Pierwsza rzecz jaką zrobiliśmy po wjechaniu na Murter to odwiedzenie polskiej bazy nurkowej w celu odbycia nurkowania z instruktorem czyli tzw introdiving. Jest to takie nurkowanie które odbywa się bez żadnego przygotowania, badań szkoleń, po prostu dla osób niedoświadczonych, którzy chcieli by spróbować pierwszego nura. Tego typu usługi oferują wszystkie kluby nurkowe, cena i czas nurkowania jest zmienny. My korzystaliśmy z usług centrum Moana (
www.moana.hr) gdzie taka 20minutowa przygoda kosztuje 30 euro. W innych biurach ceny są podobne choć częściej za 30minut płaci się 40euro. Dla nas podstawowe znaczenie miało to że obsługa Moany to Polacy i że nie będzie problemów w czasie szkolenia. Potem okazało się to zupełnie niepotrzebne. Takie nurkowanie jest organizowane w bezpiecznych miejscach gdzie nie jest głębiej niż 7-8metrów, instruktor trzyma turystę za zawór i sam steruje jego wypornością tak że nie ma się czego bać.
No więc okazało się że nie ma żadnego problemu z nurkowaniem, w bazie przyjęli nas sympatycznie i umówiliśmy za dwa dni w bazie. Gdy przybyliśmy na miejsce okazało się że trzeba czekać bo łódź z wcześniejszą grupą popłynęła nurkować i się spóźnia. W tym czasie przymierzyliśmy piankowe skafandry które w cenie introdivingu wypożycza baza. Sprzęt ABC czyli maskę, rurkę i płetwy należy mieć ze sobą, no może rurka nie jest niezbędna. Oczywiście w bazie mają jakiś sprzęt ABC do wypożyczenia ale sugerowano nam że może być to pewien problem. Czekaliśmy na łódź z całą ekipą która miała z nami nurkować z tym że typowy introdiving robiliśmy tylko my, inni robili kurs nurkowy, inni nurkowanie turystyczne. Niestety nikt nie wykorzystał czasu oczekiwania by zrobić nam jakieś przygotowanie. Może robiliśmy na instruktorach dobre wrażenie? Tymczasem obydwoje byliśmy zieleni, ja kiedyś na studiach chodziłem na zajęcia z nurkowania basenowego ale było to jeszcze w czasie gdy takie kursy robił LOK i wzmianka w papierach że się ma kurs kończyła się przy poborze 3 letnim zesłaniem do Marynarki Wojennej, więc i ja kursu nie ukończyłem salwując się przed zostaniem wilkiem morskim z przymusu
. No wiec ze szkolenia została tylko możliwość poszpanowania sobie w piance po deptaku w Jezerach.
No więc gdy łódź przybiła do brzegu, zaokrętowano nas z nowym zapasem butli i popłynęliśmy na miejsce nurkowania. Gdy zbliżaliśmy się do celu instruktor który z nami nurkował, naprawdę sympatyczny człowiek, zbliżony do mnie gabarytami, z nurkowym logbookiem wyciśniętym na twarzy, zrobił nam szkolenie które sprowadziło się do tego że dał nam ustnik automatu oddechowego żebyśmy sprawdzili jak się oddycha. Jeszcze ustaliliśmy gesty czyli jak jest Ok. i na powierzchnię. I jak się odpina pas balastowy w razie niebezpieczeństwa
. No i apelowali wielokrotnie żeby uważać i z wrażenia nie odgryźć ustnika, bo oni mają mnóstwo automatów z poobgryzanymi ustnikami. Po czym zaczął ubierać pierwszą ofiarę czyli mnie. Jacket, pas balastowy, automat oddechowy, butla -człowiek się czuje jak w zbroi z plecakiem pełnym gwoździ.
Miejsce nurkowania było bardzo atrakcyjne. Płytka laguna pomiędzy dwoma wyspami połączonymi małym skrawkiem lądu. Z plażą piaszczystą. Miejsce gdzie docierają tylko turyści z łódkami. W sumie jak okiem sięgnąć poza nami może 3 pontony czy motorówki. Instruktor napompował jacekt na maksa i kazał skakać. Łatwizna. Mimo tych kilogramów stali i ołowiu człowiek pływa jak korek w napompowanej kamizelce. Potem popłynęliśmy na plaże by na mniejszej głębokości zacząć zanurzenie. Instruktor bierze regulator do kamizelki i stara się osiągnąć stabilny stan pływalności czyli 0. No, wychodziło to tak sobie. Po kilku kursach w górę i w dół spróbowaliśmy popływać w pionie. Były pewnie kłopoty z ta pływalnością 0, instruktor twierdził że 10 kg ołowiu na moim pasie to za mało, ale o ile dobrze mnie uczyli fizyki to było tego za dużo w efekcie czego każde wahnięcie pływalności kończyło się albo na powierzchni albo na dnie. W zasadzie było by to zabawne, gdyby nie to że walnięcie kolanami o dno Adriatyku wcale przyjemnie nie jest a parę razy zaliczyłem grunt. Gdy wreszcie instruktor nauczył się utrzymywać mnie mniej więcej w poziomie mogliśmy sobie popływać.
I to jest dopiero ekstra zabawa. Raz że frajda i wrażenia rzeczywiście są takie że można odgryźć ustnik. Zwierzaki nie za bardzo wiedzą jak reagować jak płynie takie monstrum. Oczywiście odpaliłem aparat: robienie zdjęć ze sprzętem to łatwizna, ryby to można z 10cm robić. A że miejsce niezbyt często odwiedzane, z dala od stonki turystycznej, to dno było wyjątkowo ciekawe. Wiele ryb które zobaczyłem nigdy nie spotkałem nurkując ze sprzętem ABC. Na dnie rozgwiazda koło rozgwiazdy, ukwiał koło ukwiała. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, okazało się że w 30 minut wydmuchałem połowę powietrza z butli i teraz kolej na żonę.
Biedactwo strasznie się przestraszyło. Z resztą jaka kobieta, gdy ją ubrać w 20-kilogramową butlę, pas balastowy z 7kg ołowiu uwierzy ze po wrzuceniu do wody nie skończy na dnie? Ale dzielnie skoczyła. Po pierwszym przerażeniu szybko nauczyła się pływać w poziomie i świetnie się bawiła np. strzykwy których się brzydzi brała do ręki i głaskała ukwiały
Ja gdy wyszedłem na pokład zrobiłem piorunujące wrażenie: po poranionych nogach spływały mi stróżki krwi. Ale nie bolało i nie mam żalu do nikogo.
wyruszają na zwiedzanie dna
do mnie, do mnie coś znalazłem!!!
Gdy my nurkowaliśmy z instruktorem, reszta poszła nurkować w grupie. Ci co robili kurs nurkowali jak my z instruktorami tylko że robili pod wodą jakieś ćwiczenia zamiast oglądać dno. Oczywiście ci którzy czekali na swoją kolej mogli nurkować sobie z ABC albo nawet popłynąć na plażę. Potem nurkujący turystycznie mieli drugie nurkowanie przy małej wysepce z sygnalizatorem, wiec trzeba było kawałeczek przepłynąć.
Drugie nurkowanie turystów miało na celu zwiedzenie jakiejś jaskini gdzie ośmiornica składa jaja, mieli też zdać z tego raport w instytucie Leona. Nam pozwolono na wskoczenie do wody. Uzbrojony w aparat i sprzęt abc mogłem poszaleć pod wodą, a miejsce było niezwykłe. Tu ludzie w ogóle nie docierali, wysepka była tylko fragmentem ostrego grzbietu podwodnego, dookoła głębia. Tylu ryb ile tam jednocześnie nigdzie indziej nie widziałem a duża przejrzystość wody pozwalała robić zdjęcia nawet na ok. 10m bez lampy.
Mogłem sobie też poobserwować zajęcia nurkujących. Gdy grupa wróciła z tych 18metrów, musiała przejść dekompresję na ok. 10m. Gdy oni czekali ja mogłem wykorzystać czas na robienie im zdjęć.
grupa płynie do jaskini
dekompresja w głebinach
Potem wróciliśmy do portu w Jezerach. Zabawa byłą przednia. Polecam każdemu dla kogo wydanie 30 euro nie jest problemem. Ludzie super sympatyczni, wszystko sprawdzane wiele razy, podczas nurkowania na łodzi cały czas czuwał jakiś biedak w suchym skafandrze (biedak dlatego że myślę że w tym wielkim, ciepłym skafandrze chyba się gotował). Nurkowali z nami rodzice dziewczynkami, młodsza miała ok. 12lat i świetnie sobie dawały radę. Polecam. Warto też zobaczyć trochę takiego Adriatyku który jest zdecydowanie mniej skażony obecnością człowieka. Zupełnie co innego niż na plażach.