Dzień 6
04/09/2008 czwartek
odległość: 110 km
trasa: Sibiu - Biertan - Sighisoara
Zgodnie z założeniami dzisiejszy dzień miał spełnić dwa cele. Po pierwsze miał być dalszym ciągiem powrotu do przeszłości i miał nas zaprowadzić do Sighisoary. W 2006 roku był tu nasz pierwszy nocleg na trasie wyprawy, zwieńczający 28 godzinny, pierwszy 'dzień' przejazdowy z Warszawy. To zabytkowe miasto zapadło na tyle głęboko w naszych wspomnieniach, że mimo szczegółowego zwiedzenia wtedy, czuliśmy zew ponownego go odwiedzenia teraz. Drugim celem miał być odpoczynek fizyczny i mniej bogaty program dnia, pozwalający na zregenerowanie sił po pięciu dniach już przebytych oraz przygotowujący nas do dwóch kolejnych, wymagających lepszej dyspozycji fizycznej i dyscypliny czasowej ...
nasz pokój
Ponieważ do przejechania dziś mamy raptem 110 km, stąd pozwalamy sobie na dłuższy sen. O dziwo młodzież współpracuje w tym zakresie . Spokojnie zbieramy się, pakujemy samochód, jemy śniadanie. Trochę przed godziną 12:00 zwalniamy pokój, ale ustalamy z panią właścicielką, że samochód zostawimy jeszcze na terenie pensjonatu na godzinę czy dwie. W dniu wczorajszym, podczas przejazdu przez miasto, Małżonka spostrzegła całkiem spory fragment zabytkowych murów miejskich, a że ma osobliwą perwersję, że takie mury zawsze musi zobaczyć z bliska, toteż nie było wyjścia jak udać się do nich teraz przed wyjazdem. W ramach zapewniania młodzieży ruchu, Jasiek zostaje 'odklejony' od swojego wózka i wszyscy udajemy się na nogach na pożegnalny spacer po mieście. Żeby było ciekawiej, trasę przejścia starałem się wytyczać nowymi, nieznanymi nam dotąd uliczkami. Mury jak mury, okazują się być z cegły i raczej niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale Małżonka jest ukontentowana, a jak powszechnie wiadomo, uśmiech na twarzy żony jest dla każdego męża ... bezcenny . Nas, to znaczy resztę grupy, bardziej od murów intryguje drewniana konstrukcja z belek i desek powstająca wzdłuż rzeczonych umocnień, wyglądająca jak pofalowana bieżnia lekkoatletyczna. Jak potem wynika z reklam radiowych, jest to powstający tor do planowanych na sobotę zawodów motocrossowych mających odbywać się właśnie w tym miejscu . W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o sklep znajomej marki Billa celem uzupełnienia zapasów żywieniowych. Priorytetem jest znalezienie odpowiednika dla deseru czekoladowego (Mikuś / Monte) stanowiącego podstawę Jasiowego śniadaniowego żywienia. Z ulgą oddychamy, kiedy znajdujemy takowy (Paula). Lenka napala się na arbuza. Są jednak same duże. Tłumaczymy jej, że będzie ciężko zabrać się ze wszystkim, a do przejścia mamy kawałek. Daje się przekonać.
zwarci i gotowi ... do oglądania murów miejskich
Aby uniknąć jechania z Sibiu do Sighisoary przez Medias tą samą drogą co wtedy w 2006, wybieram na mapie trasę alternatywną przez Agnita. Droga wygląda na dużo bardziej boczną, ale to bardzo dobrze, o to właśnie chodzi . Chcemy zobaczyć kawałek Rumunii położonej z dala od 'ubitych' szlaków turystycznych. Sibiu opuszczamy dobrze po godzinie 13:00. Z niewielkiego wzgórza mamy ostatni widok na miasto. Znak ustawiony przy drodze informuje, w tym w języku niemieckim, że będzie tu powstawać duży kompleks mieszkalny. Ciekawe dla kogo Przypuszczam, że dla niemieckich emerytów . Po kilkunastu minutach, z drogi widzimy położoną kawałek w bok, niewielką wioskę, z białą wieżą pośrodku. Drogowskaz sugeruje, że to Hosman, a do przejechania jest cały jeden kilometr. Zapada szybka decyzja, jedziemy. Droga dojazdowa w znacznej części szutrowa, ale we wiosce już króluje asfalt. Przejeżdżamy ją całą wzdłuż, a na powrocie skręcamy jeszcze na chwilę w boczną dróżkę. Raczej typowa transylwańska osada. Bogactwa nie ma, ale z drugiej strony nie widać skrajnej biedy. Sądząc po słupach i skrzynkach, to mają tu i gaz, i prąd, i nawet telefony. Ludzie ubrani normalnie, samochody mają nie gorsze niż na polskiej głębokiej prowincji. Na nas nie zwracają większej uwagi, mimo że z naszym bagażnikiem nie wyglądamy na przyjezdnych z sąsiedniej wsi. Nikt nie rzuca w nas kamieniami, nie goni, nie próbuje żebrać, zabić ani zgwałcić . Nie widać ton walających się śmieci. Wracamy do 'głównej' drogi i kontynuujemy naszą jazdę. Mijamy kolejne wioski. Analogiczna sytuacja. Sporo odmalowanych domów, starsze panie na ławeczkach, czysto i zielono. W każdej wiosce po jednym małym kościele i po jednym radiowozie policyjnym .
lokalna droga Sibiu - Agnita
skarpetki suszą się na słońcu
Jaś w foteliku
Lenka w foteliku
drogowskaz na Hosman
Hosman
inne wioski przy lokalnej drodze
zamiast traktora ...
Przed dojechaniem do Agnita odbijamy w lewo na północ w kierunku na Medias. Gdzieś 'w polu' przystajemy za potrzebą. Cisza, spokój, prawie bezchmurne niebo, na polu kukurydza. To nie Trasa Transfogaraska, ale też ładnie . Kawałek dalej odbijamy w prawo w jeszcze bardziej boczną drogę, tym razem obierając azymut na Biertan. Jedziemy równym, ale wąskim i krętym szutrem. Kilometr, dwa, trzy, końca nie widać. Małżonka proponuje nieśmiało 'może zawrócimy '. Mam wątpliwości, ale jak zawsze męska logika podpowiada 'nie, to nie honorowo '. Problem rozwiązuje się sam, bo po paru chwilach powraca asfalt i trwa nieprzerwanie aż do samego Biertanu. Parkujmy przy głównym rynku i wyruszamy na zwiedzanie dalej egzotycznego dla nas tworu, jakim jest kościół warowny . W Bukowinie były warowne, malowane monastyry, tu jest kościół ewangelicki, ale nie malowany, tylko z dość skromnym zdobnictwem. Na bodajże dwie wycieczki niemieckich seniorów opuszczające właśnie obiekt nie zwracamy już prawie uwagi. Kupujemy bilety, płacąc za całość 10 RONów, i po drewnianych schodach wchodzimy na wzgórek, na którym usadowiony jest kościół. Jak zwykle, Małżonkę szczególnie pasjonują szczegóły wnętrza, oryginalne posadzki i drzwi, a mnie widoki na zewnątrz i zaplecze gospodarcze . Młodzież też ma swoje zainteresowania. Lenkę jak zwykle frapuje czy tu mieszkał król i królowa, a może królewna i ksiąć . Jaś dla odmiany wypatruje wszystkiego, co mogłoby przypominać de brum ihaha, a kiedy widzi jakiś kolisty przedmiot, z radością oznajmia toło . Całość jest dość zwarta, więc na spokojne zaglądnięcie w każdy kąt wystarcza nam pół godziny. Na zakończenie obchodzimy jeszcze ryneczek, z którego doskonale widać, jak kościół stoi niejako na dachach otaczających go domów.
gdzieś 'w polu'
Biertan ... ewangelicki kościół warowny
widok z murów na okolicę
wieża
brama
widok z rynku na kościół ... i niemieckie seniorki na popasie
Z Biertanu do Sighisoary to już przysłowiowy rzut beretem, więc po około 40 minutach jazdy docieramy na miejsce prawie punkt 17:00. Na naszą bazę noclegową, podobnie jak w 2006, obieramy Pansion Joker http://www.pensiuneajoker.com/english/ http://members.virtualtourist.com/m/p/m/3789cd/ . Wtedy tak nam się tu spodobało, że tym razem bez chwili namysłu wiedziałem, gdzie będziemy nocować w Sighisoarze. Zabytkowa część miasta znajduje się na wzgórzu otoczonym dookoła nowszą zabudową i dostępna jest dwoma 'podjazdami'. Pansion Joker położony jest nieopodal wschodniego i stanowi idealną bazę wypadową do zwiedzania, zwłaszcza dla zmotoryzowanych, którzy chcą pozostawić swój pojazd w bezpiecznym miejscu. Dla uczciwości trzeba dodać, że na samym wzgórzu też znajduje się kilka ciekawych opcji noclegowych, ale albo są niewspółmiernie droższe, albo nie zapewniają parkingu. Przy cenie 32 EUR za noc bez śniadania był bez dyskusyjnie najtańszym naszym noclegiem na tegorocznej wyprawie, a i tak spokojnie znalazł się w pierwszej piątce najlepszych . Jedyną jego wadą może być brak lodówki w pokoju, która była normą we wszystkich dotychczasowych. Trogirska przygoda z 2007 roku nie poszła jednak na marne . Przewidując taką kolej rzeczy, przed wyjazdem dokupuję odpowiedni transformatorek, za sprawą którego nasza lodówka samochodowa może być teraz podłączona w pokoju 'do ściany' i dalej może spełniać swoją powinność .
droga Biertan - Sighisoara
Po wstępnym rozpakowaniu i wydobyciu wózka z bagażnika wyruszamy na spacer. W odróżnieniu od poprzednich miast, które zwiedzaliśmy podczas tej wyprawy, tym razem nie potrzebujemy już mapy (nie mylić z MAPĄ ). Znaną trasą zdobywamy cytadelę na wzgórzu, jaką jest zabytkowa część miasta. Wieżę zegarową widać już z daleka, acz zmniejszająca się odległość odsłania kolejne jej szczegóły. Kiedy tak idziemy, coś wydaje się być jednak inne, nie pasujące do zapamiętanego obrazu. Po dłuższej obserwacji okazuje się, że tym czymś są zmiany w nawierzchni na większości ulic. Na bocznych pojawił się asfalt w miejsce bruku, a na głównych bruk nosi ślady tymczasowego położenia bądź wręcz go brak . Dalsza obserwacja przynosi stwierdzenie, że ewidentnie była tu, dość niedawno, wymieniana kanalizacja i/lub sieć gazowa. Skutek jest taki, że na chwilę obecną zabytkowe uliczki miasta znacznie straciły na wyglądzie . Należy mieć nadzieję, że to tylko sytuacja przejściowa, a bruk zostanie z czasem odtworzony do stanu poprzedniego . Kiedy jesteśmy już na cytadeli, stwierdzamy ze smutkiem, że na wieżę nie wejdziemy, bo zamykają ją o 18:00, a ta godzina już prawie wybiła . Mówi się trudno. Przechodzimy zatem do drugiego punktu programu, czyli do zaspokojenia naszego głodu. Na Piata Cetatii, czyli głównym skwerze cytadeli, zasiadamy przy ostatnim wolnym stoliku wystawionym przed restauracją należącą do hotelu Casa cu Cerb. Ciekawostką niech będzie to, że brytyjski Książe Karol przebywając w Sighisoarze właśnie tu 'stacjonował'. Oprócz 'ustawowej' piersi z kurczaka z pieczonymi ziemniakami dla młodzieży, decydujemy się na lokalną odmianę gołąbków oraz flaczków. Zawijasy z liści winogron są mniejsze od rodzimej wersji, zaś zupa bardziej przypomina pomidorową za sprawą śmietany użytej do jej zaprawienia ... Całość smakuje jednak dobrze i włączając w to piwo Ursus, drugiego z liderów piwnych w Rumunii, kosztuje w granicach 20 EUR, co zważywszy na centralne położenie lokalu nie stanowi zbyt wygórowanej kwoty ...
Sighisoara ... widok na wieżę zegarową
wieża
Jasiek przy stole
Lenka przy stole
Ursus ... King of Beer In Romania
widok na naszą restaurację
Najedzeni i napici ruszamy na dalszy obchód. Spoglądamy jeszcze raz na wieżę, tyle, że tym razem od strony skweru. Przystajemy obok domu, w którym w 1431 roku urodził się nasz wczorajszy 'gospodarz' Vlad Palownik. Aktualnie mieści się tu kolejna znana w mieście restauracja, zresztą stylizowana adekwatnie , a tablica pamiątkowa na murze dodatkowo podtrzymuje pamięć o znanym mieszkańcu. Stan bruku, nieprzerwanie i bezwzględnie, szpeci wszystkie pokonywane uliczki . Dobrze, że wiemy jak to wyglądało poprzednio, bo teraz zdecydowanie miasto nie wywarłoby na nas tak pozytywnego wrażenia . Stan elewacji w wielu miejscach też pozostawia wiele do życzenia. Inna rzecz, że zdaje się być podobny do tego z warszawskiej starówki , co troszku dziwi, bo tutejsze budynki mają po około 500 lat, podczas gdy warszawskie raptem 1/10 tego . Zdaje się potwierdzać dowcip znany w naszej pięknej stolicy, że budynki na warszawskiej starówce, choć względnie młode wiekiem, były budowane tak, żeby wyglądały jakby były autentyczne ...
tablica pamiątkowa ...
... i dom narodzin Palownika
widok na kościół na wzgórzu
pałac
Jako ostatni punkt programu postanawiamy wejść na najwyżej położony fragment wzgórza, na którym znajduje się kościół oraz stary niemiecki cmentarz. Prowadzą doń kryte schody z 1642 roku, liczące 172 stopnie, nie zdatne jednak do przebycia ich wózkiem. Z tej też przyczyny Małżonka wraz z młodzieżą pokonuje schody na własnych nogach, a ja z pustym wózkiem pomykam drogą 'serwisową', prowadzącą trochę dookoła po betonowych płytach. Kościół ewidentnie jest o tej porze już zamknięty, ale furtka cmentarna okazuje się być otwarta. Kiedy wchodzę tam jako pierwszy, grupka turystów wszelakich 'czająca' się kawałek dalej, zachęcona przykładem idzie w moje ślady. Sam cmentarz, najogólniej mówiąc, w wielu kwestiach przypomina, acz przy oczywistych różnicach, polski cmentarz na wileńskiej Rossie. Dawni niemieccy osadnicy spoczywają tu w swoich często zapomnianych grobach wśród obfitej zieleni drzew i pnączy, porastających pofalowany teren. Na skraju nekropolii znajduje się mały dom, z pewnością zamieszkały przez opiekuna cmentarza i kościoła. O tej porze dnia, w tym świetle i w tej lokalizacji, wygląda jednak bardziej jakby był przeniesiony żywcem z planu zdjęciowego jednego z filmów Hitchcocka, względnie jakby zamieszkiwał go daleki potomek Drakuli ...
kryte schody
niemiecki cmentarz
dom cmentarnego ... a może nie
Wybiła właśnie godzina 20:00, a więc najwyższy czas wracać do pokoju, bo jutro przed nami ambitny program zwiedzania. Kiedy docieramy do pensjonatu, jest już prawie ciemno (ale nie wszystko jedno ). Po rytualnych kąpielach młodzieży jest wreszcie chwilka na prace kronikarskie i administracyjne. Zgrywam zdjęcia na laptopa i porównuję z tymi z 2006 roku. Czasem miło jest wracać w te same miejsca ...
Sighisoara 2006
widok z wieży
widok na dom Palownika z góry ...
... i z poziomu ulicy
Sighisoara nocą
2006 / 2008
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.