Dzień 8
06/09/2008 sobota
odległość: 260 km
trasa: Brasov - Prejmer - Harman - Sinaia - Bucuresti
Analogicznie do dnia poprzedniego, dziś też zamierzamy oddawać się poznawaniu miejsc nowych i nieznanych, acz wieczorem planujemy powrócić na szlak reminiscencji, docierając do miejsca noclegowego dobrze nam znanego z 2006 roku. Dzisiejszy plan zwiedzania jest 'wypasiony', a pogoda nieprzerwanie, po raz kolejny podczas tej wyprawy, w pełni współpracuje, delegując słonko i wysokie temperatury do pełnienia roli naszych towarzyszy podróży
. Jedyny problem to zmęczenie trudami dnia wczorajszego. Głowa Małżonki, zdaje się, zapomniała ją boleć, nad czym w sposób dość niezauważalny przechodzimy do porządku dziennego, ale nogi wszystkich pamiętają ile wczoraj nachodziły się po zamkach i ulicach Brasova ...
Trochę po godzinie 8:00 udaje się wreszcie zwlec nam z łóżek i przystąpić do rytualnych, porannych czynności organizacyjno-logistycznych. Długi i pokręcony labirynt korytarzy i schodów nie ułatwia zadania, ale cóż można począć
. Podczas śniadania z nadzieją nasłuchujemy bratniego języka niemieckiego, ale o dziwo bez skutku
. Z parkingu ruszamy kapkę po 11:00 i czując spory niedosyt z wieczornego zwiedzania miasta ruszamy na małe samochodowe tournee po centrum. Podjeżdżamy pod dolną stację kolejki na wzgórze Tampa, skąd spoglądamy na miasto z lekkiego wyniesienia. Następnie jeździmy trochę wzdłuż głównych ulic, obserwując jak sobotnie miasto budzi się do życia. Ze smutkiem stwierdzamy, że infrastruktura koncertowa dalej okupuje cały plac Sfatului, skutkiem czego widok na ratusz i okolicę nie uległ znaczącej poprawie
. Cóż więc robić, trzeba będzie tu kiedyś zawitać ponownie
...
nasz pokój
front hotelu
pod wzgórzem Tampa
przejazd przez miasto
Czarny Kościół z góry
... i z poziomu ulicy
Czarny Kościół i wciąż 'zagracony' plac
sobotnie miasto odświeża swój wizerunek
Koło południa opuszczamy Brasov i udajemy się do pobliskiej wioski
Prejmer. Po drodze Jasiek dożywia się ulubionymi czekoladowymi sercami, wygodnie rozsiadając się w swoim foteliku, a przedsiębiorcza Lenka bawi się w produkowanie coli, żebyśmy mieli co pić
... Prejmer to normalna wioska, podobna do innych w okolicy. Tym, co ją wyróżnia i co warto tu zobaczyć, jest
ewangelicki kościół warowny z XIII w. Trochę krążymy samochodem wkoło murów obronnych, szukając wejścia, a gdy już je widzimy, parkujemy opodal i ruszamy na zwiedzanie. Na wstępie przechodzimy kilkunastometrowymi podcieniami zwieńczonymi krótkim tunelem, co jak powszechnie wiadomo skutecznie aktywizuje naszą młodzież, wywołując tym razem okrzyki z gatunku 'uuuuuuuuu'
. Z pierwszego małego dziedzińca schody prowadzą w górę do kilku sal, w których urządzona jest mała ekspozycja muzealna. Tam też nabywamy bilety wstępu, płacąc po 6 RONów od każdego dorosłego oraz zapoznajemy się ofertą pamiątek, z których wybieramy słusznej wielkości, ładnie zrobioną, imitację reprodukcji mapy Transylwanii zwanej również Siedmiogrodem
. Docieramy wreszcie i na główny dziedziniec, stanowiący niejako jądro całego kompleksu. To, co szczególnie zwraca naszą uwagę, to sposób 'zagospodarowania' murów okalających ten duży plac. Używając współczesnego języka, na czterech poziomach rozmieszczone są małe boksy, do których prowadzą drewniane schody i pomosty przytwierdzone do ścian zewnętrznych. Sądząc po opisach, część z nich, zwłaszcza tych położonych na parterze, pełniła funkcje wspólne, a w jednym znajdowała się nawet szkoła. Reszta stanowiła pomieszczenia mieszkalne dla lokalnych rodzin, w których w obliczu zagrożenia mogły one szukać schronienia i mieszkać przez czas oblężenia. Centralnie umiejscowiony kościół swoją prostą i skromnością zdobnictwa wręcz książkowo wpisuje się w schemat świątyni ewangelickiej. Nie ma tu przerostu formy, która często bierze górę nad treścią w kościołach innych, szeroko rozumianych, orientacji. Mimo soboty panuje tu spokój, a hord turystów nie widać na horyzoncie. Zwiedzenie całości zajmuje nam lekko ponad pół godziny, ale wyciszenie, jakiego tu doznajemy pozostaje z nami na znacznie dłużej ...
Jasiek z nogami na fotelu Małżonki
Lenka produkuje colę
...
... a Jasiek je serce
Prejmer
wejście do kompleksu
mały dziedziniec
centralny dziedziniec
kościół z zewnątrz
boksy mieszkalne
w kościele
Słonko ostro nagrzało nasz samochód podczas postoju, dlatego chwilę go chłodzimy przed odjazdem, a czas wykorzystujemy na dokładniejsze przyjrzenie się najbliższej okolicy. Jako pierwszy w oczy rzuca się nam przejeżdżający nieopodal wóz ciągnięty przez jednego konia. Wbrew pozorom, po spędzeniu w Rumunii pełnego tygodnia, w pamięci możemy doliczyć się raptem tylko kilku tego typu pojazdów, które dane nam było spotkać na swojej drodze. Może to przypadek, a może podobnie jak w Polsce jest to zjawisko stopniowo zanikające
. Spoglądamy w inną stronę i widzimy dwa opuszczone domy wielorodzinne. Ciekawe gdzie podziali się ich mieszkańcy
. Może faktycznie po upadku Ceausescu postanowili reemigrować do kraju swoich niemieckich przodków. Powoli ruszamy z parkingu, a w oczy rzuca się nam jeszcze budynek szkoły. Nie wygląda zbyt bogato, zwłaszcza w zestawieniu z placówkami tego typu rozsianymi po polskiej prowincji. U nas w ostatnich latach zaczęły one odświeżać swe oblicza, przy znacznym udziale, jak domniemam, funduszy unijnych. Tu Unia Europejska jest obecna na ten czas li tylko w postaci flagi, ale to daje nadzieję, że w ślad za nią dotrą tu również i odpowiednie dotacje ...
jednokonny pojazd bio
opuszczone domy
szkoła ... europejska
Wracamy w stronę Brasov, aby po krótkim czasie odbić w bok na
Harman. To kolejna trochę większa wioska i
kolejny ewangelicki kościół warowny. Znów pokonujemy tunel, którym dostajemy się na wewnętrzny dziedziniec, na którym wita nas dozorca obiektu, sprzedający również bilety, tym razem jednak sporo tańsze, bo w cenie 2 RONów od osoby dorosłej
. Kościół wydaje się być bardziej widny i zdecydowanie lepiej utrzymany, co sprawia, że panuje w nim cieplejszy klimat. Całkowita cisza powoduje, że słychać odgłosy desek skrzypiących pod nogami
. Przed wejściem ustawione są sporych rozmiarów płyty, jak należy domniemać, nagrobne. Reszta dziedzińca, podobnie jak i sam kościół, jest sporo mniejsza. Boksów mieszkalnych jest zdecydowanie mniej i choć całość jest ładna i zadbana, to nie robi już na nas takiego wrażenia. Może gdybyśmy przyjechali tu w odwrotnej kolejności efekt byłby inny
. Któż to wie. W sumie obydwa kompleksy warowne godne polecenia, ze wskazaniem na większy kościół w Prejmer, jeżeli ktoś musiałby wybierać.
wjazd do Harman
kościół z zewnątrz
tablica
brama
w kościele
płyty nagrobne
wieża kościelna
główne wejście do kościoła
Na początku naszego zwiedzania, będąc już w środku kompleksu, słyszymy odgłosy klaksonów dobiegające z wioski. Na bazie naszych rumuńskich doświadczeń wiemy, że to z całą pewnością oznacza konwój pojazdów weselnych przejeżdżający przez okolicę. Gdy po około 30 minutach zwiedzania wychodzimy z bramy kościoła, na wprost widzimy coś co wygląda na lokalny urząd stanu cywilnego lub coś w tym rodzaju, pod którym kłębi się sporo weselników szykujących się do odjazdu. Kiedy kawalkada rusza, to oprócz tego, że znów słychać spontaniczne i pełne południowego temperamentu wycie klaksonów, to widać również, że tworzące ją konie nie tylko są mechaniczne, ale też i odpowiednio rasowe
... Gdy ruszamy i my, termometr wskazuje 40C ciepła na zewnątrz
. Wracamy do Brasov, ale tym razem miasto muskamy po jego wschodnich dzielnicach. Obserwujemy bloki mieszkalne rozproszone wzdłuż ulicy. W zasadzie nie wiele się różnią od swoich odpowiedników w innych rumuńskich miastach. Dominują odcienie szarości, a ogólna jakość wykonania nie wygląda na najwyższą. Tym, co jednak w szczególności odróżnia je od naszych rodzimych znad Wisły, to ewidentny brak jakichkolwiek prac związanych z odnowa i/lub ocieplaniem elewacji
. Druga kwestia to pełna autonomia panująca w zakresie sposobu zabudowy balkonów, co nie pomaga w zachowaniu najlepszego poziomu estetyki całości
. Przy wylocie z miasta natrafiamy na rozległe tereny opanowane przez handel wielkopowierzchniowy. Jest tam też i ulubiony lokal naszej młodzieży
. Czasu nie ma za dużo, głód daje się we znaki, więc bez dłuższego namysłu udajemy się tam w gości
...
biedne rumuńskie wesele
40 stopni ... we wrześniu
bardziej współczesna twarz Brasov
Jaś je
flipsy
Najedzeni smacznym, zdrowym, i pożywnym jedzeniem
, około godziny 15:30 ruszamy w dalszą drogę. Trasą prowadzącą docelowo do stolicy kraju chcemy teraz dojechać do atrakcji numer 3 na naszej dzisiejszej liście. Początkowo mając góry na horyzoncie, po chwili wjeżdżamy na odcinek drogi prowadzący wzdłuż koryta rzeki. Ruch nasila się, a liczne zakręty sprawiają, że niczym długi wąż ciągniemy się w kolumnie z innymi autami przez kolejne zjazdy i podjazdy. Z racji soboty, na poboczach dalszych i bliższych możemy obserwować całe tabuny
popasowców korzystających z ładnej pogody. W chwilach pozornego zastoju ogólne ożywienie wprowadza Lenka i jej eksperymenty z pogranicza fizyki prowadzone przy użyciu 'zdobycznego' helikoptera, który co chwila podrywa się do lotu z ręcznie nakręcanej wyciągarki i ląduje w najróżniejszych miejscach naszego samochodu, najczęściej jednak na Jaśkowej głowie lub w jej okolicach
. Mijamy kolejne miejscowości, które sądząc po znakach i reklamach mogą śmiało służyć zimą jako baza dla turystyki narciarskiej. Docieramy wreszcie do
Sinaia, gdzie kierując się widocznymi znakami podążamy w kierunku
zamku Peles.
góry na horyzoncie
Lenka, helikopter, i zabawa z fizyką
popas ...
... jako zjawisko masowe
podjazd do Peles
Z racji późnej pory i pochyłego podjazdu, staram się autem podjechać najwyżej i najbliżej jak się da
. Cały spryt na nic się jednak zdaje. Kiedy na parkingu szykujemy się do dalszego marszu, pan parkingowy skutecznie studzi nasze zamiary udzielając informacji, że na zwiedzenie zamku od wewnątrz nie mamy już co liczyć
. Po dotarciu do kasy przy wejściu na tereny zamkowe lepiej rozumiemy co miał na myśli. Mimo, że jest dopiero 16:45, a zamek otwarty jest do 17:00, to jego zwiedzanie odbywa się jedynie w grupach, a te są wpuszczane najpóźniej do 16:15 ... Wszechobecny tłum skutecznie przywodzi wspomnienia zatłoczonych wnętrz zamku w Branie, a to powoduje, że nad brakiem możności wejścia do zamku Peles nie rozpaczamy ani sekundy. Z tego co czytałem w różnych opisach, podczas zwiedzania obowiązują tu rzekomo drakońskie ograniczenia w zakresie robienia zdjęć czy filmów video, więc jest wielce możliwe, że nawet gdybyśmy tam weszli, to i tak wiele nie udałoby się nam uwiecznić dla potomności. Tak czy owak, widok z zewnątrz już sam w sobie jest na tyle ładny, że w pełni uzasadnia celowość naszego tu przybycia
. Decydujemy się zatem na spacer po zielonych i ładnie zagospodarowanych terenach parkowych oraz na sycenie oczu widokiem zamku widzianego z różnej perspektywy i pod różnym kątem. Na powrocie robimy małe zboczenie w kierunku pałacu Pelisor, który znajduje się jakieś 400 metrów od zamku i jest jego swoistą mniejszą wersją. Mą uwagę i lekkie zdziwienie budzi napotkana tabliczka w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu, niczym rodem z Czernobyla
... ciekawe co autor miał na myśli
...
Lenka puszcza bańki mydlane w drodze do zamku
FSO ... nazwa jak nazwa, ale nawet stylistyka napisu znajoma
...
godziny otwarcia
zamek Peles
zaplecze gastronomiczne
Peles z bliska i z profilu
pałac Pelisor
zona ... prawie jak w Czernobylu
...
W drodze na parking, wstępujemy na wąską alejkę wypełnioną kramami z pamiątkami i wyszukujemy kolejny ceramiczny kufel do naszej kolekcji. Przed udaniem się w dalszą drogę, fundujemy sobie małą przejażdżkę po samej miejscowości Sinaia. Krętą drogą, stromo pnącą się pod górę, staramy się wjechać do najwyżej położonej części i znaleźć jakieś miejsce widokowe. Nim się jednak orientujemy, w sposób całkowicie niezamierzony i zupełnie przypadkowy, opuszczamy Sinaia i rozpoczynamy podjazd w kierunku górnej stacji kolejki linowej, noszącej wdzięczną nazwę
Cota 1400, co wskazywałoby prawdopodobnie na jej wysokość n.p.m. Powodowani potrzebą zatrzymujmy się na krótki postój na jednym z zakrętów. Mą uwagę przyciąga duża tablica informacyjna przestrzegająca przed ... misiami stanowiącymi istotny element lokalnej fauny. Stojąc obok samochodu staram się zgłębić treści zawarte na tablicy, a z mej prawej strony z nagła dają się słyszeć coraz wyraźniejsze brzękotanie dzwoneczków. Niby niedźwiedzie dzwonków raczej nie noszą, ale wyobraźnia podsycana strachem podsuwa mi różne możliwe wytłumaczenia
. Kiedy oprócz odgłosów można to i owo już dostrzec, ze sporą ulgą stwierdzam, że to nie rodzina wygłodniałych misiów tylko stado krów, idących gęsiego, zbliża się w naszą stronę. Nie mam co prawda pewności, czy nie zapragną wziąć mnie na swoje rogi, ale w kontekście możliwej niedźwiedziej alternatywy groźba ta wydaje się być i tak mało przerażająca
...
uwaga miś ...
... i czego nie należy robić
krowy ...
... idące gęsiego
Tonizując nastroje powstałe w samochodzie na widok rzeczonej tablicy i wmawiając sobie, że autentyczna groźba spotkanie żywego misia może dotyczyć praktycznie tylko bardziej odludnych rejonów i szlaków, spokojnie kontynuujemy nasz spontaniczny podjazd. Droga raz lepsza, raz gorsza, im bliżej górnej stacji tym staje się bardziej dziurawa, zwłaszcza tam gdzie daje się zauważyć skutki spływającej z gór wody. Na szczęście ze znaków wynika, że cały ten odcinek ma około 10 km, z czego większość już mamy za sobą, więc idzie to jakoś wytrzymać. Wykręcając na jednej z agrafek z absolutnym zdziwieniem stwierdzamy, że na poboczu leniwie i w bezruchu leży ... duży niedźwiedź
. Nim udaje się nam lekko ochłonąć, kawałek dalej pojawia się kolejny
. Pierwszą reakcją ze strony Małżonki jest lekka panika, skutkiem czego napotkane misie mijamy bez zatrzymywania się
. Dopiero nieopodal stacji kolejki robimy krótki postój. Uwieczniam co się da z dostępnego widoku, który w dużej mierze jest ograniczony przez wyrośnięte drzewa. Małżonka chłonie z wrażeń, dzięki czemu na zjeździe udaje mi się ją przekonać do przystanięcia obok dalej tam siedzących niedźwiedzi
. Bliższa obserwacja ujawnia, że obydwu misiom musi być zwyczajnie gorąco, co nie nastraja ich do zwiększonej aktywności fizycznej. Widać również, że są raczej oswojone z otoczeniem, zarówno tym tworzonym przez dokarmiających je turystów
, jak też przez współbytujące z nimi bezpańskie psy
.
pierwszy miś na zakręcie ...
... i drugi na poboczu
widok na wschód
hotel Cota 1400
drugi miś na powrocie ...
... i pierwszy miś z psią obstawą
Przejeżdżamy jeszcze przez ścisłe centrum Sinaia, ale podobnie jak wczoraj Poiana Brasov nie robi ono na nas specjalnego wrażenia. Widać, co prawda, sobotni tłum turystów przybyłych tu głównie zapewne z nizinnej stolicy, ale całości brakuje jakiegoś wyrazistego charakteru
. Na ile sprawnie się da, przebijamy się do drogi wyjazdowej z miasta i około godziny 19:30 obieramy kierunek na Ploiesti. W miarę tego jak wyjeżdżamy z gór, droga się prostuje i rozszerza, a także maleje na niej ruch, zwłaszcza w naszym kierunku
, dzięki czemu jazda nabiera tempa
. Obwodnica Ploiesti jest w przebudowe, stoimy zatem w kilku ogonkach przy sekcjach drogi obsługiwanych w ruchu wahadłowym, ale potem już bez zakłóceń pomykamy sprawnie w stronę Bucuresti. Na tym odcinku droga została już przebudowana 'po polsku', czyli dalej prowadzi środkiem wiosek, ale ruch pieszy został lepiej odseparowany od ruchu samochodowego za pomocą barierek i oświetlonych przejść. Widać jak weselna mobilizacja przetacza się przez kolejne wsie pod postacią odświętnie ubranych ludzi podążających skrajem szosy czy przemykających udekorowanych samochodów. Na zatoczkach wzdłuż drogi, mimo panujących tam ciemności egipskich, w sąsiedztwie kontenerów na śmieci, daje się dostrzec biesiadujących tam jeszcze
popasomaniaków ...
Sinaia
droga do Bucuresti
Musi być lekko po godzinie 21:00 kiedy zbliżamy się do granic administracyjnych rumuńskiej stolicy. Wzdłuż trasy zaczynają pojawiać się rozmaite firmy i firemki. Droga rozszerza się do bodajże trzy pasmowej arterii, a po lewo coraz lepiej widoczne są światła międzynarodowego lotniska Otopeni, a kawałek dalej kolejnego dworca lotniczego Baneasa. Tu i tam daje się dostrzec eleganckie parki businessu dające dom przedstawicielstwom najróżniejszych międzynarodowych koncernów. W oczy rzuca się duży salon BMW, w którym na kilkupiętrowej ekspozycji wystawione są najnowsze modele samochodów tej marki. W części już bardziej miejskiej, nasza droga przekształca się w szeroki, obsadzony drzewami bulwar, niczym z Paryża rodem, prowadzący wzdłuż parków i starych dzielnic willowych aż do ścisłego centrum. I podobnie jak w większości stolic naszej wschodniej części Europy, przybywając tu z warsiawki czuję się jakbym przyjechał z wiochy zabitej dechami, której szczytowym, ale i typowym, osiągnięciem komunikacyjnym jest wiecznie zakorkowane do granic możliwości zwieńczenie legendarnej już gierkówki, prowadzące z Janek na północ do centrum, noszące dumną nazwę Alei Krakowskiej
. Mapę miasta mam na pod ręką, ale nie decyduję się na jej użycie. Po kilkugodzinnej samochodowej eskapadzie po mieście w 2006 roku ogólną topografię i układ ulic mam już zapisaną w głowie
. Mimo tego sam jestem zdziwiony jak sprawnie udaje się nam przedostać przez centrum i dojechać wprost pod sam hotel bez nawet jednego omyłkowego skrętu czy innego przeoczenia ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.