Dzień 10
08/09/2008 poniedziałek
odległość: 260 km
trasa: Bucuresti - Giurgiu - RO / BG - Ruse - Veliko Tarnovo
W 2006 roku z Bucuresti udaliśmy się najnowszą rumuńską autostradą na wschód do Constanty, gdzie odbiliśmy na południe i jadąc wzdłuż morza przekroczyliśmy granicę RO / BG, aby docelowo dojechać na południowy kraniec bułgarskiego wybrzeża do Achtopola. Tym razem plan jest mniej forsowny, a z pewnością bardziej krajoznawczy. Ma nas doprowadzić do miejsca, do którego dotarliśmy w 2006 na powrocie znad morza i którego z braku czasu nie mieliśmy szansy zwiedzić dokładniej. Pogoda, a jakże, kolejny dzień spisuje się na medal
. Czas więc drugi raz pożegnać się ze stolicą RO i wyruszyć dalej
...
wszystkie drogi prowadzą do Bucuresti
... na granatowo trasa z 2008 roku, na zielono trasa z 2006 roku, przebyta w 4 dni ...
Punkt 9:00 ruszamy z parkingu i od pierwszych chwil jest ewidentne, że weekend już się skończył. Przebijając się do wschodniej dzielnicy Titan teoretycznie jedziemy 'pod prąd', gdyż ulice zakorkowane są w kierunku do centrum, a my się od niego oddalamy
. Nie mniej jednak wszelkie napotykane ronda zakorkowane są w zasadzie na całym swym obwodzie
. Przebicie się przez takie rondo mimo doświadczeń warszawskich i stażu odbytego w Tiranie
wymaga jednak kilku chwil, co skutecznie spowalnia nasz przejazd. Docieramy wreszcie na miejsce. Parkujemy przed samym Auchan, bierzemy wózek i ruszamy na uzupełnianie zapasów żywieniowych, do których ma jeszcze dojść zakup pamiątek winno-piwnych
. Lustrując z ciekawości półki utwierdzam się w przekonaniu nabranym w innych mniejszych sklepach, że gama produktów spożywczych w poszczególnych grupach towarowych jest sporo węższa niż u nas. Świadczy to zapewne o chłonności rynku i sile nabywczej mieszkańców. Co ciekawe, wśród produktów importowanych dominują te z Niemiec i ... z Polski właśnie, a soki Kubuś rodzimego Maspexu są produkowane na miejscu. Wobec braku czołowych rumuńskich piw
, zgarniam z półki jeno kilka flaszek rozmaitych czerwonych wytrawnych win i ruszamy do kasy ...
zjeżdżając z bukareszteńskiego ronda ...
... używamy techniki sprzęgło plus hamulec ...
... oraz pchamy się na chama
...
my na szczęście jedziemy 'pod prąd'
po zakupach, ostanie przygotowania z mapą do dalszej jazdy ...
... przed Auchan
Całość logistyki zaopatrzeniowej pochłania nam trochę czasu i kiedy ruszamy spod sklepu, jest już godzina 11:00. Przebijając się przez miasto w kierunku południowego wyjazdu na Giurgiu, przewidując późną obiado-kolację, daję się namówić na zakup frytek na wynos wiadomo gdzie
. Południowe dzielnice miasta są zdecydowanie mniej urokliwe niż północne i jeżeli ktoś ograniczy się tylko do ich 'zaliczenia', to faktycznie wrażenia wywiezie adekwatne
. Rozległe blokowiska ciągną się wzdłuż każdej główniejszej ulicy, a wszędzie pełno zaparkowanych samochodów. W zasadzie nie widać nowych inwestycji budowlanych, ale to wynika chyba z braku wolnych gruntów na istniejących osiedlach. Dla kontrastu, kiedy na obrzeżach miasta wreszcie coś widzimy, to swą skalą i rozmachem przypomina to raczej inwestycje moskiewskie
. Dalsze peryferie rumuńskiej stolicy z opustoszałymi zakładami czy magazynami widocznymi wzdłuż ulicy oraz podstołeczne wioski uzupełnione klimatycznie połatanym i wyboistym odcinkiem drogi są jak żywcem wyjęte ze stereotypu o Rumunii. Do tego dochodzi wszechobecny pył unoszący się w powietrzu za sprawą panującej suszy i całość wygląda mało ciekawie. Dla uczciwości trzeba jednak dodać, że taki stan rzeczy trwa raptem przez pierwsze kilkanaście kilometrów i po przejechaniu jednej z wiosek wyjeżdżamy ponownie na bardzo ładnie zmodernizowany odcinek drogi, który już nieprzerwanie ciągnie się do samej granicy. Teren jest zdecydowanie płaski, ewidentnie rolniczy, pokryty olbrzymimi polami. Bardzo widoczne są skutki suszy. Uprawy wyglądają na dość mikre. Kiedy przystajemy na chwilę i zjeżdżamy w polną dróżkę, ziemia pyli przy każdym kroku, a jej powierzchnia spękana jest niczym w westernach
...
w kupie raźniej
...
przez chwilę możemy się poczuć jak na rodzimych drogach
...
to jeszcze nie plaża ...
... ino wysuszona gleba
...
wkoło pola
wjazd do Giurgiu
Do Giurgiu docieramy lekko przed godziną 13:00. Z moich wyliczeń wynika, że przy aktualnych kursach walut oraz cenach paliwa panujących po obydwu stronach granicy, bardziej opłaca się nakarmić pojazd jeszcze w Rumunii. Tak też czynimy. Robimy małą rundkę po Giurgiu, które wygląda całkiem przyzwoicie, a następnie obieramy kurs na przejście graniczne, położone kawałek za miastem. Dojazd poprowadzony jest objazdem, biegnącym wzdłuż rozległego romskiego getta, które zza płotu wygląda troszku jak rodzime ogródki działkowe. Inna rzecz, że to pierwsze takie osiedle, jakie widzimy w Rumunii. Niczym w magicznym wehikule czasu, im bliżej granicy tym bardziej daje się odczuć klimat lat minionych
. To, że obydwa państwa nie darzą się specjalną miłością wiadomo nie od dziś. Teraz zaś widzimy, co to oznacza w praktyce. Rumuńskie tereny nadgraniczne sprawiają wrażenie być, delikatnie mówiąc, mocno zapuszczone. To spory kontrast do tego, co widzieliśmy na przejściu z Węgrami czy na przejściu z Bułgarią w Vama Veche. W owym 'morzu' estetyki rodem z dawnego systemu swoistą wyspą jest terminal odpraw, który wygląda nieco przyjemniej dla oka niż cała reszta.
jazda do granicy niczym podróż w czasie
tablica z epoki
Rzecz jasna od momentu wejścia RO do EU, odpraw na wyjeździe już nie ma. Ostał się za to punkt poboru opłat za przejazd mostem, nomen omen,
przyjaźni . Wedle cennika, opłata dla przybyszów z daleka wynosi 9 EUR z eurocentami. Teoria głoszona w wielu relacjach głosi, że w praktyce 5 EUR wręczone 'do łapy' przy braku zapotrzebowania na pokwitowanie skutkuje upustem uznaniowym przyznawanym przez właściciela owej łapy
. Że relacjom wierzę, tak też i czynię, wręczając panu w okienku odpowiedni banknot. W odpowiedzi słyszę, że ma być 10. Zawstydzony myślę sobie, że standardy etyczne w RO się podnoszą, a ja tu miast je energicznie wspierać i krzewić, próbuję je sabotować
. Wręczam szybko kolejny banknot i ... czekam na resztę. Pan patrzy na mnie, ja na niego. Pan macha, żeby jechać. Ja mu pokazuję, że rachunek, że reszta, por favor
. Pan jeszcze raz macha, wzbogacając to o przekaz werbalny o identycznej treści. Myślę sobie, nie będę wszczynał wojny o kilkanaście eurocentów ... i ruszam dalej. Standardy etyczne ... widać one też tutaj zastygły w dawnej epoce
... A przecież można by całość łatwo uregulować wprowadzając automatyczny pomiar ilości przejeżdżających samochodów
...
bramki przyjaźni ...
... z europejską walutą
...
Dalszy dojazd do mostu konsekwentnie trzyma styl i klimat. Kolumny na wjeździe na przeprawę zdają się sugerować, że powstała ona w latach 1952 - 1954. Ustawiona obok tablica informuje, że coś jest w remoncie. Jej stan wskazuje, że to długotrwały remont musi być, gdyż wkrótce i ona sama wymagała będzie renowacji
. Most jest duży i długi, a łączenia dylatacyjne można liczyć nawet z zamkniętymi oczami. Z lekka zniesmaczeni rumuńskim pożegnaniem, otwarci na nowe doznania witamy napis BULGARIA umiejscowiony na środku mostu. Terminal odpraw znajduje się tuż po zjechaniu z przeprawy. Bułgarscy pogranicznicy z zainteresowaniem i pietyzmem oglądają samochody przyjaciół zza rzeki, na nas jednak machają abyśmy jechali dalej. Kawałek dalej stoi tablica z podanymi cenami i rodzajami winietek, a tuż za nią znajduje się punkt sprzedaży. Stoi tylko jeden samochód, z resztą z naszego pięknego kraju, więc zakup winietki powinien pójść w mgnieniu oka. Gdy podchodzę do okienka i słyszę trwającą tam debatę, to wiem, że chwilę się zejdzie
. Nasz rodak, nazwijmy go umownie typ upierdliwca, dopytuje się pana w okienku, nazwijmy go umownie typ nadgorliwca, o drogę dojazdu do serwisu marki jego samochodu. Nadgorliwiec tłumaczy długo i kwieciście jak należy jechać, ze szczegółami opisując każde mijane skrzyżowanie. Kiedy kończy, upierdliwiec dopytuje się czy na tym drugim skrzyżowaniu było prosto czy w prawo, więc nadgorliwiec zaczyna od początku i powtarza do samego końca. Upierdliwiec dopytuje się o trzecie skrzyżowanie, nadgorliwiec powtarza, i tak aż do skutku, a że skrzyżowań jest kilka, to schodzi się im prawie 10 minut
. Gdy bogatszy o nową miesięczną winietkę oraz fakturę kwitującą jej nabycie i uboższy o 13 EUR odchodzę od okienka, widzę że za mną zrobiła się już kolejka
. Naklejam nową obok poprzedniej i możemy jechać. Pokonujemy coś, co z pewnością jeszcze całkiem nie dawno było rowem dezynfekcyjnym i wita nas Ruse ...
końcowy dojazd do mostu
wjazd na most
welcome to BG
bramki po stronie BG
tablica z cennikiem winiet ...
... i budka ich sprzedaży
suchy rów dezynfekcyjny
Ruse
Do miasta nie zjeżdżamy, z uwagą trzymając się obwodnicy będącej aktualnie w remoncie. Pierwsze doznania estetyczne w BG analogiczne do ostatnich w RO. Może to jakaś specyfika okolic tego mostu
. Mą uwagę zwracają wysokie bloki widoczne na prawo od drogi. Ich obraz ogólny wypada niekorzystnie nawet w zestawieniu z blokami rumuńskimi, ale dużą nowością są ocieplenia elewacji wykonane w kilku miejscach dla pojedynczych mieszkań na wysokich kondygnacjach
. Abstrahując od sposobu w jaki musiało być to wykonane, świadczy to wyraźnie o pomysłowości i zaradności poszczególnych mieszkańców oraz o zdecydowanym uwiądzie administracyjnym osiedlowych samorządów
. Młodzież z radością wita wiadomość, że wjechała do kolejnego kraju. Lenka dopytuje się w jakim tu mówią języku i czy na pewno mają arbuzy
. W odróżnieniu od większości podróżnych przejeżdżających przez Ruse, nie kierujemy się na Sumen i Varnę, lecz na Sofię. Spory kawałek za miastem, kiedy pagórkowate rolnicze krajobrazy skutecznie koją nasze oczy po urokach przebytej granicy, zatrzymujmy się na poboczu na krótkie rozprostowanie kości połączone z przekąszeniem tego i owego z naszej lodówki. Tu też jest sucho, ale jakby troszkę mniej.
Lenka z Mordunią
Jaś z radością patrzy w przyszłość
winietki
na poboczu
rolniczy krajobraz
Za miejscowością Bjala porzucamy kierunek na Sofię i obieramy nasz definitywny na Veliko Tarnovo. Droga mija szybko i sprawnie, a ruch im dalej od granicy tym zdaje się być mniejszy. Wkoło rozciągają się tereny wybitnie rolnicze, ale lekko pofalowane, dzięki czemu nie ma monotonii. Wioski rozlokowane są raczej sporadycznie, a te, które widzimy sprawiają wrażenie lekko wyludnionych. Na wjeździe do miasta napotykamy widok dla nas nowy i egzotyczny. Na środku ulicy stoi samochód ciężarowy, który tarasuje przejazd. Po bliższej analizie okazuje się, że jest to pojazd z podnośnikiem, do którego jest właśnie mocowany zaparkowany obok samochód. Po kilku chwilach auto unosi się do góry i trafia na skrzynię ciężarówki, która po kolejnych paru chwilach odjeżdża z pojazdem wyjącym i mrugającym całą mocą swojego systemu antykradzieżowego. W tym też momencie jasne staje się, że samochód ów był zwyczajnie zaparkowany w miejscu niedozwolonym, a owa akcja nie była kradzieżą, lecz egzekwowaniem prawa
.
droga
samochód był ...
... ale się zmył
Hotel
Concorde http://www.hotel-concorde-vt.com/ odnajdujemy bez większych trudności trochę przed godziną 16:00. Zgodnie ze stawianym mu celem znajduje się w centrum miasta, acz na zacisznym uboczu, w 'pieszej' odległości od
twierdzy Carevec, którą mamy zamiar dziś jeszcze zwiedzić. Cena 40 EUR ze śniadaniem i dozorowanym parkingiem przed budynkiem za standard pokoju, jaki otrzymujemy zdaje się być bardzo korzystną ofertą, acz pokój mógłby być kapkę większy. Największym minusem jest to, że pani recepcjonistka nie jest w stanie potwierdzić, do której godziny twierdza jest dziś otwarta
. Szybko zatem wypakowujemy co najniezbędniejsze rzeczy i ruszamy na spacer przez miasto. Dochodzimy do głównej
ulicy Vasil Levski i wzdłuż jej przedłużenia kierujemy się ku wschodowi. Po drodze, w przypływie refleksji stwierdzam, że warto by było pozyskać jakieś lokalne środki płatnicze
. Dopiero drugi bankomat chce z nami 'gadać', co witamy z ulgą. Pobieramy kwotę, która wedle wyliczeń ma nam starczyć na pierwszą część pobytu w BG i przestawiamy sobie liczniki w głowach, zapamiętując, że 1 lew noszący symbol BGN jest wart około 1,75 PLN. Dalej idąc wzdłuż głównej ulicy opadającej lekko w dół, kwadrans przed 18:00 docieramy do kasy biletowej. Tu czeka na nas kolejna dobra nowina. Okazuje się, że wciąż obowiązują letnie godziny zwiedzania, a to oznacza, że twierdza otwarta jest do 19:00
...
Veliko Tarnovo
BGNy zwane lewami
ku twierdzy
Wyposażeni w bilety wstępu po 4 BGNy od osoby dorosłej mijamy lwa strzegącego wejścia na brukowane podejście do twierdzy i rozpoczynamy nasze podejście pod delikatną górkę. Zgodnie z przewidywaniami, teren kompleksu okazuje się być dość rozległy. Atuty jego zwiedzania zasadniczo są dwa. Po pierwsze, fragmenty murów, i tych zewnętrznych obronnych, i tych wewnętrznych stanowiących ongiś domy, świątynie, czy inne zabudowania twierdzy. Po drugie, widok na okolicę. Pora dnia okazuje się być bardzo korzystna dla murów, ładnie podświetlanych przez zachodzące słońce, i zdecydowanie mniej przyjazna dla widoków okolicy, skutecznie skrytych w cieniu lub maskowych przez oślepiające słońce. Ekspozycji stricte muzealnych ze szklanymi gablotami nie stwierdzamy, ale w kilku miejscach widzimy zabezpieczone stanowiska archeologiczne. Ogólnie można powiedzieć, że pomijając oczywiste różnice historyczne czy topograficzne, twierdza na swój sposób przypomina Stari Bar w MNE. Dla nas jednak fakt spaceru po pustym, odludnym terenie twierdzy jest chyba największą nagrodą samą w sobie
. Idąc na północ wzdłuż murów obronnych, a potem nawracając ścieżką trawersującą zbocze, docieramy na sam szczyt w okolice
cerkwi dominującej nad całością kompleksu. Godzina i piętnaście minut, która wydawała nam się całą wiecznością w momencie rozpoczynania zwiedzania, mija jednak bardzo szybko, stąd zejście ze wzgórza musimy przeprowadzić w tempie ekspresowym, aby uniknąć zamknięcia w twierdzy
. Dozorca jest jednak czujny i mimo lekkiego spóźnienia, widząc nasze sylwetki w oddali, cierpliwie czeka przy bramie
...
lew strzegący wejścia
po bruku pod górkę
widok na dolnę
wieża strzegąca dostępu
mapa twierdzy
widok na mury
widok na dolinę
widok na fragmenty zabudowy twierdzy
Jaś
Małżonka z Lenką
widok na dolinę
panorama ... wersja mała
panorama ... wersja duża
cerkiew na szczycie
Jaś mknie wózkiem w dół
jeszcze jedno spojrzenie
panowie i ich pojazd
widok przez bramę
lew o zachodzie
Wracając tą samą uliczką co poprzednio, tym razem jednak pod górę, czujemy jak ogarnia nas rozprężenie po wykonaniu planu dnia
. Wreszcie do głosu dochodzi głód. Idąc, szukamy czegoś po drodze. Kiedy po sprawdzeniu trzech miejsc, które wyglądały fajnie ale okazały się być jedynie baro-kawiarniami, godzimy się z myślą, że zjemy coś w hotelowej restauracji, od niechcenia zaglądamy do czegoś, co z pozoru nie rokuje nadziei ... ale w praktyce staje się strzałem w dziesiątkę
. Dodatkowym plusem okazuje się być też pora naszego przybycia. Zajmujemy ostatni wolny stolik z widokiem na miasto. Goście przybywający kilka chwil po nas dostają już miejscówki bez widoku, a i te wkrótce się kończą. Z racji pory, mimo głodu nie przesadzamy z wielkością posiłku, dodatkowo sycąc się widokiem rozświetlonego Veliko Tarnova, a konkretnie jego części rozłożonej na półkolistym zboczu schodzącym w dół do rzeki Jantry, wijącej się niczym wąż przez wschodnią część miasta ...
uliczka
widok na część miasta położoną na półkolistym zboczu
widok z knajpki
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.