Dzień 3
01/09/2008 poniedziałek
odległość: 490 km
trasa: Sucevita - Moldovita - Vatra Dornei - Bistrita - Dej - Cluj Napoca - Turda - Alba Iulia - Hunedoara
Zgodnie ze świecką tradycją, na każdej wyprawie musi być dzień, który okazuje się moją porażką w wymiarze planistycznym
. Jest jakiś zamysł, jest analiza i są wyliczenia, a w praktyce wychodzi nie tak jak wyjść miało. W tym roku trafiło na dzień trzeci. Może w sumie i dobrze, bo przynajmniej będziemy mieć to już z głowy
. Główny powód
Zbyt duża odległość i zbyt ambitnie policzona średnia prędkość przejazdu plus odrabianie zaległości z dnia poprzedniego ...
Po śniadaniu w miłym towarzystwie sąsiadów zza Odry wyruszamy w drogę około 9:30. Kierujemy się do pobliskiej Sucevity celem zwiedzenia znajdującego się tam
malowanego monastyru. Wbrew moim poprzednim obawom parking jest bardzo cywilizowany, pani parkingowa pobiera opłatę 1 RON (= ok. 1 PLN) i daje poczucie, że nikt niepowołany nie będzie przy aucie majstrował. Obok znajduje się kilka już otwartych kramików z pamiątkami. Znajomy autokar sugeruje, że 'nasi' Niemcy też już wyruszyli na zwiedzanie. Czas i na nas
...
nasz pokój
kompleks domków ...
... i budynek główny
Do wejścia prowadzi aleja obsadzona drzewami. Inna rzecz, że brama bardziej przypomina wejście do zamku niż do świątyni, ale jak już pisałem, obiekty te miały też spełniać funkcje warowne, stąd tak to wygląda. Siostra zakonna siedząca za stolikiem sprzedaje nam bilety. Co ciekawe, za dwie dorosłe osoby płacimy dwa razy po 3 RON, zaś za prawo do robienia zdjęć 6 RON. To typowe rumuńskie rozwiązanie, że sam wstęp jest dość tani, a za dodatkowe uprawnienia do używania aparatu fotograficznego czy kamery video trzeba płacić extra i względnie dużo w porównaniu z wejściówką
.
malowany monastyr Sucevita
mury obronne
Po przekroczeniu bramy wychodzimy na rozległy, wypełniony zielenią teren kompleksu. Po lewo mieści się część gospodarczo-mieszkalna, sprawiająca wrażenie jak najbardziej funkcjonującej 'pod pełnym ogniem'. Na środku zaś znajduje się budynek samego monastyru. Obchodzimy go dookoła. Za wyjątkiem rzeczonych Niemców nie ma jeszcze innych turystów, jest więc dość cicho, co pozwala lepiej wczuć się w klimat tego miejsca. Dodatkowym atutem jest pora dnia, za sprawą której słonko nie będące jeszcze w zenicie ładnie oświetla całość. Zewnętrzne mury świątyni są istotnie bardzo obwicie pokryte malowidłami, w sumie nie najgorzej zachowanymi. Zastanawiam się jak to miejsce wyglądało i funkcjonowało w czasach minionego, jedynie słusznego systemu, zwłaszcza, że rumuński socjalistyczny 'ekumenizm' był z całą pewnością mniej tolerancyjny od naszego rodzimego. We wnętrzu pani konserwator pracuje nad jedną ze ścian. Małżonka jest w siódmym niebie obserwując jej poczynania. W środku nie wolno jednak robić zdjęć, co wydaje się słuszne biorąc po rozwagę dobro malunków, więc nie mogę tego uwiecznić
. Lenka wydaje się być zainteresowana, Jasia dla odmiany bardziej pociąga pobliska studnia czy biedronki na źdźbłach trawy
. Po 40 minutach zmierzamy z powrotem do samochodu. Ładnie tu, ale czas jechać dalej ...
część mieszkalna dla zakonnic
zewnętrzny dziedziniec obsadzony drzewami
Droga z Sucevita do Moravita jest bardzo ładna, momentami wręcz bajkowa, za sprawą łagodnej, kojąco zielonej górskiej scenerii. Po następnych 40 minutach docieramy do
kolejnego malowanego monastyru. Schemat analogiczny, opłaty identyczne, acz ten kompleks jest o wiele mniejszy, przez co bardzie zwarty i ciasny w środku. Dodatkowa różnica polega też na tym, że o tej porze jest już więcej zwiedzających, dalej głównie zorganizowanych niemieckojęzycznych seniorów, przez co o poprzedniej ciszy i zadumie można zapomnieć
. Jedna ze ścian zewnętrznych jest w dość dobrym stanie, ale pozostałe zdają się być bardzo wyblakłe. Mnie jednak najbardziej podoba się budynek mieszkalny zakonnic
. Udekorowany kwiatami, mając ciekawą elewację, wygląda najzwyczajniej bajkowo, niczym chatka z piernika
. Ciekawych obserwacji dostarcza również wizyta w sanitariacie zlokalizowanym obok parkingu przed murami. Przybytek prowadzony przez zakonnice lśni czystością, a korzystanie z jego uroków kosztuje całego jednego leja, w przeliczeniu około 30 eurocentów. To niewiele, powiedziałby ktoś, uwzględniając relację jakości do ceny. Nie dla oszczędnych rodaków Adolfa H, Karola M, czy Fryderyka E. Głównie starsze panie, próbują dwójkami cichcem wymknąć się z przybytku bez płacenia, udając że nie widzą dużej wywieszonej informacji na ten temat. Są na szczęście skutecznie i bezlitośnie
haltowane przez strzegącą porządku siostrę zakonną, a właściwa opłata, mimo buńczucznych pomrukiwań, jest z nich ściągana
... I kto tu kogo musi uczyć porządku
... Dla obiektywności, ciekawe jak to wygląda kiedy przybywa wycieczka naszych rodaków
...
droga Sucevita - Moldovita
malowany monastyr Moldovita
część mieszkalna dla zakonnic
Droga na odcinku od Moldovity do skrzyżowania z drogą numer 17 jest ponownie malownicza. Kiedy jednak wjeżdżamy na główną, kierując się ku zachodowi, ponownie wkraczamy w świat robót drogowych. Wczorajszy odcinek mijamy dość szybko i wkrótce podążamy ponownie w nieznane. Ku naszemu zdziwieniu roboty nie mają zamiaru się kończyć i ciągną się praktycznie aż do miejscowości Bistrita. Raz jest lepiej, bo mkniemy już po nowej, gładkiej i szerokiej jak tor formuły pierwszej nawierzchni, rzecz jasna łamiąc przepisowe ograniczenie do 50 km/h
, innym razem jest jednak gorzej, bo ciągniemy się w pełzającej kolumnie kurzących wzajemnie na siebie samochodów przez sekcje wręcz off-roadowe, gdzie stary asfalt wystaje miejscami z pośród gruboziarnistego szutru. Morał jest taki, że średnia spada wręcz w rekordowym tempie, a godzina przewidywanego dotarcia do celu dzisiejszego noclegu przesuwa się coraz bardziej do przodu
. Ja się dziwuję jak to możliwe, że nie złapaliśmy jeszcze gumy, bo przy naszym obciążeniu i pokonywanych kamiorach wydaje się to być wręcz pewne. Mijamy przełęcz Tihuta, która niczym nie oczarowuje, a pobliski hotel Castel Dracula, stylizowany na zamek Drakuli, w którym w mocno pierwotnym planie mieliśmy nocować, w swoim zewnętrznym wyglądzie okazuje się być w rzeczywistości dokładnie tak kiczowaty jak twierdziły to niektóre opisy w sieci.
droga w remoncie
tyle koparek ... a Jaś śpi
...
... i po remoncie
Na obiad zatrzymujemy się w pierwszej napotkanej restauracji wypatrzonej na wjeździe do miejscowości Bistrita. Zasada szybkiego wyboru i zaniechania dalszych poszukiwań okazuje się być bardzo słuszna w tym wypadku. Raz, że miejsce jest bardzo sympatyczne a jedzenie smaczne, dwa, że potem jadąc dalej nic ciekawego już nie widzimy. Miłą atmosferę postoju psuje jedynie fakt, że jest już po 16:00, a my ujechaliśmy dopiero lekko ponad 1/3 dzisiejszego dystansu
. Cała nadzieja w tym, że na dalszych odcinkach nie będzie robót. Nie zmienia to jednak faktu, że z całą pewnością zwiedzanie Cluj Napoca musimy sobie darować
...
Bistrita i nasza restauracja
oczekując na posiłek jedni czytają przewodnik ...
... a drudzy prozę
...
Od kiedy około 17:00 wracamy na drogę, dalsza jazda ma już więcej wspólnego z wyścigiem z czasem niż ze spokojną wakacyjną przejażdżką. Dokładne przestrzeganie ograniczeń prędkości będzie musiało poczekać na inny dzień, zwłaszcza, że na odcinku do Cluj Napoca droga jest niestety różna, raz lepsza raz gorsza, więc tam gdzie jest to fizycznie możliwe, tam trzeba docisnąć
. Na szczęście to nie Bośnia czy Czarnogóra i władza drogowa jest mniej czujna
, więc imitując lokalnych jeźdźców suniemy przed siebie. Cluj mijamy koło godziny 19:00, skutecznie spowolnieni przez tłok na ulicach. Porównując do roku 2006 miasto też sprawia wrażenie odnowionego, zwłaszcza w zakresie jakości nawierzchni czy oznakowania.
mijane miasteczka
Cluj - Napoca
Krótki odcinek drogi do Turdy już znamy. Zgodnie z oczekiwaniami droga jest tu bardzo przyzwoita. Wykorzystując jeszcze obecne promienie słońca zatrzymujemy się na ostatni postój trochę przed godziną 20:00. Małżonka rozdrażniona przez nawracające bóle głowy wytyka błędy planistyczne, w czym oczywiście nie sposób jej nie przyznać racji. Problem polega na tym, że w swej krytyce jest mało konstruktywna, a tu trzeba dążyć do rozwiązania, którym jest jak najszybsze, ale też i bezpieczne, dotarcie do hotelu. Dla uspokojenia nastroju ... spożywam dwa ostatnie jajka na twardo
. Dodatkowo, kiedy ruszamy, mijamy Turdę i kierujemy się na Alba Iulia, z radością witam sen zmagający stopniowo i skutecznie całą trójkę mych pasażerów
. W ciszy można lepiej skupić się na jeździe. Zapada zmrok, droga dobra i szybka, acz z pewną ilością zakrętów, więc trzeba uważać, zwłaszcza podczas wyprzedzania ciężarówek. Za Alba Iulia jest chyba jakaś rafineria względnie inne zakłady chemiczne, bo całość wygląda jak jedno wielkie UFO
. Na skrzyżowaniu z drogą numer 7 odbijamy na zachód. Tu już jest płasko i prosto, acz ruch bardziej intensywny, bo to jedna z głównych arterii przecinających Rumunię w poprzek. Z przeciwka widać spory ruch tranzytowy, w tym rodaków podążających zapewne do Bułgarii.
droga Cluj Napoca - Turda
Kiedy wjeżdżamy na przedmieścia Hunedoary dochodzi godzina 23:00. Sądząc po widokach potwierdza się, że branża hutnicza jest tu mocno obecna.
Hotel Rusca http://www.hotelrusca.ro/indexen.html znajdujemy bez większego problemu. Jako jedyny w mieście swą genezę posiada zapewne w czasach dawnego systemu. Jest jednak w pełni odremontowany i jedyne, do czego można się przyczepić, w kontekście ceny pokoju dwuosobowego ze śniadaniem na poziomie 56 EUR, to dość małe wymiary pokoju. Wobec późnej pory i generalnego zmęczenia jest to nam jednak dość obojętne. Po szybkiej i skróconej do maksimum akcji zasiedlania pokoju, sprawnie zapadamy w sen ...
Aby obejrzeć pokaz slajdów z pełnowymiarowymi zdjęciami z tego odcinka, kliknij TU ...
C.D.N.