Grecja
Przez wiele lat broniłem się przed Grecją. Dojrzała Italia i młodziutka Chorwacja dokuczały złośliwie starej greckiej kobiecie, wypominając rozsypujące się kamienie i zmurszałe ubiory. Grecja czekała cierpliwie. Wiedziała, że wszystko ma swój czas ... na każdego czeka smuga cienia ... a czas płynie dla wszystkich.
Pantha rei.
Macedoński Vardar zamienił się na Axios i doprowadził nas do Chalkidiki. Na półwyspie wieszczki Kasandry szukaliśmy wytchnienia od znużenia codziennością. Zgiełk tawern, plaż, basenów, sklepików nie pozwalał się odprężyć . Turystyczny świat płynął swoim nurtem, wciągając nas w rytuał posiłków, leżaków, drinków i komercyjnych atrakcji. Trzeba było poszukać Grecji.
Wszystko płynie. To, w jaki sposób, zależy od punktu odniesienie.
Dla mnichów spod góry Athos tym punktem jest odizolowanie od zgiełku doczesności. Kontemplacja i modlitwa wyznacza rytm życia, które wydaje się być spokojne. Dlaczego - bez kobiet ? Co spowodowało, że już tysiąc lat na ten skrawek ziemi nie wolno wejść ani kobiecie , ani nawet samicy zwierzęcia ??? Jaki uraz psychiczny, jakie doświadczenie powoduje chęć obrony ciszy i spokoju życia - takim właśnie zakazem ?
Biedna Ewo - tylko jedno jabłko ...
Przypatrując się kolejnym monastyrom z pokładu statku, z przepisowej odległości 500 metrów, nasze Panie kpiły z mnichów, sugerując , że przez gigantyczne lornetki lustrują każdą przepływającą obok ich samotni
kobietę. A mnie dźwięczały w uszach zdania z przewodnika, że kto raz przebywał w Ogrodach Panny Marii - bo tak mnisi nazywają swoją teokratyczną republikę - już nigdy nie zapomni zaznanego tam wyciszenia i poczucia szczęścia.
Spotkanie z Januszem Bajcerem.
Było to absolutnym zaskoczeniem. Pływaliśmy w morzu Egejskim, w miejscowości Nea Roda . Piasek, spokój zatoki, wszystko przesycone słońcem i ciepłem. I nagle mój syn zawołał - Tato, szybko, tutaj !!!
Pokazywał ręką na głębię i był bardzo przejęty ! Podpłynąłem tak szybko i tak delikatnie jak mogłem. Zanurkowaliśmy razem. Była tam wciąż !!! W przesyconej słońcem błękitnej toni stała nieruchomo i dumnie przepiękna , długa Bellona !
I wtedy właśnie mój mózg pokazał mi awatar Janusza Bajcera .
Nie myślałem, że tak będzie wyglądało nasze pierwsze"spotkanie"
Bogowie mieszkają na Olimpie.
Kto z nas nie czytał Parandowskiego ! Wyruszaliśmy na Górę Gór z nadzieją spotkania się z Zeusem Gromowładnym ! Już sama wysokość była "boska" - nikt z naszej Grupy nie wszedł do tej pory na własnych nogach wyżej niż na Rysy. Z naszych Pań zdecydowała się zmierzyć z bogami tylko jedna.
Złożyło się tak, że po noclegu w schronisku Spilos Agapitos w drogę na szczyt ruszyła tylko męska część Grupy.
Dzięki "zawodowcom" z cro.pl wiedzieliśmy już co nieco o drodze na szczyt i specyficznych warunkach pogodowych. Wyruszyliśmy o 6.00 rano, witając wynurzające się z morza słońce. Tego dnia chciało nam towarzyszyć bez przerwy. Bogowie okazali się dla nas łaskawi
Czego to nie było na szlaku ! Chłód poranka, wiatr na grani, zdyszany oddech ojców i synów powyżej
2700 m npm, odpoczynki co kilkadziesiąt kroków.
Nieziemskie widoki na świat, radość z dojścia na Skalę -
i smutek, że nie zdążymy już na Mitikasa. A tam przecież tron Zeusa na wyciągnięcie ręki !
Ale duma w oczach naszych synów , gdy wpisywali się do księgi na szczycie Skolio, wynagrodziły wszystko .
I wzruszyły bogów - bo jeden z nich pokazał się nam na własne oczy !!! Czego był bogiem
wie tylko mój syn i niech tak zostanie. Dla mnie był bogiem szczęścia ...
Po grani płynęły niewielkie obłoki, gdy walczyliśmy z piarżystą ścieżką schodząc w dół. Nie zachmurzyło się także, gdy pokonywaliśmy ból kolan na drodze ze schroniska do przeł. Prioni.
Zapach ziół i żywicy jodeł kefalońskich odurzał i wydawało się, ze schodzenie trwa nieskończoność ...
1800 metrów zejścia bez przerwy. Wytrzymały to tylko młode kolana. Kolana ojców leczyły się nazajutrz w morskiej wodzie. Nasze Panie patrzyły za to nas jak na herosów !
Coś Ty Atenom zrobił , Sokratesie ?
Norwid, gdy to pisał, wypominał niewdzięczność obywateli względem swego Filozofa - ale co zrobiły Ateny swoim obywatelom, że tak traktują swoje miasto ???
Zapamiętam kolebkę nowoczesnego świata jako wciskający się zewsząd brud... śmieci roznoszone przez
gorący wiatr, fetor rozkładających się owoców... jako przygnębiającą obecność włóczęgów, narkomanów,
pijanych Azjatów i Murzynów w uliczkach wokół placu Omonia... strażników czujnie obserwujących na stacjach metra, zabraniających fotografowania... jako bylejakość greckich "przysmaków" w restauracjach i tawernach Plaki... wymuskane do granic sztuczności otoczenie Akropolu...
I w tym ukropie - Akropol...
Widok z Akropolu ... białe, wyślizgane kamienie...
I już wszystko jest na swoim miejscu - całe piękno tego miasta !
Taka to - zemsta Sokratesa.
Po trzykroć Kalambaka .
Położenie tego miasta jest niesamowite. Nie oddadzą tego ani opisy, ani zdjęcia. Trzeba poczuć magię wielkich skał wiszących nad domami, trzeba zjeść kolację w tawernie Koka Roka i poczuć ból karku, gdy z nad stolika zadziera się głowę, by zobaczyć wierzchołek urwiska. Spędziliśmy noc w uroczym Alsos House i to było pierwsze spotkanie z Kalambaką. Przez okna patrzyliśmy na podświetlone białym światłem skały. Nierealność chwili i miejsca była niezwykła.
Niezwykłe były także Meteory ze swoimi klasztorami. Nic nie przeszkodziło w chłonięciu nastroju Moni Megalou Meteorou, Wielkiego Meteoronu , z jego cudownymi ikonami. Widok prawosławnej młodzieży żegnającej się trzykrotnie przy zapalaniu świec modlitewnych sprawił, że opadł z tego miejsca turystyczny blichtr.
Wracaliśmy do Kalambaki wyciszeni.
Poprzez piękne serpentyny i wioskę Kastraki wjechaliśmy na "rynek" miasteczka i postanowiliśmy w restauracji obok uroczej fontanny zjeść obiad. Był dobry - ale kucharz uznał, że zbyt krótko zachwycaliśmy się pięknem ich miasta i kontemplowaliśmy to piękno oczekując na gyros i suflaki - 2 godziny ! Wczorajsza kolacja w Koka Roka była niedościgłym wzorem gościnności.
Ruszyliśmy dalej najedzeni, ale zniecierpliwieni. I to pewnie było powodem, że po pokonaniu 60 km serpentyn do Greveny zorientowałem się, że w recepcji został mój paszport. Tak oto zobaczyłem Kalambakę po raz trzeci. Od zachodu prezentowała się równie pięknie, jak od wschodu. Odebrałem paszport, po raz ostatni spojrzałem na urwiska ponad ulicą Kanari i - ruszyłem gonić rodzinę i przyjaciół.
A gdy późnym wieczorem w macedońskim hotelu chcieliśmy zmyć z siebie resztki pyłu greckich dróg - wybuchnął gromki śmiech - bo w Kalambace, w łazience apartamentu, zostały wszystkie nasze mydła, kremy i szampony -cała "kosmetyczka" !
Kalambako - zobaczymy się czwarty raz - ale nie w tym roku !