię. Resztkami sił, czując wszystkie mięśnie wzdłuż kręgosłupa oraz na rękach, rozpakowuję wózek. Wyjeżdżając z parkingu kierujemy się jeszcze na parkowe hotele, aby przejeżdżając koło nich utwierdzić się, że ich standard nijak nie koreluje z cenami, za jakie można wynająć w nich pokój. Po szybkiej analizie tablic rejestracyjnych samochodów znajdujących się na parkingach hotelowych ewidentnym staje się, że 95% klienteli to turyści z Europy zachodniej, nie świadomi za pewne faktu, że za mniejsze pieniądze mogliby znaleźć w okolicznych wioskach coś o wiele przyjemniejszego niż te hotele pamiętające jeszcze czasy późnego Tito .
Przed dotarciem do naszej kwatery, zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce, która z zewnątrz wygląda całkiem sympatycznie. Po wejściu do środka okazuje się, że aż tak sympatycznie nie jest, ale postanawiamy już tam pozostać. Dalsze wrażenia są jeszcze mniej pozytywne, bo po pierwsze pani kelnerka przynosi nam kartę przez 15 minut, mimo że trudno nas nie zauważyć, po drugie z toalety powiewa mało sympatyczny zapach, i po trzecie samo jedzenie, czyli nasz tradycyjny zestaw cevapcici i pljeskavica z frytkami, okazuje się mieć smak mocno 'bezpłciowy', zwłaszcza w kontekście tego, z czym spotykaliśmy się przez ostatnie dni w BiH. Nie zniechęca nas to zbytnio, wszak głód po spędzeniu większości dnia na świeżym powietrzu mamy wielki, a jedyną sankcją jest brak napiwka dla pani kelnerki.
Po drodze odwiedzamy jeszcze sklepik spożywczy gdzie nabywamy, między innymi, tak osławione we wszelakich opisach na cro.pl piwo Karlovacko , które zostaje spożyte przed snem celem uzupełnienia wypoconych kalorii
Zasypiamy pełni wrażeń i emocji związanych z Plitvickimi Jeziorami, ale również świadomi tego, że już następnego dnia ujrzymy po raz pierwszy w życiu Morze Adriatyckie, które będzie tworzyło tło dla wydarzeń przez kolejne kilkanaście dni ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.