Dzień 5
03/09/2008 środa
odległość: 280 km
trasa: Sibiu - Trasa Transfogaraska - Cetatea Poenari - Trasa Transfogaraska - Sibiu
W dniu wczorajszym podziwialiśmy twory ludzkich rąk pozostawione na tej ziemi dawno, dawno temu
. Dziś też chcemy zobaczyć to i owo z dorobku człowieka, tyle że tego bardziej współczesnego naszym czasom. Różnica ma polegać też na tym, że o ile wczorajsze budowle przeważały nad otoczeniem, określając swój własny 'klimat', o tyle dzisiejsze dokonania zdecydowanie tworzą tylko jeden z elementów szerszego kontekstu, w który się wpisują. Gdyby nie przyroda, która sama zrodziła piękną scenerię, same w sobie nie odbiegałyby zbytnio od tysięcy innych podobnych. A skoro już tam dotrzemy, będzie też i bonus, tyle że dla odmiany z bardziej odległych czasów
. Dodać trzeba, że trasa dzisiejszego przejazdu jest nam w całości już znana
. W 2006 roku, nasz czwarty dzień wyprawy prowadził z Sighisoary przez Sibiu, wzdłuż dzisiejszego odcinka, aż do stolicy kraju Bucuresti. To wtedy właśnie, mimo niesprzyjającej pogody, a może wręcz za jej sprawą
, postanowiliśmy, że kiedyś tu wrócimy i to, co najpiękniejsze, przejedziemy jeszcze raz
, dając sobie więcej czasu na obcowanie ze scenerią ...
Dziś pogoda znów ładna i słoneczna, a to duży plus w kontekście skali, w jakiej cel naszej dzisiejszej wyprawy musi być podziwiany. Na śniadaniu jesteśmy sami w kameralnej salce 'jedzeniowej' naszego pensjonatu, a pani recepcjonistka dogląda z uwagą, żeby niczego nam nie brakło. To doskonały dowód na to, że w branży hotelarskiej rozmiar obiektu ma znaczenie, tyle, że tu akurat mniejszy znaczy lepszy
. Lekko przed godziną 10:00 opuszczamy parking i robimy małą rundkę po mieście, docelowo kierując się na południowy wschód za znakami prowadzącymi na Brasov. Na przedmieściach widać rozwój handlu wielkopowierzchniowego, wielce podobny do tego z krainy nad Wisłą. Kawałek dalej mijamy stację benzynową, na której dwa lata wcześniej mieliśmy obowiązkowy postój na karmienie kaszką Jasia. Niech znakiem minionego czasu będzie to, że dziś dziedzic na rzeczoną kaszkę nie chce nawet patrzeć
.
wyjazd z Sibiu
Droga jest prosta i płaska, miejscami remontowana. Po niespełna godzinie docieramy do znaku wskazującego początek
drogi 7C, na którą w prawo należy skręcić. Tuż za zakrętem jest i tablica podająca odległości do kluczowych miejsc. Asfalt przed nami prowadzi prawie idealnie prostą, zadrzewioną aleją, a na horyzoncie coraz mocniej majaczą kontury gór
. Jest i pierwsza, a zarazem jedyna wioska, jaka znajduje się na tym górskim podnóżu. Chwilę potem pojawiają się pierwsze zakręty prowadzące przez dość zwyczajny i banalny teren leśny. Jedziemy tak jakiś czas, aż docieramy do
Balea Cascada położonej już w górach. Wedle naszej wiedzy znajduje się tu dolna stacja kolejki linowej, zwłaszcza popularnej zimą wśród narciarzy, oraz wodospad o analogicznej nazwie. Ilość zaparkowanych samochodów, zagęszczenie ludzi i kramików z wszelakim dobrem skutecznie nas jednak zniechęca do zatrzymywania się. Przejeżdżamy osadę i pokonujemy zakręt mający 180 stopni, aby na znajdującym się tam podjeździe ujrzeć szlaban ... teraz oczywiście otwarty
. To ważny szczegół dla potencjalnych amatorów podobnej wycieczki
Trasa Transfogaraska, bo tak oficjalnie nazywa się to dzieło Nicolae Ceausescu, zbudowana w latach 1970 - 1974 w celach zapewnienia alternatywnego szlaku komunikacyjnego dla wojska, właśnie w tym miejscu
jest zamykana w godzinach 22:00 - 7:00 w okresie przejezdności, oraz permanentnie od momentu pierwszych opadów śniegu aż do wiosennych roztopów
.
zjazd na Trasę Transfogaraską ...
... i kluczowe odległości
pierwszy widok gór
osamotniona wioska
szlaban przed północnym wjazdem na górski odcinek trasy
Teraz asfalt już zdecydowanie pnie się pod górę kręcąc zygzaki w lewo i prawo. Dalej na poboczach dominują drzewa, ale jest i element dość egzotyczny dla oka. Nad drogą, co jakiś czas, pojawiają się betonowe wiadukty. Sądząc po wyglądzie i umiejscowieniu, ich główna funkcja to ochrona drogi przed kamieniami względnie zalegającym śniegiem. Bez tych konstrukcji droga w tych miejscach mogłaby często być niedrożna za sprawą zsuwających się lawin. Wraz z kolejnymi zakrętami widzimy kolejne odsłony coraz szerszej panoramy gór, aż wreszcie jest ... dolina w całej swej okazałości
. Na nasze szczęście, przed nami jadą tylko dwa holenderskie Jeepy, od czasu do czasu z przeciwka zjedzie pojedynczy samochód, a na przydrożnych zatoczkach można zobaczyć tu i tam kilka pojazdów z ich załogantami fotografującymi się w rozmaitych pozycjach na tle gór
. Poza tym ... jest prawie pusto
. Południe zbliża się wielkimi krokami, więc i słonko prawie w zenicie, co ma ten duży plus, że ani nie świeci w oczy ani nie daje obszarów zacienionych. Można powiedzieć, że wszystko jest widoczne jak na stole chirurgicznym
. Dla nas to duża nowość, gdyż w 2006 właśnie na tym odcinku, powyżej szlabanu a przed tunelem, panowała taka mgła, że momentami nie było widać kolejnego zakrętu, że o widokach całości nie wspomnę.
osłony przeciwlawinowe
pierwsza odsłona ...
... druga odsłona ...
... i jest
widok w kierunku północnym na dolinę
Docieramy w
okolice tunelu. Jest tam niewielkie wypłaszczenie, na którym znajduje się
Balea Lac oraz dwa duże drewniane schronisko-hotele ulokowane przy linii brzegowej jeziora. Pierwotny plan zakładał nocleg w jednym z nich (Balea Lac Chalet
http://www.balea-lac.8m.com/index.html ), ale problemy z komunikacją mailową, uwieńczone ceną z kosmosu, w granicach lub nawet ponad 100 EUR za noc, skutecznie odwiodły mnie od tego pomysłu. Przed samym tunelem jest też duży, płatny parking oraz skupisko licznych straganów, które powiedzmy to otwarcie, uroku temu miejscu nie dodają
. Spacer w okolice jeziora jest przewidziany, ale na drogę powrotną, kiedy słonko będzie bardziej plastyczne
. Teraz bez zatrzymywania się mijamy rozgardiasz, jaki panuje przy samej drodze i zmierzamy w kierunku wjazdu do tunelu. Ci, co czytali relację z ubiegłego roku, może pamiętają, że tunele wszelakie wielką rozrywką dla Lenki i Jasia są
. Kiedy więc młodzież 'kapuje się', że tunel już tuż tuż, znacznie ożywia się w swoich fotelikach. Przed samym wjazdem w otchłań tunelu znajduje się kolejna betonowa osłona przeciwlawinowa. Na wlocie umocowane są wielgaśne, rozsuwane, stalowe drzwi, dziś oczywiście otwarte. Sam tunel, opierając się na oficjalnych informacjach, znajduje się na wysokości 2034 m n.p.m. i ma 884 metry długości. Jadąc teraz z północy na południe czujemy jak lekko opada w dół. Ciemno i mroczno jest jak we wczorajszej wieży zegarowej, a światełko na końcu jest bardzo słabo widoczne. Gdy tam docieramy, rozumiemy dlaczego. O ile tunel, choć opadający w dół, jest idealnie prosty, o tyle sam południowy wylot jest zakręcony pod kątem około 45 stopni
. Rzecz jasna, przez cały czas przejazdu młodzież 'szczytuje' wydając różnorakie, do bólu głośne, okrzyki, wśród których dominuje
'tuuuneeeeell' oraz
'hurrrrrrraaaaa'. Ponieważ Lenka zamiast 'r' wymawia coś na podobieństwo 'j', to brzmienie tego ostatniego jest ździebko inne, ale zapis fonetyczny w tej formie chyba nie nadaje się do podawania na forum
...
lekko obskurne stragany przed tunelem
wjazd do tunelu od północy
w tunelu
wyjazd ze strony południowej
południowa osłona przeciwlawinowa
Zaraz po opuszczeniu tunelu przystajemy na poboczu w dobrze nam znanym miejscu. Widok na okolicę może zachwycić kogoś, kto lubi górskie klimaty. O ile sam pomysł budowania tu drogi może budzić wątpliwości i kontrowersje, o tyle podziwu i szacunku jest godna myśl inżynierska oraz praca wielu ludzi, jaka została tu wykonana przy budowie, często z poświęceniem życia
. Dziś, w pełnym świetle, wszystko wygląda wyraźnie i wesoło, ale wtedy w 2006 roku cieszyliśmy się, że po przebyciu tunelu zastaliśmy tu jedynie bure niebo oraz chmury uwięzione gdzieś w dole doliny. Wreszcie uciekliśmy wszechogarniającej mgle, wreszcie było coś widać
. To, że dalej mżył deszcz i było bardzo chłodno nie miało większego znaczenia
. Powiem więcej, rzeczone chmury dodawały całości pewnej magii i tajemniczości, której teraz jest zdecydowanie brak. Pstrykając zdjęcia sięgam w pamięci do wspomnień i staram się robić podobne ujęcia, aby potem móc je lepiej ze sobą porównać. Jak pokaże czas, średnio mi to wychodzi
...
widok na tunel od południa ... rok 2008
widok na tunel od południa ... rok 2006
2006 / 2008
Po około 10 minutach jedziemy już dalej. Czas ucieka, a przed nami jeszcze jeden, de facto bonusowy, duży punkt programu do wykonania. Co najgorsze, punkt obarczony dużym znakiem zapytania co do czasu jego realizacji. Zbierając informacje na jego temat odnajdywałem dane znacznie od siebie się różniące, trudno więc było coś z tego wydedukować. Założyłem oczywiście wariant pesymistyczny, ale i to może być mało
. Widoki ze zjazdu również budzą wspomnienia. Dzięki nagranemu wtedy filmowi video doskonale pamiętamy płacz Jaśka, który za sprawą gazów umilał nam atmosferę wokalnie. Dziś młodzież jest dalej uśmiechnięta od ucha do ucha, o dziwo nie wykazuje chęci do szydełkowania czy haftowania
, i z zapałem wypatruje owieczek, które wtedy było nam dane spotkać aż dwa razy. Kudłate stworzonka były pędzone w dużych stadach przez górskich pasterzy wzdłuż lub w poprzek drogi, pod czujnym okiem psów. Dziś niestety podobnego szczęścia nie mamy
...
droga w dół ... rok 2008
widok ku południu ... rok 2006
widok z dołu ... rok 2008
Kiedy mijamy szlaban zlokalizowany po stronie południowej, teren ponownie znacznie się wypłaszcza w porównaniu z dotychczasowymi stromiznami, a droga wiedzie zalesioną doliną. Dalej jest jednak sympatycznie i zielono. Minusem zdecydowanie staje się gorsza nawierzchnia drogi
. O ile do tej pory nie można jej było nic zarzucić, o tyle kolejne około 30 kilometrów do najlepszych nie należy. Zdarzają się nierówności i wyboje, a asfalt jest połatany, przez co zawieszenie w samochodzie ma szansę trochę popracować
. Inna kwestia, że i tak jest lepiej niż dwa lata temu. Wtedy wiele dziur było jeszcze odkrytych, co w połączeniu z jazdą w deszczu i brakiem możliwości wiarygodnego ocenienia głębokości kałuży dostarczało dodatkowych doznań dla umysłu i drgań dla innych narządów wewnętrznych
. Suma sumarum, nie ma jednak tragedii. Wystarczy tylko wystarczająco zwolnić i rzeczony odcinek jest jak najbardziej do przeżycia
. W nagrodę za wytrwałość dojeżdżamy do zapory Vidraru, którą teraz też mijamy, zostawiając ją sobie na deser. Droga polepsza się. Jeszcze parę zakrętów, z dwa małe tunele, i na wzgórzu wysoko nad drogą dostrzegamy to, ku czemu aktualnie zmierzamy, czyli
autentyczny zamek Drakuli w Cetatea Poenari. Mówiąc bardziej precyzyjnie i zgodnie z historyczną prawdą, nie Drakuli a bezwzględnego okrutnika, krwawo obchodzącego się ze swoimi wrogami wbijanymi żywcem na pal, wołoskiego
hospodara Vlada Tepesa (Palownika), który posłużył jako pierwowzór do stworzenia fikcyjnej postaci Drakuli. Objeżdżamy wzgórze i parkujemy w pobliżu sporej wielkości stacji transformatorowej. Jest lekko po godzinie 13:00, co oznacza, że na przejechanie z Sibiu odcinka o długości 140 km potrzebowaliśmy trochę ponad 3 godziny. Co ciekawe, w 2006 roku nie mieliśmy świadomości, że 'to' tu jest
, i poza zwróceniem uwagi na samą transformatorownię, nie dostrzegliśmy górujących nad nami ruin
...
droga w dolinie
nawierzchnia z bliska i w detalu
pierwszy widok na zamek od strony północnej
tego znaku trzeba wypatrywać
... i nie trudno go przegapić
widok na zamek od strony południowej
Spoglądamy na zamek z dołu. Od tej strony wygląda na większy. Wszystko pięknie, ale jak tam wejść
I którędy
Rozpoznaję teren i już wiem
. Ale co z samochodem
Mam pewne obiekcje, aby go tu tak zostawić, ale z drugiej strony stoi jeszcze kilka pojazdów, nie koniecznie gorszych, a na dokładkę w pobliżu są dwa bary serwujące proste potrawy podróżnym, więc chyba będzie bezpiecznie
. Jest dobrze po 13:00, a słonko zdecydowanie praży. Przed nami schody. Dosłownie i w przenośni
. Mimo, że przyjechaliśmy 'na lekko', bo większość naszych gratów została w Sibiu, to wózek mamy awaryjnie na pokładzie. Jego wykorzystanie nie wchodzi jednak w grę. Zatem co zabierzemy na nasze ramiona, to nasze
. Pakujemy w plecaki to, co może być potrzebne, duży nacisk kładąc na pochrupanki dla młodzieży oraz napoje dla wszystkich. Lenka tupta. Jaś na razie też. Przynajmniej w teorii. Małżonki głowa, która jakoś od wczoraj przestała dawać się we znaki, znów kontratakuje. Jakby tego było mało, kiedy zaczynamy podejście, to czuję, że i mnie coś zaczyna pulsować w skroniach. Wychodzi na to, że z Sibiu nie zabraliśmy nic przeciwbólowego. To znaczy zabraliśmy, ale tylko to, co zażywa obecnie Małżonka, a wedle opisów to dość mocny środek i nie należny po nim prowadzić samochodu
. Czyli patrząc na to z mojej perspektywy jest tak, jakbyśmy nie mieli nic
. Lenka mknie jak sarna, ale Jaś robi się marudny. W samochodzie przez całą drogę nie zmrużył oka, a to jego pora na drzemkę. Nie ma wyboru, muszę go odcinkami nieść na rękach. Nie byłoby z tym problemu, gdyby nie ta głowa, to znaczy, nie te głowy. Jak moja nie chce pęknąć z wysiłku, bo Jaś akurat ciągnie się noga za nogą, to Małżonki pęka od Jasiowych decybeli
. Jak jest cisza, to jest mój wysiłek. Istny cyrk ...
Na szczęście bliżej końca ścieżka jest mniej stroma. W miejsce niekończących się schodów często pojawiają się płaskie betonowe płyty, a po tym już idzie się łatwiej. Jaś traci werwę do płaczu i wypogadza się
. Spokojniejszy i samodzielnie tuptający syn, to ulga dla naszych głów. Swoisty mini happy end
. Prawie w tym samym momencie, kiedy pośród drzew dostrzegamy pierwsze fragmenty ruin, dochodzimy do domku strażnika sprzedającego bilety. Za całość płacimy 11 RONów i wkrótce pokonujemy ostatnie stopnie prowadzące do dawnej siedziby Palownika. Nim jednak wkroczymy na ostatnie z ostatnich, musimy jeszcze przejść po kładce przerzuconej nad szczeliną oddzielającą skałę, na której stoi zamek, od reszty masywu
. Patrzę na zegarek. Wychodzi na to, że podejście zajęło nam około 50 minut. Uwzględniwszy okresowy brak woli współpracy ze strony naszego męskiego potomka, jak również założenia teoretyczne czynione przed wyjazdem, daje to całkiem przyzwoity wynik
. Na górze jesteśmy sami. Rozkładamy mini obóz z postanowieniem zrobienia dłuższej chwili odpoczynku. Młodzież, początkowo nie czuła na magię miejsca, do którego przybyła, wyjmuje Jasiowe samochodziki i przystępuje do zabawy. Z czasem, docenia jednak wyjątkowość dzisiejszej lokalizacji i zaczyna bawić się w 'małego archeologa'. My z Małżonką, wymieniając się dozorem małoletnich, chodzimy po zakamarkach twierdzy. Jeżeli ktoś oczekiwałby tu klimatycznego, mrocznego miejsca z nietoperzami fruwającymi w powietrzu, ten z pewnością byłby rozczarowany. Całość to jednopoziomowe, otwarte ruiny, na dokładkę miejscami dość kontrowersyjnie zmodernizowane betonowymi wylewkami czy stalowymi barierkami. Aby wyobrazić sobie to miejsce w czasach jego świetności, trzeba zdecydowanie posługiwać się własną wyobraźnią
. Na duży plus można natomiast zaliczyć widoki rozciągające się na dwie strony twierdzy. Patrząc w dół na ruch w dolinie łatwo zrozumieć jak dogodne militarnie było to miejsce i czemu Palownik zdecydował się na budowę tu swojej siedziby. Inna kwestia, jak radzono sobie z dostępem do wody
Studni nijakiej nie widzimy, z resztą nie miałaby ona (chyba
) geologicznej racji bytu. Jeżeli wszystko tu wnoszono, to ciężki musiał być los tych, którzy się tym zajmowali
. A może wciągano aprowizacje na linie
Ale to też do przyjemności należeć nie mogło
...
na szlaku
ostatnie metry ...
... i ostatnie schody
plan zamku
widok na dolinę w kierunku południowym (i nasz samochód w lewym dolnym rogu
)
widok na dolinę w kierunku północnym
ruiny
mali archeolodzy
Pobyt w ciepłym słoneczku, z naturalną klimatyzacją zapewnianą przez delikatny wiatr, tylko raz po raz unoszący wiszącą na maszcie rumuńską flagę, skutecznie nas rozleniwia. Nim się obejrzymy, mija prawie godzina
. Czas na nas, bo przed nami powrót trasą, z kilkoma zaplanowanymi postojami, a na to trzeba ze cztery godziny. Ruszamy w dół. To z pewnością banał, ale idzie się lżej
. Ze współczuciem patrzymy na tych, co dopiero udają się do góry. Obserwujemy pewną powtarzalność zjawisk, w ramach której schemat wygląda tak: przodem mknie małoletnie potomstwo, kawałek za nim idzie przeważnie pani, a dłuższy kawałek za nią człapie dychający jak w agonii brzuchaty pan
. Sądząc po używanych językach, nie jest to cecha jednego narodu
. Przy samochodzie meldujemy się koło 16:00, co oznacza, że zejście zajmuje nam w granicach 30 minut. Samochód jest i nie nosi śladów prób naruszania jego integralności cielesnej
. Krótki odpoczynek i jedziemy. Najbliższy planowany postój,
zapora wodna na sztucznie utworzonym jeziorze Vidraru. Kiedy docieramy tam po niespełna kilkunastu minutach, zmęczone towarzystwo woli zostać w samochodzie. Na podziwianie tego tworu ludzkiej myśli technicznej wychodzę więc sam. Ze smutkiem odkrywam, że platforma widokowa dająca widok z góry na całość zabudowań, jest aktualnie w remoncie
. Cóż, pozostają zatem oględziny z poziomu drogi. Zapora jak zapora, betonowa jest i tyle
, ładny jest natomiast widok na sztuczne jezioro, z górami majaczącymi w oddali. Kiedy wracam do samochodu, widzę, że jesteśmy zablokowani przez dwa psy
rozłożone beztrosko na ciepłym asfalcie z przodu i z tyłu samochodu. Psiaki nic sobie nie robią na mój widok. Podrzucam im jakieś biszkopty wyłudzone od Lenki i Jasia, ale to też nie wzbudza większego zainteresowania
. Dopiero na widok powoli ruszającego samochodu łaskawie zwalniają nam przejazd
...
zapora od strony jeziora
jezioro
zapora od drugiej strony
dla zainteresowanych ...
... info o zaporze
Trudny odcinek drogi pokonujemy ze spokojem, bez zbędnego pośpiechu. Chwilę po starcie Jaśka morzy kojący sen. Wykorzystuję to i wyciągam z radia 'katowaną' od początku wyprawy bajkę o Czerwonym Kapturku, a w jej miejsce po cichu zapuszczam Erica Claptona
. Nim i Małżonce przymknie się oko, ustalamy, że wreszcie warto by było coś zjeść. Plan zakładał obiado-kolację w schronisku nad Balea Lac, ale zachęceni dobrą pogodą, pięknymi widokami, oraz nowoodkrytą rumuńską tradycją, decydujemy, że zrobimy sobie mały
popas na jednej z przydrożnych zatoczek na odcinku przed tunelem. Kiedy więc po godzinie jazdy zaczynamy się zbliżać w rejon naszego popasowania
, dobudzam śpiących, aby pomogli wybrać właściwe miejsce. Staramy się wjechać jak najwyżej i uciec z cienia, aby móc podziwiać piękny widok w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. Mamy swoje typy, ale wreszcie udaje się wybrać coś, co spełnia wszystkie wymogi, z tymi związanymi z bezpieczeństwem i brakiem ostrej ekspozycji włącznie
. Wyciągamy nasz koc piknikowy i rozkładamy go na zielonej trawce. Oprócz zwyczajowych już zakąsek ciastkowo - paluszkowych, sięgam po danie główne naszego popasu, czyli zalewajki w kubeczkach. Kiedy zalane wodą z termosu kubki stygną na dachu samochodu, przybywa do nas nieznajomy gość, zapewne zwabiony wonią rozchodzącą się po okolicy. Duży kudłaty psiak w pierwszym momencie budzi pewne obawy, ale jego bardzo spokojne i nienatarczywe zachowanie szybko je rozwiewa. Układa się w pobliżu samochodu i z uwagą obserwuje naszą biesiadę. Mordkę ma milusińską, a patrząc na niego z bliska przypomina kudłatego stwora Czubakę z Gwiezdnych Wojen
. Podrzucamy mu coś na ząb, ale nie wykazuje wilczego głodu
. Ruch na drodze o tej porze niewielki. Panuje względna cisza, tylko od czasu do czasu zakłócana prze odgłos silnika z mozołem ciągnącego samochód w górę zbocza. Gdy nasze kubki 'dochodzą', ze smakiem je spożywamy, karmiąc jednocześnie oczy widokiem tego, co wkoło
...
wracamy
widok z dołu
popas z widokiem
widok na południe
kudłaty gość
Po około 40 minutach ruszamy dalej. Kiedy po pokonaniu kilku zakrętów jesteśmy już sporo wyżej, zbliżając się do czegoś co wygląda na małe schronisko względnie pensjonat, na pobocze wychodzi 'nasz' pies, który dotarł tu ewidentnie na skróty, idąc bezpośrednio w górę zbocza. Jest zatem i rozwiązanie zagadki, skąd wziął się tak wysoko w górach najedzony pies
. Kawałek dalej wjeżdżamy do tunelu, aby po paru chwilach wyjechać obok Balea Lac. Na spacer wokół jeziora ponownie nie ma chętnych. Ja zresztą też nie specjalnie się rwę. Przystajemy zatem na parkingu, a ja wypuszczam się na krótką chwilę celem zrobienia kilku zdjęć. Wspominany wcześniej harmider dalej tu trwa. Widok średnio harmonizujących nawzajem ze sobą straganów, i chyba ze dwóch przyczep kempingowych przerobionych na bary szybkiej obsługi, uzupełniają dźwięki głośno granej muzyki o dość wątpliwej wartości artystycznej. Na dokładkę tu już dominuje cień, jest więc i znacznie chłodniej. Słowem, we mgle i deszczu wyglądało to lepiej, o wiele bardziej tajemniczo. Dzisiaj nie powala z nóg, ale może to i lepiej, bo mniej żal odjeżdżać
...
Balea Lac ... rok 2008
Balea Lac ... rok 2006
drugie schronisko
Zaczynamy powoli zjeżdżać w dół. Jest godzina 19:00. W cieniu północne zbocza wyglądają inaczej niż w pełnym słońcu. Rozglądając się po okolicy dostrzegamy to, co wcześniej umykało naszej uwadze. Mowa o górnej stacji kolejki linowej, poprowadzonej wzdłuż trasy, a mającej swój drugi koniec w mijanej dziś przed południem osadzie Balea Cascada. Czerwony wagonik właśnie ruszył w dół. Pokonując kolejne zakręty i wijąc się pod linią kolejki mamy go cały czas na oku. Będąc w dole doliny, mamy możliwość obserwować dokładny środek jego trasy, kiedy mija się ze swoim bliźniakiem nadjeżdżającym z przeciwka. Zdarzenie dość banalne, ale dla naszej czwórki ciekawe i wciągające
.
górna stacja kolejki w lewym górnym rogu
wagonik jeden ...
... i drugi
Mijamy kolejno północny szlaban, potem osamotnioną wioskę, docieramy wreszcie do głównej drogi Brasov - Sibiu. Wymowa tego jest jedna. Nasza tegoroczna przygoda z Trasą Transfogarską dobiegła niestety końca
. Kiedy jedziemy w kierunku zachodzącego słońca, robimy bilans co się komu najbardziej podobało. Przewija się zamek, piesek, tunele, góry, widoki ... słowem, dla każdego coś miłego
. Dochodzi godzina 20:00. Mimo późnej pory młodzież nie sprawia wrażenia zmęczonej. Małżonka czyta im literacki hit tegorocznej wyprawy, czyli małą ilustrowaną książeczkę 'Naprawa Tobiasza' opowiadającą o autobusie, który przedziurawił oponę i musiał pojechać do warsztatu. Nie wiedzieć czemu, niektóre fragmenty rozbawiają Jasia do łez
. Panuje wesoła, radosna, wakacyjna atmosfera. Cóż więcej można powiedzieć, fajny i ładny dzień dziś mieliśmy
...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.